wtorek, 2 września 2025

Powrót

     Jeśli ktokolwiek zastanawiał się dlaczego zniknęłam to spieszę z odpowiedzią... Zwyczajnie brakło mi czasu na napisanie czegoś sensownego 😅 Tak to jest, że czas wolny to ja mam tylko w pracy 😐 Zajęcia dodatkowe, godziny dyspozycji na których po prostu siedziałam wykorzystywałam na prowadzenie bloga. Podczas dwumiesięcznych wakacji nie miałam czasu by pisać. Skupiłam się raczej na prowadzeniu stron stajni w mediach społecznościowych, montowaniu i publikowaniu filmików promujących.

    Dwa miesiące to niby nie jakiś ogromny szmat czasu, ale bardzo dużo się w tym czasie zmieniło.

Z najważniejszych rzeczy:

- nowe konie- do naszego stadka dołączyły dwa konie. Niki i jej syn. To konie znajomej, ale możemy ich używać do jazdy, także w tej chwili mamy 4 konie chodzące pod siodłem i jednego emeryta, który odpoczywa sobie na łąkach. Z Niki znamy się bardzo dobrze, bo kiedyś była koniem w szkółce jeździeckiej, w której pracowałam. Synusia też znałam, ba, nawet pomagałam mu wstać jak już przyszedł na świat i poiłam go mlekiem z butelki po uprzednim wydojeniu klaczy 😐 Młody był bardzo słaby więc trzeba było doić Niki by wzmocnić mlekiem młodego. Po tamtym maluszku nie zostało nic. Tylko imię. Neptun wyrósł na ogromnego konia. Jest wysoki i przy kości, typowe geny taty Ślązaka. To taki nasz miś o bardzo małym rozumku 😅 No cóż mogę powiedzieć- stał w kolejce po wzrost, a nie po inteligencję. Dlaczego tak sądzę? A no choćby dlatego, że już drugi raz swoim dupskiem rozmiarów wagonu towarowego przestawił mi drzwi w stajni.  No a tak poza tym to jest misiem bo uwielbia drapanko jak mało który 😏 To też zostało mu od małego. Odwracał się do nas-wtedy jeszcze małą- dupką i żądał drapanka. Teraz jest to samo tylko zadek "nieco" większy.



- nowy sprzęt- wspólnymi siłami udało nam się odłożyć troszkę pieniędzy i zakupić bryczkę. Świetna okazja swoją drogą bo w cenie dostaliśmy również prawie nowiuśkie szory. Aprilce pasują idealnie i już ma za sobą próby ciągnięcia bryczki. Poszło jej naprawdę dobrze, ale musimy jeszcze dokonać małych przeróbek długości dyszli by było jej wygodnie i komfortowo.

- pierwsi klienci na jazdy- powolutku coś zaczyna ruszać jeśli chodzi o jazdę konną. Udało mi się zyskać czworo stałych klientów, którzy może nie będą u nas co chwilę, ale co jakiś czas na pewno, a to oznacza cegiełki do renowacji i poprawy funkcjonalności naszej stajni. Każdy grosz odkładam do koperty i nie wyciągam choćby nie wiem co 😛


    Dużą część wakacji były u mnie moja Zgaga i Pestka, dlatego był to dla mnie super czas. Taki tryb życia mam, że na wakacje nie wyjadę bo konie... No chyba, że załatwię dla nich odpowiedzialnego opiekuna, a takich jest mało. Konie mogę powierzyć tylko czterem osobom, w tym trzy z tych osób mieszkają baaardzo daleko. Tak czy inaczej pięknie było widzieć ich codziennie rano przy kuchennym stole. No a teraz przyszedł czas na pustkę i tęsknotę.

    Zaczęłam jakiś czas temu zbierać zioła dla koni. Na razie na belkach w stodole suszy się wrotycz, a liście pokrzywy dopiero suszyć zacznę.





A! Tak jeszcze w temacie nowych sprzętów będąc to słuchajcie.. W niedzielę byliśmy na giełdzie i nagle zobaczyłam to... Urządzenie, które tak bardzo było mi potrzebne do życia, że oczy mi się zaświeciły. Za jedyne 130 zł Szczeżujski wytargował mi ten oto wspaniały wynalazek ludzkości.. Wózek na siano, słomę, paszę, generalnie do wszystkiego co trzeba w stajni przetransportować z punktu a do punktu b.


    I jeszcze jedno- czy wiecie, że mam najbardziej samowystarczalne gospodarstwo na świecie? Już tłumaczę: Zasiałam słoneczniki przy drodze. Pusto- nie wzeszedł ani jeden. Aż tu pewnego dnia idę do stajni i patrzę i nie do końca wierzę. Słonecznik? Oczy przecieram... No słonecznik jak byk. Ale skąd on tu? Po dłuższej rozkminie rozpracowałam system. Otóż Rudy koń mój ukochany jedząc śniadanka i kolacyjki macha głową rozrzucając wszystko naokoło. I jakieś zbłąkane, nadgryzione ziarenko wykiełkowało. A tu kolejna nieplanowana niespodzianka.
Jadę z obornikiem na pole i patrzę- no jakieś chwasty mi się tu rozrosły. A okazuje się, że to nie chwasty, a dynie sobie urosły. No i znowu się główkuję skąd tu dynie. Czy moje jadły dynie? No jadły, ale na jesieni... No i znowu doszłam do tego, że zbłąkana pesteczka wyrzucona na pole wraz z obornikiem rozsiała nam istne pole dyniowe 😝 Samowystarczalność moi drodzy...








poniedziałek, 1 września 2025

Coś co napisałam, a nie opublikowałam

     Może niezbyt często ostatnio tworzę wpisy na bloga, ale i też nie mam takiej rzeszy czytelników, żeby ktokolwiek miał tęsknić. Do końca roku szkolnego zostało kilka dni, a więc działam teraz na wysokich obrotach żeby ze wszystkim się wyrobić. 


    Moja mała blondyneczka zaskakuje mnie coraz bardziej. Praca z nią przynosi efekty i to kolosalne. Taka współpraca nakręca do dalszej pracy i nowych wyzwań. Ostatnio pojeździłam trochę Rudego, potem przyjechał D i przekazałam mu Rudasa po czym sama wzięłam młodą na lonżę. Z uwagi na to, że D cykorzy i niechętnie wsiada na młodą- zajmuję się nią sama. Ja też zdaję sobie sprawę, że z gumy nie jestem... Ba! Nawet bym powiedziała, że im starsza tym bardziej krucha.. No ale kto ma to zrobić? Ktoś musi... No, a że z młodą pracuję tak na prawdę już rok czasu to przygotowałam ją odpowiednio do przyjęcia człowieka na swój grzbiet. Nie ma z tym żadnych problemów. Ogólnie to cały czas idziemy do przodu... No ale wracając.... D wziął Rudego, ja Młodą. Po krótkiej lonży przypominającej wsiadłam na nią i pojeździłam troszkę za Rudym. Poszło fajnie bo Blondi od razu żwawiej szła i kłusowała od łydeczki. Zazwyczaj muszę się więcej naprosić by łaskawie ruszyła zadek 😋 Po krótkim teście na skrętność i hamowanie zdecydowałam, że raz się żyje i trzeba otworzyć bramę i spróbować pojechać na spacerek, póki mam kogoś do pomocy na drugim koniu. I powiem wam, że ten mały spacer aż do szosy to był totalny gamechanger! Poszła jak w dym! Nie tylko za Rudym, ale również przed nim i obok niego. Kłusowała, a nawet zagalopowała! Bez żadnych wybryków, grzecznie i w pełni swobodnie, bez żadnego przymusu. Wiem, że przygotowałam ją na to bardzo dobrze. Po tak wspaniałym dniu nie chciało się wchodzić do domu więc usiedliśmy na trawie, wypuściliśmy konie i raczyliśmy się przygotowanymi przez Szczeżujskiego napojami i napawaliśmy się promieniami zachodzącego słońca. Coś wspaniałego..


Ostatnio dopisała również pogoda, a więc konie w kocu doczekały się kąpieli. Odwaliliśmy im istne spa 😊Wykąpane, wyszorowane szamponem, naolejowane kopytka i przycięte grzywy i ogony. Po takiej kąpieli musiały się koniska oczywiście wytarzać w piachu bo inaczej się nie da.


Nasza Frytka w końcu przeszła zabieg sterylizacji. Szczerze mówiąc to nie wiedziałam, że z kotami to nie taka prosta sprawa. Kiedy sterylizowałam swoją suczkę, wystarczył fartuszek i dużo wsparcia obecnością. Szybciutko się zagoiło i była jak nowo narodzona. Frytka natomiast była nowo narodzona już kilka godzin po zabiegu i zachowywała się jak kot. Pani weterynarz kazała nam zabronić kotu być kotem i nie pozwolić skakać. No świetnie tylko jak mamy to zrobić? Staraliśmy się pilnować... Ale po około tygodniu okazało się, że pojawiła się przepuklina. Wcale mocno nie szalała, ograniczaliśmy ją na prawdę jak tylko się dało... No nic... Potrzebny był kolejny zabieg. Tym razem Pani doktor użyła grubszych nici, a Frytka została zakwaterowana... w prysznicu 😐Jedyna opcja by uniemożliwić jej skakanie. W każdym pokoju, łazience kuchni... dosłownie wszędzie są parapety, więc nawet gdybyśmy wynieśli wszystkie meble to tak czy inaczej parapet byłby przez nią oblegany. Tak więc z prysznica zrobiliśmy ekskluzywny apartament dla panny Frytki. Ale wiecie co? Nie wiem jak, ale nauczyła się otwierać kabinę 😐 Wchodzę, patrzę, a kot na parapecie... Na szczęście zanim rozkminiła otwieranie brodzika to zdążyło jej się to na tyle podleczyć, że nie uszkodziła nic więcej. Aktualnie już wychodzi na dwór i nie ma na sobie fartuszka, który był dla niej istną męczarnią. Jest dobrze! Gorzej wygląda portfel... 300 zł sterylizacja, 100 zł wizyta kontrolna + antybiotyk... Kolejna wizyta diagnozująca przepuklinę +zabieg 250 zł... I kolejna wizyta kontrolna po zabiegu (razem z osłuchaniem suczki) 150 zł... Poszło 800 zł.... Ja wiem, jak koń miał rozwaloną nogę to leczenie go też pochłonęło coś koło tej kwoty.. Ale to było długotrwałe i trudne leczenie...Ale zwykła sterylizacja? No zostałam zastrzelona tym.. No, ale cóż zrobić.. Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć również B, wyjąć pieniądze i zapłacić.. Choć przyznam szczerze, że w tym gabinecie poleconym przez znajomego już się nie pojawię raczej. Gabinet, w którym leczyłam psa jest tańszy i skuteczny, a za osłuchanie czy kontrol nie brali nic... Jedyny mankament to taki, że mam do nich dalej... Ale już teraz nie przeszkadza mi to. Wolę jechać dalej i zrobić coś porządnie i w rozsądnej cenie.



    W miniony weekend mocno wiało, więc z D za wiele z końmi nie porobiliśmy. Podczas wiatru konie bywają zbyt "nastroszone" jak to mówię. Dopatrują się drapieżnika w każdym głośniejszym powiewie wiatru, czy strzeleniu gałęzi.  Teoretycznie nie powinny zwracać na to uwagi, ale po co ryzykować, a i tak żadna to przyjemność jeździć w takim urwaniu głowy. Polonżowałam Blondi i daliśmy sobie spokój. Tego samego dnia wieczorem, gdy D pojechał już do domu wiatr ustał i piękny wieczór się zrobił. I wtedy stwierdziłam, że nie będę go marnować na oglądanie seriali. Ubrałam bryczesy i poszłam do koni. Chłopaków zamknęłam w stajni, a Młodą osiodłałam. Wsiadłam na nią sama.. Bez ludzi i bez innych koni i tak sobie posiedziałam chwilkę ciesząc się chwilą, a potem wyjechałam z placu sama. Wszystko super, zachowywała się grzecznie.. poszłyśmy na trawnik i tak sobie posiedziałam chwilę na niej dając jej poskubać troszkę trawnika Szczeżujskiego 😏Idąc za ciosem postanowiłam wyjechać również poza bramę, w dół podjazdu, ale niestety przed bramą stanęła jak wryta i ani myślała iść dalej. Rozumiem. Jeszcze nie była na tyle odważna. Zsiadłam więc z niej i jako jej przewodnik poszłam przed nią, a ona poszła za mną na dół. Tam znowu dostała w nagrodę trawkę, następnie wsiadłam na nią i wróciłam już w siodle aż do stajni.  


    Tego uczucia nie da się chyba wytłumaczyć innym.. Tego jak to jest, gdy robisz taką wcale nie łatwą pracę jaką jest ułożenie młodego konia. Spędzasz przy tym godziny, tygodnie, miesiące, a później widzisz efekty swojej pracy, gdy w końcu na tego konia wsiadasz. Mogę to chyba porównać do dumy? Jestem dumna z niej, że jest taka grzeczna i opanowana.. jestem dumna z siebie bo jej zachowanie to efekty mojej pracy z nią. Czuję ekscytację, gdy robi rzeczy, których jeszcze nie robiła...Czuję ekscytację, gdy oglądam świat z jej grzbietu i o to tu chodzi. Wtedy dopiero czuć to coś!

Życzę wszystkim by doświadczyli kiedyś podobnego uczucia 💓


PS: To jest post, który napisałam jeszcze w czerwcu. Nie opublikowałam, robię to z dwumiesięcznym opóźnieniem