poniedziałek, 10 lutego 2025

Aprilia





    Wczoraj powyciągałam cały skórzany sprzęt ze stajni i przejrzałam. Część wypastowałam i zawiesiłam na haczykach do wyschnięcia. Niektóre paski były stwardniałe więc włożyłam je do wiaderka i zalałam olejem. Kiedy tym olejem nasiąkną powinny być bardziej elastyczne. Skompletowałam dwa ogłowia. Jedno dla Aprilki, drugie dla nowego konia (jeszcze mnie na niego nie stać, ale nie poddam się i koniec 😏)



 

    Dzisiaj muszę jeszcze wyciągnąć siodła i też je wypastować, oraz skompletować jedno z nich. Młoda musi mieć swoje dopasowane siodełko, żeby uczyć się w jednym sprzęcie. Niebawem zaczynamy przygodę z wsiadaniem. Ona dla odmiany jest mega spokojna przy siodłaniu. Nie straszne jej czapraki, siodła, ogłowia, szory, plandeki i nawet człowiek na grzbiecie. Z nią pracowałam tyle czasu ile z Wanessą. Młoda z wystraszonego wypłosza zmieniła się w bomboodporny czołg 😋 Może to jest akurat moment, żeby przybliżyć wam jak to z nią było.

    Aprilia przyjechała do nas w maju zeszłego roku. Młoda przyjechała przestraszona z krwawiącą nogą. No rozumiem, zdarza się, zwłaszcza w przypadku młodziaków, które nie jeździły jeszcze przyczepą. Gdzieś się cofała, gdzieś odskoczyła i się skaleczyła. Osobiście jestem zdania, że zdarza się owszem.. ale w większości tych wszystkich wypadków da się uniknąć jeśli ma się odpowiednie podejście do koni. Tak czy inaczej zdarzyło się. Nogę jej przemyłam na tyle na ile sobie pozwoliła i spryskałam srebrem. Była tylko malutka ranka, a takie są dość powszechne w przypadku koni. One po prostu są mistrzami w robieniu sobie krzywdy. Rankę kontrolowałam, oczywiście z bezpiecznej odległości bo kobyła była dzikuskiem. Po ponad tygodniu od przyjazdu zauważyliśmy, że z ranki zaczyna się sączyć…. I się zaczęło. Weterynarz przyjechał, podał jej głupiego jasia i zlał nogę wodą pod ciśnieniem. Okazało się, że ranka owszem z zewnątrz wygląda na małą, ale pod spodem….była wielkości pięści i ropiała. Zrobił się ubytek..Mieliśmy codziennie przemywać ranę wodą pod ciśnieniem minimum 30 minut, a później sypać nadmanganianem co w przypadku młodego konia nieobeznanego z takimi zabiegami było bardzo trudne. Bardzo. Dodatkowo weterynarz zostawił jej antybiotyk, który podaje się domięśniowo, więc przez kilka dni musiałam również nauczyć ją jak grzecznie stać przy robieniu zastrzyków.

    Nic to, lekko w życiu nie ma, trzeba było działać. Na początku spędzaliśmy przy niej godzinę dziennie. Razem i ja i Szczeżujski. On oblewał nogę wodą, ja trzymałam Młodą. Nie było to dla niej komfortowe i kręciła się strasznie. Trafić strumieniem wody w ranę graniczyło z cudem, ale musieliśmy to jakoś zrobić. Konieczne było zmywanie narastających strupków i pobudzanie komórek do regeneracji. Początkowe dni to dodatkowo zastrzyki, które starałam się robić jak najprecyzyjniej i najdelikatniej by jej nie zrazić. Nie wiem czy mam do tego rękę czy wcześniej miała podawane jakieś leki, ale zachowywała się naprawdę spokojnie podczas zastrzyków.

    To wtedy, przy tych zabiegach Młoda najbardziej się z nami obeznała. Ja ciągle stojąca obok jej głowy dająca jej smaczki za to, że grzecznie stoi, śpiewająca jej, tańcząca i pajacująca by odwrócić jej uwagę od zabiegu. Mój repertuar to były najgłupsze i najdziwniejsze piosenki jakie można było śpiewać, tak żeby się trochę powydzierać i móc poruszać by odwracać uwagę konia :P Lubiła, gdy jej śpiewałam. Z zainteresowaniem mnie słuchała i starała się nie ruszać. Czekała na smaczki przysypiała wręcz, gdy gniotłam i masowałam jej chrapki. Po jakimś czasie zaczęła się coraz bardziej wyluzowywać. Już się nie kręciła. Podnosiła tylko nogę lub sprytnie chowała jedną za drugą ;) Co jest zrozumiałe. I tak była naprawdę cierpliwa. Problemem był ostatni krok codziennych zabiegów czyli posypanie rany nadmanganianem co w pierwszym momencie było bolesne. Kopała nogą, odsuwała się. Trzeba było sypać z daleka (tu najbardziej przydały się długie ręce Szczeżujskiego) i to najlepiej z zaskoczenia bo inaczej było to niemal niemożliwe. Włączałam jej muzykę i zasłaniałam oczy, zarzucałam bluzę na głowę by skupić jej uwagę na czymś innym. To była istna wojna o jej zdrowie. Codzienne, trwające niemal godzinę bitwy. Nieraz cudem uniknęliśmy kopnięcia, nadepnięcia lub przepchnięcia. Trwało to dokładnie 4 miesiące. Cztery miesiące codziennych zabiegów czy to deszcz, czy niedziela lub święto. Poszły na to hektolitry wody, kilogramy nadmanganianu nieraz wywalane w piach bo ciężko było trafić na nogę. Mnóstwo pieniędzy na przyjazdy weterynarza i na lekarstwa. Ale taka kolej rzeczy. Jeśli się decydujemy na zwierzęta to musimy być za nie odpowiedzialni. Na chwilę obecną na nodze nie ma śladu po tak dużym ubytku. Wszystko ładnie się zarosło i codzienną sumiennością uniknęliśmy narastania dzikiego mięsa. Aprilia jest zdrowa, a w dodatku obeznana ze wszystkim ;) Miała na głowie bluzy, była tulona, jakiś pajac skakał koło niej, wymachując rękami. Teraz ta praca, którą w nią włożyliśmy wraca do nas bo stała się naprawdę bomboodpornym koniem. Niczego się nie boi, jest mega ciekawska i wszystko zrobi za marchewkę 😋 Przyuczenie jej do chodzenia w siodle to będzie tylko formalność.





_____________________________________________________________________________  


Weszłam wczoraj na zbiórkę i okazało się, że zebrane zostało już ponad 400 zł! To coraz bardziej zbliża mnie do celu :) Na szczęście właściciel obiecał poczekać trochę bo wpłaciłam niewielką zaliczkę więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Ze sprzedaży niepotrzebnych mi rzeczy na razie zebrałam 100 zł. Niby niewiele, ale zawsze coś! :) Dziękuję wszystkim, którzy udostępniają link do zbiórki, to bardzo dużo pomaga :) Dziękuję wszystkim za wpłaty. Jesteście niesamowici! 💓




Jeśli jeszcze ktoś ma ochotę na udostępnienie linka, będzie mi niezmiernie miło.

 Link do zrzutki: https://zrzutka.pl/s939xs
Jeśli link nie działa, można po prostu skopiować go do przeglądarki :)


6 komentarzy:

  1. Wy to macie przygody z tymi końmi. Czyli ta rana nie była z podróży, tylko wcześniej? Dobrze, że się wszystko zagoiło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta rana była z wsiadania do przyczepy czyli jakby z podróży. Tylko nie wyglądała groźnie. Opatrzyliśmy i po sprawie. Mała ranka jakich wiele. Podejrzewam, że najprawdopodobniej na coś się nadziała przy wsiadaniu i z zewnątrz wyglądało to na małą ranę, a w środku była spora i zaczęła się babrać. Wszystko potoczyłoby się inaczej gdybym przy tym była bo widziałabym dany moment i mogłabym ocenić czy może to być groźne uderzenie. Osoby, które ją przywiozły twierdziły, że to tylko drobne draśnięcie. Głupia ja, że uwierzyłam... Na szczęście wyszliśmy z tego zwycięsko ;)

      Usuń
  2. Jesteście megabohaterscy! Kobyłka też! <3 i tak, nie poddawaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za komplement :) Najbardziej bohaterska jest Młoda. Koń, gdyby chciał i wiedział o swojej sile to mógłby nas zgnieść jak robaczki, a jednak żyjemy :) A ja... ja tylko dbam najlepiej jak potrafię o to co wzięłam pod swoją opiekę.

      Usuń
  3. Wspaniała historia. I bardzo budująca. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście udało nam się wyleczyć nogę bez komplikacji :) Mieliśmy dużo szczęścia, że zaczęło się w maju. Gdybym miała robić takie zabiegi w mrozie to chyba bym się załamała.
      Pozdrawiam Cię również :)

      Usuń