wtorek, 17 grudnia 2024

Rozterki serca koniom darowanego

Czuję jak opadam z sił i poddaję się. Praca z Rudą jest nieefektywna, powiedziałabym nawet, że w zależności od dnia jest albo lepiej, albo gorzej. Ile już czasu nie siedziałam w siodle? Będzie coś ponad rok. Bardzo za tym tęsknię, a możliwość wsiadania na konia w dowolnym momencie było częścią mojego marzenia o własnym rancho... Tymczasem w kwestii koni nie wygląda to tak jak bym sobie tego życzyła. Blondyna jest dzieciakiem zdecydowanie fajnym i nie będzie problemów z jazdą na niej, ale póki co jest za młoda na to by na nią wsiadać. Mam z nią przepracowanych dużo rzeczy z ziemi i wiem, że to jest koń który ufa. Ruda niestety nie ufa i nie zanosi się na to, żeby miała zaufać. Wytrzymałam bardzo długo, byłam mega cierpliwa, podchodziłam do niej jak do małego dziecka. Zawsze byłam dla niej łagodna, starałam się dawać jej oparcie.. I cały czas widzę w jej oczach przymus jeśli chodzi o przebywanie z człowiekiem i jakiekolwiek wspólne czynności. Ona nie widzi we mnie oparcia. Coś we mnie pękło ostatnio, gdy podczas zadawania siana chciałam sprawdzić jej nogę, bo wydawało mi się, że jest opuchnięta. Podeszłam, schyliłam się i dotknęłam delikatnie nogi, a ona podskoczyła ze strachu pod sam sufit dodatkowo tylną nogą celując w moim kierunku. Za chwilę zorientowała się, że to tylko ja i uspokoiła się, nie sięgnęła mnie kopytem na szczęście. We mnie jednak coś pękło. Nie potrafię tego opisać, nie raz dostałam kopa od konia, nie raz zostałam zrzucona, stratowana i tak dalej..W całym swoim życiu zaliczyłam tyle wypadków z udziałem koni, których nie jestem w stanie zliczyć.. A ten raz mnie rozbił, choć nawet nie zostałam trafiona. To nie jest jej wina, że jest taka jaka jest. W gruncie rzeczy jest wspaniałym koniem. Dobrą mamą i przyjaciółką innych koni. Nie czuje się jednak na siłach by być przyjaciółką ludzi. W porządku, może tak właśnie ma być. Może takie jest jej przeznaczenie, by być klaczą hodowlaną i paść się na łąkach. Zaczęłam się zastanawiać nad tym by ją sprzedać. Wizja tego, żeby sprzedać ją i kupić za te pieniądze konia, który chodzi pod siodłem by mieć to swoje lekarstwo na całe zło, by móc robić to co kocham... wydaje się słuszna i racjonalna. Moje serce jednak racjonalne nie jest. Wiem, że nie mam pieniędzy na to by kupić kolejnego konia i zatrzymać ją przy sobie. Muszę podjąć decyzję, czy chcę mieć konia na którego mogę patrzeć, czy chcę mieć konia, na którym mogę jeździć. Będzie to bardzo trudna decyzja, czuję się strasznie zmęczona psychicznie rozmyślaniem o tym.. Mam nadzieję, że wybiorę słusznie...



Ona jest tu szczęśliwa, ale czy ja jestem szczęśliwa? Czy ta relacja jest dla mnie dobra? Czy może po prostu za dużo na siebie nakładam? Może powinnam być jeszcze bardziej cierpliwa? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi...

wtorek, 10 grudnia 2024

Rosół na dwóch nogach

Rozpoczynam od zmiany szablonu. Jakoś tak zbyt ponuro na tym moim blogu. Róż to zdecydowanie nie mój kolor, ale jak zobaczyłam szablon na podglądzie to uznałam, że o taką właśnie wesołość koloru chodziło.


W środę mieliśmy na rancho niespodziewanego gościa. Przyjechałam z pracy, a tu rosół na dwóch nogach mi po podwórku biega- sztuk jeden. Chcę mieć kury, żeby mieć też swoje jajka, ale jeszcze nie zdążyliśmy zrobić im miejsca- utrudnia też fakt, że Szczeżujski ma kuro fobię, ale jest ok tak długo jak kurczak siedzi w swojej zagrodzie. No, a tu nagle obcy kurak na naszym podwórku chowa się pod tują. No to wypędzam nieszczęśniczkę spod tego krzaka i zaganiam do bramy. Kurak podreptał pośpiesznie w dół drogi, a ja w tył zwrot i do piwnicy do Szczeżujskiego poinformować go, że zagrożenie minęło. No i jednak wyszłam na żonę oszukistkę bo pomimo tego, że powiedziałam prawdę to kurak jednak postanowił zawrócić 😂 Tak więc wyszłam znowu i po raz kolejny przepędzam rosół w stronę bramy. Jest! Wyszła. Stoję więc w bramie podpierając się pod boki i pilnując czy pójdzie do siebie. No i człapała znów w dół drogi do siebie, ale nagle nadjechał transport z sianem. Ciągnik wyjechał kurze na czołówkę więc kura wykonała zwrot i chodu z powrotem na nasze podwórko 😆 Zbliżała się szarówka, kura coraz mniej widziała- pomyślałam, że nie trafi sama na swoje podwórko ( do sąsiadów mamy około 100 metrów). Wizja marznącego przez noc gdzieś pod krzakiem zwierza nie podobała mi się zupełnie, bo dla mnie nie ma znaczenia czy to kot, pies, kura czy jeszcze co innego- Jak mogę pomóc to pomagam. Zagoniłam więc kurkę do stodoły i po niełatwej gonitwie w końcu złapałam uciekinierkę, wzięłam pod pachę i zaniosłam sąsiadom na podwórko 😉



W czwartek dopadła mnie jakaś taka wena na sprzątanie, a więc gruntownie wysprzątałam sypialnię. Odgrzebałam część świątecznych ozdób, które przywieźliśmy ze sobą (muszę jeszcze pojechać po ozdoby choinkowe do teściowej- wszystko zostało na strychu) i choć troszkę przyozdobiłam sypialnię. Od razu zrobiło się o wiele przytulniej i tak jakoś milej się w tej sypialni siedzi.






Niestety jest to chyba jedyne przytulne pomieszczenie w domu... noo może jeszcze pokoik gościnny. Jest po remoncie więc wygląda bardzo ładnie, aczkolwiek z uwagi na remont na dole walają się po nim teraz szpargały, które przenieśliśmy. Tak źle i tak niedobrze. W każdym razie- skoro jest brzydko, skoro trwa remont to znaczy, że będzie ładnie. Na pewno nie szybko, ze względu na ograniczenia finansowe, ale będzie... Ostatnio pokazywałam zdjęcia podłogówki, teraz jest już zrobiona wylewka i tak czekamy sobie na to, aż porządnie zwiąże no i na pieniądze i czas by robić dalej. Z tymi pieniędzmi to jest tak, że jeśli chce się je mieć to trzeba pracować, a jeśli się pracuje to się nie ma czasu.. I takie to błędne koło. Mam nadzieję, że chociaż malowanie zaczniemy za chwilę bo inaczej nie ma opcji by do świąt i sylwestra się wyrobić.






Pogoda jest ostatnio tak depresyjna, że nawet pies z domu nie chce wychodzić. Albo wieje, albo mrozi. Na zewnątrz wychodzi bo wychodzi- bo wychodzę ja więc ona oczywiście jak na przylepkę przystało chodzi wszędzie za mną jak cień. Jak idę rozdawać koniom siano to ona zakopuje się w tym sianie tak, że wideł używać nie mogę, bo boję się, że przypadkiem ją drasnę. Tak więc muszę ją wypędzać z tego siana. Wtedy idzie na sąsiednią kupkę- na słomę i znów leżakuje by za chwilę być znowu przepędzoną bo słoma też mi potrzebna 😅Podczas nalewania wody i szykowania koniom kolacji wybiera sobie, któryś świeżo pościelony boks i układa się tam wygodnie. Oczywiście dzieje się tak tylko przy kiepskiej pogodzie. Ogólnie jest zazwyczaj bardzo aktywna jak na swój wiek- ja zajęta sianem, a ona węszy za myszami po kątach stodoły. No, ale wiadomo- w okresie chlapowo-zimowym woli zdecydowanie swoje wygodne łóżeczko w sypialni.


Okres jesienno-zimowy to trudny okres dla koniarzy bo naturalnie nawet w najsuchszych miejscach będzie tworzyło się błoto, gdy konie tamtędy chodzą. Tak więc jest błotniście, a siano trzeba koniom na padok podawać- trawy już niestety nie ma. Siano podawane na ziemi zostaje często podeptane, rozrzucone i wdeptane w błoto- jednym słowem marnuje się. Postawienie całego balotu też nie jest dobrym pomysłem bo trzy konie będą go jadły za długo i będzie niepotrzebnie nasiąkał wodą. Choć szczerze mówiąc byłaby to najwygodniejsza opcja bo nie trzeba codziennie taczkować siana... Szczeżujski obiecał mi już dawno temu drewniany paśnik z daszkiem, ale tak jak się domyślałam nie został on stworzony. Jak wspominałam- są pewne priorytety. Co jak co, ale wyobraźnię do tworzenia czegoś z niczego w stajni to ja mam i tak oto wynalazłam w internecie stare łóżeczko do oddania za darmo- jak możecie się domyślać pełni teraz funkcję paśnika i sprawdza się na prawdę dobrze. Oczywiście siano zawsze będzie nieco rozwalone, ale zdecydowanie pomaga to utrzymać względny porządek i nie marnować aż tyle siana. Tak więc- kolejna polecajka ode mnie 😅 Stare łóżeczko dziecięce lub kosz od mausera- świetnie nadadzą się na paśniki.. A kilka łóżeczek postawionych obok siebie może posłużyć nawet większej ilości koni- choć osobiście przy większej ilości postawiłabym po prostu balot.



Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś pomysły na wykorzystanie starych, niepotrzebnych rzeczy do stworzenia czegoś przydatnego na gospodarstwie- piszcie- chętnie poczytam 😉





  


wtorek, 3 grudnia 2024

Klimatyczne mgły

 Od wczoraj za oknem znów mgła.. Gęsta, szara i ponura, ale ma swoje dobre strony 😏 Można na przykład nagrać ciekawy film lub zrobić zdjęcie.

fot. Moja trójca na pastwisku we mgle- zdjęcie zrobione podczas poprzedniego mgłowego tygodnia ;)
                


To tylko screen z filmiku, a nie zdjęcie bo niestety cierpię obecnie na brak porządnego aparatu w telefonie. Matryca robi co może, no ale za wiele jednak nie może 💩 Pojawił się tu komentarz od agatek zachęcający do nagrywania poczynań... Nie wiem, czy potrafiłabym nagrywać tak by było to ciekawe dla innych... ale może spróbuję chociażby jako swoisty wideo pamiętnik? Pomyślę o tym..

Weekend minął mi jak zwykle błyskawicznie. Wyrzucanie obornika i sprzątanie stajni tak jak to pisałam w piątkowym poście.. A w sobotę od rana karmienie koni i wypuszczenie ich na pastwisko, a później trzeba było wypucować naszego złomka, który po targaniu za sobą przyczepki z obornikiem, nieco się zabrudził 😂 Później ścielenie, rozdawanie siana, nalewanie wody- czyli czynność, niezmienna codziennie od pięciu miesięcy- i tak do końca życia ;) No i w końcu znalazłam chwilkę na to by poświęcić koniom czas podczas dnia. Świeciło słoneczko to stwierdziłam, że wezmę Rudą na trawkę, oczywiście nie samą, a w towarzystwie naszego starego druha, który uczy ją tych dobrych nawyków.  Każdemu koniowi z rozedrganym układem nerwowym służy inny, stabilny nerwowo koń. I oczywiście spokojny, zrównoważony człowiek. 
Ciężko było mi trzymać dwa kopytne na raz więc na gniadego wsiadłam i tak sobie siedziałam na nim delektując się słońcem. Narwal jest wykluczony z jazd z uwagi na chorą trzeszczkę, więc jeździć na nim nie można, ale posiedzieć chwilę na jego grzbiecie kiedy je trawę... jemu nie zaszkodzi, a dla mnie jest to terapią. Dla Rudej zresztą też. Taki pozytywny kontakt z końmi zawsze nastraja mnie dobrze na cały dzień :)

fot. Ruda sprzed tygodnia, kiedy to nas troszkę zawiało

Tak byłam nastrojona pozytywnie, że aż wieczorem zrobiłam sernik. Pierwszy w życiu. Nie cierpię gotować, piec i stać przy garach godzinami. Wiadomo, trzeba bo trzeba, ale nigdy nie robiłam ciast. Noo nie licząc oczywiście bloku czekoladowego, ale to nie jest w gruncie rzeczy ciasto. No więc taką wenę złapałam, a że wcześniej widziałam w internecie przepis- z którego nawet dziecko zrobiłoby dzieło sztuki- to wzięłam się do roboty.


Nie spaliłam go i był nawet smaczny 😅

Kolejny powód do szczęścia to oczywiście skończona podłogówka w salonie i w biurze. Dzisiaj robią wylewkę, potem musi sobie przeschnąć i trzeba kłaść panele. Nie wiem co prawda, czy dojdzie to do skutku w tym miesiącu bo finanse topnieją z prędkością światła..  A ten miesiąc będzie ciężki... oj ciężki. 



Ale staram się być dobrej myśli mimo wszystko...