Czuję jak opadam z sił i poddaję się. Praca z Rudą jest nieefektywna, powiedziałabym nawet, że w zależności od dnia jest albo lepiej, albo gorzej. Ile już czasu nie siedziałam w siodle? Będzie coś ponad rok. Bardzo za tym tęsknię, a możliwość wsiadania na konia w dowolnym momencie było częścią mojego marzenia o własnym rancho... Tymczasem w kwestii koni nie wygląda to tak jak bym sobie tego życzyła. Blondyna jest dzieciakiem zdecydowanie fajnym i nie będzie problemów z jazdą na niej, ale póki co jest za młoda na to by na nią wsiadać. Mam z nią przepracowanych dużo rzeczy z ziemi i wiem, że to jest koń który ufa. Ruda niestety nie ufa i nie zanosi się na to, żeby miała zaufać. Wytrzymałam bardzo długo, byłam mega cierpliwa, podchodziłam do niej jak do małego dziecka. Zawsze byłam dla niej łagodna, starałam się dawać jej oparcie.. I cały czas widzę w jej oczach przymus jeśli chodzi o przebywanie z człowiekiem i jakiekolwiek wspólne czynności. Ona nie widzi we mnie oparcia. Coś we mnie pękło ostatnio, gdy podczas zadawania siana chciałam sprawdzić jej nogę, bo wydawało mi się, że jest opuchnięta. Podeszłam, schyliłam się i dotknęłam delikatnie nogi, a ona podskoczyła ze strachu pod sam sufit dodatkowo tylną nogą celując w moim kierunku. Za chwilę zorientowała się, że to tylko ja i uspokoiła się, nie sięgnęła mnie kopytem na szczęście. We mnie jednak coś pękło. Nie potrafię tego opisać, nie raz dostałam kopa od konia, nie raz zostałam zrzucona, stratowana i tak dalej..W całym swoim życiu zaliczyłam tyle wypadków z udziałem koni, których nie jestem w stanie zliczyć.. A ten raz mnie rozbił, choć nawet nie zostałam trafiona. To nie jest jej wina, że jest taka jaka jest. W gruncie rzeczy jest wspaniałym koniem. Dobrą mamą i przyjaciółką innych koni. Nie czuje się jednak na siłach by być przyjaciółką ludzi. W porządku, może tak właśnie ma być. Może takie jest jej przeznaczenie, by być klaczą hodowlaną i paść się na łąkach. Zaczęłam się zastanawiać nad tym by ją sprzedać. Wizja tego, żeby sprzedać ją i kupić za te pieniądze konia, który chodzi pod siodłem by mieć to swoje lekarstwo na całe zło, by móc robić to co kocham... wydaje się słuszna i racjonalna. Moje serce jednak racjonalne nie jest. Wiem, że nie mam pieniędzy na to by kupić kolejnego konia i zatrzymać ją przy sobie. Muszę podjąć decyzję, czy chcę mieć konia na którego mogę patrzeć, czy chcę mieć konia, na którym mogę jeździć. Będzie to bardzo trudna decyzja, czuję się strasznie zmęczona psychicznie rozmyślaniem o tym.. Mam nadzieję, że wybiorę słusznie...
Ona jest tu szczęśliwa, ale czy ja jestem szczęśliwa? Czy ta relacja jest dla mnie dobra? Czy może po prostu za dużo na siebie nakładam? Może powinnam być jeszcze bardziej cierpliwa? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi...
Witaj :) Nigdy w życiu nie miałam konia. Może z raz na koniu kiedyś tam jechałam, kilkakrotnie miałam okazję pogłaskać. Wstęp do mojej wiedzy :P Ale jestem świetnym terapeutą i pracuję z dziećmi. Czytając twój opis sytuacji zwróciłam uwagę, że kiedy zorientowała się, że to Ty to uspokoiła się. Spróbuję moją myśl przełożyć na człowieka, bo tak mi prościej. Może ona zamyśla się, wyłącza, niedosłyszy albo ma nadwrażliwość dotykową. Może trzeba nim się sięgnie po jej nogę to powiedzieć jej o tym, pogłaskać nogę, dać jej znać, że się jakąś jej część ruszy? Niby stoi, niby Cię widzi, ale może to tylko tak się wydaje? Taka myśl mi przyszła go głowy i się po prostu dzielę. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńKażda porada jest dobra, nawet kogoś niezwiązanego z końmi :) I choć końskie zachowania diametralnie różnią się od ludzkich to w niektórych sprawach można zauważyć pewne podobieństwa.
OdpowiedzUsuńI masz na prawdę dużo racji- gdybym ją najpierw pogłaskała to jestem pewna, że nie zareagowałaby tak. Chodzi mi bardziej o to, że tyle pracy w nią włożyłam, tyle czasu, tyle siedzenia przy niej i pokazywania jej nowych rzeczy. Multum cierpliwości i troski.. I dociera do mnie, że nie zmienię jej zachowania, że ona zawsze będzie reagować w taki sposób na coś nieoczekiwanego choć dobrze znanego, a ja nigdy nie będę mogła poczuć się z nią na sto procent pewnie. Odkąd u mnie jest chodzę przy niej na paluszkach żeby jej nie stresować nagłymi ruchami, ale tak się nie da całe życie. Odczulałam ją również na upadające z impetem na podłogę rzeczy. Przyjęła to z wielkimi oczami, ale bez paniki, aż tu nagle taka reakcja na delikatne dotknięcie nogi.. Ja wiem, że to jest moja wina, ale zwyczajnie opadam już psychicznie z sił wałkując pół roku to samo i nie widząc z jej strony zaufania. Zrobiła postępy, oczywiście, że tak, ale dopadł mnie kryzys bo opadam już z sił by ciągnąć to dalej. Z drugiej strony chyba serce mi pęknie jeśli ją sprzedam.
Nie mogę Ci podać takiej fachowej porady jak Agatek ale motto mojego bloga to: Wybór dokonany jest tylko dobry. Jak nie wybierzesz, wybierzesz najlepiej na daną chwilę, według aktualnie znanych danych. I tego się trzymam, żadne żale a gdybym wtedy postąpiła inaczej to kuszenie złego licha a licho niech zmyka. Życzę radości z codzienności
OdpowiedzUsuń