Ostatnio opisałam naszą słodką Aprilkę. Dzisiaj opowiem trochę o kasztance. Wanessa przyjechała do nas na początku czerwca zeszłego roku. Ten koń został mi darowany. Poprzedni właściciel domu zapowiedział, że jak już sfinalizujemy zakup to zostawi dla mnie jednego ze swoich koni. Pan zajmował się hodowlą więc miał ich ponad dwadzieścia. Kupno domu przedłużało się przez drobne rzeczy, które były błahe, ale załatwienie ich wymagało czasu dlatego poprzedni właściciele wyprowadzili się już z domu i przewieźli konie w inne miejsce.
Jak tylko udało nam się dokonać zakupu domu to pan właściciel powiadomił mnie, że przywiezie mi obiecanego konia. Nie wiedziałam co to za koń. Nie wiedziałam na jej temat nic.
Każdy koniarz wie, że konie nie mogą być same. To są zwierzęta stadne i potrzebują towarzysza, a więc zaczęliśmy rozglądać się za niedrogim konikiem (i tak właśnie padło na Aprilkę :)).
Na przyjazd koni przygotowywałam się najlepiej jak mogłam. Wyczyściłam porządnie boksy, wybiałkowałam ściany i zdezynfekowałam podłogi. Byłam bardzo podekscytowana.
Najpierw przyjechała Młoda, a dzień później przyjechała ona… Przyczepa otworzyła się i zobaczyłam piękność. Bacznie rozglądała się i z gracją wyszła na zewnątrz trzymana przeze mnie. Napięta szyja, rozdęte chrapy, uszy postawione na baczność. Prawdziwy szlachetny koń. Wanessa chwilę postała w boksie by się z nim oswoić, a wieczorem podjęliśmy próbę wypuszczenia dziewczyn razem na zewnątrz. Próba przebiegła pomyślnie. Co prawda Młoda nie raz dostała od niej opierdziel bo Wanessa „krzyczała” na nią, gdy ta podchodziła zbyt blisko, ale nie była w stosunku do niej agresywna i szybciutko zaakceptowały siebie nawzajem.
Moim planem na konia, o którym nic nie wiedziałam było ułożyć go tak by móc na nim jeździć. Robiłam to niejednokrotnie, ułożyłam mnóstwo koni, które chodzą teraz pod dziećmi. W momencie, gdy do mnie przyjechała okazało się, że ma 17 lat i nigdy nie chodziła pod siodłem. Dodatkowo właściciel dał mi jasno do zrozumienia, że do jazdy ona się nie nada...”No chyba, że jest pani odważna”- dodał.
Ja nie jestem? Na koniach zęby zjadłam. Wiem jak się za to odpowiednio zabrać. No i później zaczęły wychodzić….
Podejście 1)
Wanessę lonżowałam i przygotowywałam na to by założyć jej siodło. Pewnego dnia przyjechał mój przyjaciel ‘D’, który również zajmuje się końmi i wspólnymi siłami na spokojnie przystąpiliśmy do zakładania czapraka (to taki kocyk pod siodłem) i siodła. Robiliśmy to na dworze. Było ciężko bo kobyła uciekała, nie chciała mieć niczego na grzbiecie. Próbowaliśmy dalej, powolutku. Udało nam się założyć czaprak, później przyszedł czas na siodło. Jak tylko zostało położone na jej grzbiecie ta wyskoczyła do przodu jak poparzona przewracając kumpla i pędząc przed siebie. Wtedy dotarło do mnie, że to nie jest zwykłe zajeżdżanie konia, a jeszcze chwilę później, że to jest koń z problemami behawioralnymi..
Po próbie staranowania wszystkich wokół i panicznej ucieczce stwierdziłam, że na razie nie będę próbować tylko postaram się ją przygotować lepiej na przyjęcie siodła.
Spędzałam w stajni godziny siedząc przy niej, głaszcząc ją i przyzwyczajając do mnie, do moich reakcji, do czapraka… Czaprakami obwiesiłam całą stajnię by dotarło do niej, że to nie jest obce tylko normalne i zwyczajne. Powolutku, nie spiesząc się zakładałam na nią czaprak i zdejmowałam. Później zakładałam czaprak, na to pas do lonżowania i w taki sposób wypuszczałam ją na wybieg by ruszała się z tym czaprakiem na grzbiecie. Bardzo długo zajęło mi odczulenie jej na to. Przeciętnie zajmowało mi to zwykle kilka dni w przypadku innych koni- w jej przypadku kilka tygodni.. Później zaczęłam podejmować próby założenia jej siodła.
Podejście 2)
Uznałam, że jest gotowa na to by spróbować założyć jej to siodło, ale zrobię to w stajni bo jest tam bardziej wyciszona. Ostrożnie założyłam jej siodło na grzbiet. Nie zapinałam pasków, tylko położyłam by przyzwyczaiła się do tego, że ono tam leży. Była spięta i nastroszona, ale zaufała, że nie chcę zrobić jej krzywdy. To był najbardziej pamiętny sukces.
Zakładałam jej siodło niemal codziennie. Zazwyczaj wieczorkiem, zadowolona z tego, że idzie nam lepiej, choć i tak wiedziałam, że jest spięta. W końcu jednak przyszedł czas na kolejny krok.
Podejście 3)
Tym razem chciałam zrobić tak jak z czaprakiem. Wypuszczać ją w siodle na zewnątrz by miała na grzbiecie siodło podczas chodzenia po pastwisku, by przyzwyczaiła się do niego. W przypadku czapraka odniosło to zadowalające efekty, na chwilę obecną Ruda nawet nie mrugnie, gdy widzi czaprak i totalnie to olewa. Z siodłem było jednak inaczej.. Wypuściłam obie kobyłki na padok. Wanessa była w siodle. Natychmiast po wyjściu ze stajni wystrzeliła do przodu. Pobiegłam zamknąć za nimi bramę, a ona zawróciła do stajni. Dosłownie centymetr dzielił mnie od zderzenia z koniem w pełnym galopie. Początkowo chciałam ją zawrócić, ale gdy zobaczyłam, że nie zwalnia nawet trochę to odskoczyłam na bok. Wbiegła znów do stajni. Ja pobiegłam na padok za Młodą, a Ruda znów wybiegła ze stajni i popędziła do nas...Następnie wybiegła ponownie do stajni. Szczeżujski wiedziony wielkim zamieszaniem przyszedł nie w porę by sprawdzić co się dzieje… Szczeżujski uczy się obycia z końmi ode mnie. Nie ma doświadczenia. Ja widzę z daleka czy koń ma zamiar mnie rozdeptać czy nie.. On tego nie widzi. I przekonany, że Ruda zareaguje w jakikolwiek sposób na jego odpędzanie z bramy zatrzyma się czy zawróci.. Przeliczył się i i dodał na konto końskich doświadczeń kolejne- tym razem bolesne. Nigdy nie ufaj na 100%, że koń cię ominie. Szczęście w nieszczęściu Szczeżujski wyszedł z tego bez szwanku, ba, nawet wstał od razu i pobiegł tą bramę zamknąć, gdy Ruda wybiegła po raz kolejny. Sytuacja została opanowana w momencie zamknięcia bramy. Koń uspokoił się i zajął się swoimi sprawami.
W szoku siedziałam za stajnią i zastanawiałam się co tu się właśnie odwaliło. Od ósmego roku życia jeżdżę konno. Pracuję jako instruktor od 19 roku życia. Opiekowałam się końmi, prowadziłam stajnie, uczyłam innych jeździć i przygotowywałam konie do zajeżdżania. Taki przypadek jeszcze nigdy mi się nie trafił. Wtedy dokładnie dotarło do mnie, że to koń z ogromnymi problemami. Później dowiedziałam się, że poprzedni właściciel chciał ją przyuczać do siodła, ale wielu próbowało założyć na nią siodło i marnie skończyło.
Jak to się mówi.. darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda.. Nie oczekiwałam, że dostanę ujeżdżonego, młodego konia, ale nie spodziewałam się też, że będzie to starsza klacz z zepsutą psychiką… Tak czy inaczej nie poddawałam się i pracowałam z nią dalej. Taki incydent nie pojawił się nigdy później. Wychodziłam z nią na dwór z siodłem i lonżowałam, puszczałam samą. Dopięłam do siodła strzemiona by dołożyć kolejny możliwe, że straszny element. Zaliczyła testy, ale wciąż nie była gotowa na nic więcej. Widziałam to po niej. Myślałam, że ona mi nie może zaufać. To łamało mi serce bo tak bardzo starałam się o to by mi zaufała. Owszem, kobyła ma bardzo ograniczone zaufanie do ludzi, ale… Siedząc, myśląc o tym intensywnie (ten temat spędzał mi sen z powiek) i analizując doszłam w końcu do wniosku, że to nie jest prawda. Ona mi zaufała. Nie ufa mi całą sobą, ale ufa. Ufa na tyle, że nie szaleje już z siodłem na grzbiecie choć widzę, że nie czuje się z tym dobrze. Reaguje nagłym odskoczeniem w przypadku niespodziewanego dotyku, nadal jest spięta i nastroszona, gdy widzi siodło, ale zaufała by dać je na siebie założyć.
Zrezygnowałam. Poddałam się? Można zwać to po swojemu. Nie poddałam się.. podjęłam decyzję by zrezygnować z tych wysiłków. Cały ten proces trwający pół roku był męczący i dla mnie i dla niej. Ja męczyłam się tym, że większych efektów brak, ją męczył ten stres, którego nie mogła się wyzbyć. Zobaczyłam, że jej jest lepiej, gdy pozwoli jej się być po prostu koniem. Postanowiłam, że koń w jej wieku nie powinien być już stresowany. Może w końcu by nam się udało i może wsiadłabym na nią, ale czy to byłoby dla niej zdrowe? Czy nie zeżarłby jej stres? Czy któregoś dnia nie zabiłaby mnie lub siebie uciekając w panice przestraszywszy się foliowej torebki?
Niektórzy powiedzą, że każdego konia da się ułożyć. Niekiedy wymaga to czasu i umiejętności, ale da się. Być może się da, ale czy powinno się? Ja nie chcę próbować. Chcę żeby żyła sobie swoim życiem. Nigdy nie dosiadana, chodząca po łąkach. Ściska mnie w gardle na myśl, że nie będzie chodziła po mojej łące. Ja potrzebuję konia, którego dosiądę, konia na którego posadzę inną osobę. Planuję rozwijać szkółkę jazdy konnej, a w takim przypadku będę stała w miejscu jeśli nie kupię innego. Wanessa pojedzie do innego domu, gdzie doceniają jej rodowód. Zostanie mamą na pewno pięknych źrebaków, które na pewno wiele osiągną bo predyspozycje będą miały spore.
Ja nie mogę się zająć hodowlą. Nie mam swojego ogiera, a na krycie i badania trzeba wydać dużo pieniędzy. Później trzeba te konie utrzymać by potem z kolei sprzedać źrebaki.. za ułamek ceny, który włożyło się w witaminy, utrzymanie, badanie… Ona jako matka będzie odpowiednio karmiona, będzie miała zapewniony spokój i cały rok będzie chodziła po pastwiskach. Będzie miała swoje stado i brak ingerencji człowieka. Będzie żyła po swojemu, według swoich reguł i to mnie bardzo cieszy. Zawsze będę ją kochać, wspominać i tęsknić za nią, ale taka jest kolej rzeczy. Najważniejsze dla mnie by było jej dobrze i by była wolna jak ptak tak jak na tym zdjęciu...
_________________________________________________
Podziękowań za wsparcie w zbiórce ciąg dalszy 😊
I jeśli ktoś ma ochotę wrzucić grosik to zbiórka jest nadal aktywna. Już tak dużo udało się uzbierać! Nie spodziewałam się. Czas się powoli kończy, ale wszystko wygląda coraz bardziej przejrzyście i realnie :) Więc... Niebawem mam nadzieję, że przedstawię wam nowy pyszczek w szeregach.
Link do zrzutki: https://zrzutka.pl/s939xs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz