środa, 29 stycznia 2025

Do zakochania jeden krok

    Wczorajszy dzień był tak cieplutki, że już myślałam, że zapadłam w sen zimowy i obudziłam się na wiosnę. Niestety to nadal styczeń, a obecna aura nie potrwa zbyt długo. Za chwilę wróci zimnica. Tak czy siak wypatruję wiosny z utęsknieniem.

    Gdy tylko na zewnątrz robi się nieco cieplej to staram się nadrobić prace porządkowe, których mamy w obejściu pełno do zrobienia. Przede wszystkim zdemontowałam stare, zzieleniałe mchem maskownice na siatkę ogrodzeniową. Takie z drewnianych listewek. Nie wiem dlaczego poprzedni właściciele postanowili przytwierdzić to do ogrodzenia, gdzie chodzą konie. Po pierwsze: zasłania to konie, po drugie: wygląda okropnie, po trzecie: nawet jeśli miało cokolwiek ukrywać to i tak nie spełniało swojej funkcji bo było zamontowane co jakiś czas. No innymi słowy absurd.. A takich absurdów jest u nas w obejściu mnóstwo- wierzcie mi 😅 No więc poprzecinałam druty na, które było to przymocowane i pościągałam to dziadostwo z ogrodzenia. Od razu zrobiło się jakoś tak lepiej.


    W miejscu, gdzie znajdowały się osłonki na całej niemal długości ogrodzenia stoją duże stosy kostki brukowej oraz cegły. Powyciągałam zza tych stosów pełno śmieci. Folie, kawałki plastiku, pasy transportowe. Dosłownie wszystko. Uprzątnęłam to i... nadal efekt mnie nie zadowala. Kawał ogrodzenia zagracony kostką brukową.. No tak nie może być. Może się przyda? No może, więc wywalić nie można, ale przenieść trzeba na pewno. Szczeżujski wpadł na pomysł, żeby uprzątnąć pod wiatą i tam w róg poprzenosić te nieszczęsne kamulce. Pomysł jest dobry, teraz trzeba go tylko zrealizować. Czeka nas więc wiele dni łażenia z kamieniami w tę i z powrotem... No a jest ich na prawdę dużo...Bardzo dużo. Jakby nie było będę sobie to sprzątać powolutku, tak żeby za jakieś 10 lat to podwórko w końcu doprowadzić do ładu 😅 Nie ma lekko.


    Ostatnio moją głowę zaprząta pewien jegomość. I muszę to powiedzieć otwarcie- zakochałam się. Widziałam go tylko na zdjęciu, ale już się zakochałam i czuję. że to jest to.... Nie, nie zdradzam męża, nie miałabym nawet na to czasu 😏 Zakochałam się, ale w pięknym kasztanowatym konisku, które jest na sprzedaż.  Rozważaliśmy ostatnio ze Szczeżujskim różne opcje i doszliśmy do wniosku, że musimy mieć konia, który chodzi pod siodłem. Miałoby to sens, koń mógłby zarobić. Może grosze na początek, ale zawsze coś. Niestety nie stać nas na kupno konia. Zdrowy, młody koń chodzący pod siodłem to przedział 10-15 tysięcy.  No, ale miałam się rozejrzeć w internecie. Znalazłam konia swoich marzeń. Takiego, na widok którego serce mocniej mi zabiło. O takim konisku marzę od dziecka, mój ideał. Nie do końca wiem czy każdy mnie zrozumie w tym momencie, ale mam niesamowitą intuicję jeśli chodzi o wybór zwierząt. Każdy zwierz przeze mnie wybrany jest przekochany i zrównoważony. Mój pies, kot i Blondyna. tak samo, gdy oglądam konie na sprzedaż... Widzę różne konie, w różnym wieku i różnych maściach. Mogę zobaczyć 20 koni podobnych do siebie kropka w kropkę, ale trafię na takiego, w którym się zakocham. Nie chodzi o wygląd. Kocham kasztany, ale to nie o to chodzi. Ten koń, którego znalazłam ma coś w oczach. Coś takiego, co w jakiś magiczny sposób mnie przyciąga. Jakbym go już znała, jakbym kiedyś na nim jeździła... Tak ...sama zdaję sobie sprawę z tego, że plotę jak połamana, ale tak właśnie czuję...

No i jestem teraz w kropce. Znalazłam spełnienie swoich odwiecznych marzeń. Jest na wyciągnięcie ręki.. Ale ma też cenę... A tego nie mam jak przeskoczyć. 
Robiłam różne kalkulacje. Sprzedaż Rudej+ wybranie oszczędności z PPK+ zwrot długu od kogoś, kto jakiś czas temu pożyczył od nas pieniądze... wyszłaby idealna kwota, żeby spełnić to marzenie. Tylko, że dłużnik nie spieszy się z oddawaniem i wiem, że nie odzyskam tych pieniędzy ani teraz, ani niebawem... Więc brakuje mi 3 tysiące złotych. Jestem niby tak blisko, a jednak tak ogromnie daleko.. Bo zwyczajnie nie mam skąd wziąć tej kwoty. Chodzę przygnębiona od kilku dni bo oczami wyobraźni widzę go jak biega po mojej łące, ten mój ideał. Już widzę oczami wyobraźni świat widziany z jego grzbietu... Ale budzę się w rzeczywistości. Jestem wściekła, bo dzieli mnie do celu tak niewiele, a jednak tak wiele. 
Zastanawiałam się nad tym by pożyczyć tą kwotę od znajomych, ale jest to zbyt duża kwota by ktoś mi to pożyczył. Zastanawiałam się nad tym czy nie stworzyć zbiórki w internecie... Ale co tam napiszę? Jestem zdrowa, mam gdzie mieszkać, ale proszę wpłaćcie grosza bo zakochałam się w koniu z internetu? Coś chyba nie sądzę 😒
Nie mam już pomysłu co mogę z tym zrobić, ale gniecie mnie to strasznie. Nie myślę o niczym innym... Takie uczucie jakbym traciła życiową szansę. Jest masa innych koni na sprzedaż...ale ja myślę tylko o tym jednym. Pogięło mnie totalnie...

Proszę doradźcie... Co ja mam zrobić? Napaść na bank czy pozwolić uciec marzeniu?



wtorek, 21 stycznia 2025

Stajenna stacja kontroli pojazdów

     Wczoraj mieliśmy piękną pogodę. Słoneczko świeciło dodając energii do działania 😉 Noo zależy jeszcze komu, bo wszystkie zwierzaki jak jeden mąż postanowiły się polenić i poopalać. I pies i koty i konie również. 

    Nowy telefon jest już w mojej kieszeni i robi o niebo lepsze zdjęcia więc jestem zadowolona. Takie zdjęcie zrobiłam jako pierwsze:



    Od razu po powrocie z pracy musieliśmy jechać do miasta pozałatwiać na szybko kilka spraw. I tak zupełnie przypadkiem odkryłam kolejny sklep rolno-ogrodniczy. Szczeżujski spojrzał na mnie z politowaniem jak wrzasnęłam- O! Tu jest rolniczy! 

-Amerykę odkryła

-To wiedziałeś, że tu jest sklep?

-Nie załamuj mnie, ostatnio byliśmy tu po gaz.

    No i  się okazało, że faktycznie byliśmy tam po gaz, ale ja siedziałam w samochodzie zaaferowana innymi sprawami i nie zarejestrowałam, że jest tam sklep rolniczy. Nie jest zbyt widoczny i opisany.  Tak czy siak tym razem go zauważyłam i koniecznie musiałam sprawdzić asortyment. Ogólnie to mamy u siebie dużo sklepów rolniczych bo oprócz tego nowo odkrytego to jest ich 3 w mieście. W każdym byłam, każdy obszukałam. Czasami kupiłam jakiś izolator, linkę pastucha lub karabińczyki. Ogólnie takie najpotrzebniejsze rzeczy. Wchodząc wczoraj to tego nowo namierzonego sklepu byłam na prawdę zaskoczona! Poidła, żłoby- niby nic dziwnego bo są dostępne w każdym z tych sklepów, ale tu był na prawdę duży wybór wzorów i kolorów. Różnego rodzaju kubły, wiadra i wiadereczka, karmy dla psów i ptaków, akcesoria dla bydła, świnek, kóz itd... I dla koni również. To był pierwszy rolnik, w którym dostałam witaminy dla koni. Mieli też piękne skórzane kantary ze złotymi okuciami, ale skóra jak o skóra- kosztować musi, a więc sobie odpuściłam. Kupiłam więc witaminki, rękawiczki bo stare już mi się wyhuśtały i izolator dwustronny. Dosłownie chwilę wcześniej wjechałam do innego rolniczego i kupiłam słonecznik dla koni więc już nie pytałam w kolejnym czy mają. W sumie mogłam porównać ceny na przyszłość, ale zawsze mogę przecież zadzwonić.

    Szczeżujski musiał koniecznie zaliczyć fryzjera, bo szopa mu wyrosła co nie miara, a ja w oczekiwaniu na doprowadzenie go do stanu używalności poszłam jeszcze do lokalnego sklepiku ze szpargałami. Tanie pierdółki, które nie wiedzieć czemu zawsze do czegoś się przydadzą- ale dopiero, gdy je zobaczysz bo wcześniej o tym nawet nie myślisz 😋 No i namierzyłam fajną, solidną szczotkę do kopyt za kilka złotych, mini okrągłe gąbeczki-mega delikatne- specjalnie do przecierania końskich oczu i małe wiaderko z przeznaczeniem na witaminy dla koni, gdyż ich oryginalne opakowanie było mało praktyczne. 

Mame, co mi kupiłaś? ;)

Zielone wiaderko ze sklepiku przerobione na witaminowe ;)

Wór słonecznika dla koni.

    Porządek w paszarni zrobiony, Niestety jak moim koniom skończył się makuch to wsypałam do skrzyni owies więc nie miałam na razie gdzie wsypać słonecznika.. Trudno, na razie niech siedzi w worku.  Po obrządku stajni przeniosłam jeszcze ławkę za stajnię. Lubię tam przebywać, jest tam tak cicho i spokojnie. Teraz będzie chociaż na czym przycupnąć. Tak piękny dzień niestety minął szybko, zarobiło się ciemno trzeba było zamknąć konie. Następnie chwila pracy przy laptopie bo czeka mnie dużo papierologii w tym miesiącu. Przed karmieniem chciałam jeszcze zrobić koniom rutynowy przegląd. Najpierw Ruda. Powyciągane rzepy z grzywy, wyczyszczone i umyte kopyta, oraz rutynowo posmarowane nadmanganianem. Są roztopy, a więc błoto mamy okropne.

"Halo?"
"Halo?! No czyścisz czy co?"


Ruda z wyszorowanymi kopytkami i grzywą




    Następnie Młoda miała przegląd kopytek. U niej grzywa w porządku- o dziwo- zazwyczaj przychodzi cała w rzepach, a że grzywę ma długą i gęstą to później muszę to czyścić bite pół godziny. Kopytka podała ładnie, nawet tylne więc obczyściłam je szczotką i podlałam nadmanganianem, żeby troszkę je obsuszyć. 
Buzi buzi :)

Młoda ustawiona do czyszczenia 


    No i na koniec nasz poczciwy staruszek, który ma problemy z gniciem strzałek więc u niego to nie był rutynowy przegląd, a codzienna czynność. Tu wlatuje woda utleniona na strzałki i cyclospray oraz cabi glue głównie w weekendy i czwartki kiedy to mam na późniejszą godzinę do pracy. Dodatkowo konio zażywał kąpieli błotnej bo calutki był umorusany. Błoto zaschło i została piaskowa panierka. Oj mało się nie udusiłam w tych kłębach kurzu, które się wzbiły przy czyszczeniu 😂 Musiałam wietrzyć stajnię.. Następnym razem czyszczenie takiej panierki tylko na zewnątrz 😏

Narwal czeka na skrobanie panierki

Po czyszczeniu wszystkim dołożyłam sianka, a Aprilia i Wanessa dostały dodatkowo witaminki i słonecznik do swoich wiaderek. Narwal dostaje sieczkę i makuch lniany oraz swoje specyfiki i suplementy, w tym biotynę. Słonecznik widać smakował :) bo kobyłki się zajadały. Młodej nie przeszkadzał nawet czosnek w jedzeniu.



I tak to właśnie kończy się nasz dzień. Karmienie koni, karmienie psa i kotów, zdążę jeszcze załadować zmywarkę, zrobić sobie kanapki do pracy i już muszę się kąpać, a potem kłaść.... 
I od rana powtórka.. praca, dom, praca w domu, myju, spać.. Ehhh... Jak ja się nie mogę doczekać wakacji. Bo wszystko w powyższym jest spoko z wyjątkiem słowa "praca". Zabiera człowiekowi cenny czas w jego życiu... No, ale cóż, pieniądze na drzewach nie rosną :( 










środa, 15 stycznia 2025

Let it snow..

 

    W miniony weekend nawiedziła nas zima. No któż by się spodziewał zimy w styczniu prawda? Przez ostatnie lata mamy taki klimat, że owszem może się to wydawać lekko przesadzone bo spadło sporo śniegu. No, a że działkę mamy nie małą… Od sobotniego poranka zaraz po wypuszczeniu koni wzięliśmy się za odśnieżanie. Niestety ręczne bo ciągnika jeszcze nie mamy. Śnieg był mokry, a przez to ciężki i takim oto sposobem z trzech łopat do odśnieżania została nam jedna :P Na szczęście ta największa. Lekko nie było i zajęło nam to kupę czasu, ale ostatecznie udało nam się odkopać z zasp, a miły pan jeżdżący pługiem zboczył z drogi gminnej i odśnieżył nam dużą część naszej drogi prowadzącej na gospodarstwo. Takie uroki mieszkania na wygwizdowiu.. Przetrwamy tą zimę, ale w przyszłą musimy mieć już ciągnik i ocieplenie ścian bo inaczej się nie da.




    Znów mam zagwozdkę logistyczną odnośnie obornika. Jak było jesiennie i mokro to nie dało się wjechać przyczepką na gliniaste podłoże w miejscu, gdzie obornik jest składowany, ale Szczeżujski przerażony wizją taczkowania wymyślił, że nie będziemy tam wjeżdżać, a jedynie wcofywać i jakoś powolutku ogarnęliśmy. Teraz niestety nie da się nic wymyślić. Na szczęście przed śnieżną nawałnicą udało nam się sprzątnąć obornik więc mamy jeszcze czas na wymyślenie czegoś, choć wydaje mi się, że owy śnieg nie utrzyma się długo. Już dziś jest dodatnia temperatura.

    Zimowa aura przez chwilę była magiczna- tak długo jak świeciło słońce czyli niecałą godzinkę w sobotę. W większości niestety jest mgliście i szaro. W zasadzie to tak jest od jesieni. Słońce pojawia się na chwilkę i to raz na jakiś czas. Ostatnio piękne słońce i czyste niebo było prawie dwa tygodnie temu, gdy robiłam koniom fotki w śniegu. W takich warunkach pogodowych niestety widać tylko ciemne plamy na tle białego śniegu ;)

    Dzisiaj ma do mnie przyjść telefon. Przedłużyłam umowę u operatora i mogłam wziąć nowy telefon. Ciutkę dopłaciłam, ale mam nadzieję, że będzie warto. Zobaczymy, czy zdjęcia będą lepszej jakości… Teoretycznie muszą być bo obecny telefon mam dwa lata, a w dwa lata wiele w elektronice idzie do przodu ;) Mi na zdjęciach zależy najbardziej no i na wideo oczywiście. Ciekawe tylko czy kurier dojedzie bo wczoraj mieliśmy marznący deszcz z kolei i dziś rano jadąc do pracy auto tańczyło sobie raz przodem, a raz tyłem po wyślizganej drodze gruntowej (mamy do przejechania około 500 m polnej zanim dotrzemy do asfaltu), dodatkowo wjazd na podwórko jest pod górkę więc może być słabo, ale z kolei patrząc na to jak kapie z sopli za oknem podejrzewam, że da sobie radę. W razie czego przejdę się kawałeczek ;)

    Wyczekuję wiosny z niecierpliwością, chciałabym już troszkę ciepełka… ciepełka, słoneczka, trochę zieleni, mniej błota i brudu… Ehhh, miło mieć takie przyziemne marzenia, przynajmniej wiadomo, że się spełnią :) Życzyłabym sobie również konia, który chodzi pod siodłem, żeby już na tą wiosnę móc ruszyć z jazdą konną.. To już jest mniej realne marzenie bo oczywiście wszystko rozchodzi się o pieniądze… No, ale zobaczymy. Może uda się uzbierać, a może wymyślę co dalej począć z Rudą..


    Ogólnie ciężko mi podjąć konkretną decyzję, były zapytania o wymianę konia.. Na razie nie skorzystałam. Może dlatego, że uznałam, że oferty są słabe, a może dlatego, że podświadomie nie chcę by znikła z mojego życia... Podświadomie? Kogo ja próbuję oszukać... Ja jestem tego całkowicie świadoma. Nie chcę by zniknęła, ale wiem, że muszę ją albo oddać do zajeżdżenia, albo sprzedać lub wymienić. Myślę, że poczekam z decyzją do wiosny. Na razie niech jest jak jest.



Bywajcie!



czwartek, 9 stycznia 2025

Jak to wszystko się zaczęło part II

         Pierwszy post na tym blogu nosi nazwę "Jak to wszystko się zaczęło". Opisuję tam po krótce naszą drogę do spełniania marzeń. W zasadzie to nie wiem dlaczego nie kontynuowałam. Jakoś tak bardziej pochłonęły mnie sprawy codzienne niż opisywanie początku.

    No to niech będzie kontynuacja:

    Po uzyskaniu pozytywnej decyzji w sprawie przyznania kredytu zaczęliśmy umawianie notariusza. Wybraliśmy odpowiedniego i tak wszyscy razem spotkaliśmy się przy stole na odczytaniu aktu. Właściciel domu powiedział, że potrzebuje około dwóch miesięcy na zabranie swoich rzeczy. Cała sprawa dłużyła się już od takiego czasu, że miny nam trochę zrzedły, bo myśleliśmy, że dwa tygodnie im wystarczą, a my już nie chcieliśmy czekać. Właściciele pozabierali wcześniej wszystkie rzeczy, które były im potrzebne. Został tylko ogromny syf w obejściu. Pełno śmieci, starych mebli, lodówek, złomu, starych rowerków i innych zabawek... Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. No generalnie sporo sprzątania, więc przestałam się dziwić, że potrzebują czasu i pewnie pieniędzy na wezwanie kontenerów. 3 duże kontenery na śmieci musiałyby być wezwane na mur beton.  

    Państwo zadzwonili do nas po dwóch dniach, że mają do nas sprawę i czy możemy podjechać do domu. Podjechaliśmy, a oni niespodziewanie wręczyli nam klucze :) Skakaliśmy z radości jak gwizdki na meczu. Zapamiętam ten dzień do końca życia. 

Tak wyglądał front jeszcze w marcu, gdy robiliśmy zdjęcia do wyceny. Wszystko było wtedy takie szare i ponure.

    Oczywiście jak słusznie się domyślałam był w tym wszystkim haczyk- mogliśmy się wprowadzić po dwóch dniach, a nie dwóch miesiącach jeśli sami sobie posprzątamy obejście i dom. Mieliśmy w sobie wtedy tyle zapału, że oczywiście zgodziliśmy się. Wszystko po to by móc szybciej zamieszkać w nowym domu.

    Nie zamieszkaliśmy tam stricte od razu bo najpierw zajęliśmy się sprzątnięciem domu i odświeżeniem go, tak by dało się tam mieszkać. Musieliśmy też zwieźć swoje meble- lodówkę, kuchenkę. Trzeba było kupić mały zestawik mebli kuchennych, bo te, które tam stały wcześniej trafiły na śmietnik. Były zbyt przesiąknięte zapachem myszy. Cała kuchnia została zdezynfekowana domestosem, kafelki dodatkowo umyte parownicą, a ściany odmalowane. Łazienki również zdezynfekowałam, sypialnia została wysprzątana... no i można było zacząć się wprowadzać. Na razie powolutku zostawaliśmy na jedną nockę i w międzyczasie robiliśmy porządki. Kiedy już szafki, lodówka i kuchenka dojechały to można było śmiało wprowadzić się na serio.

Takie widoki mieliśmy po przyjeździe w dniu odbioru kluczy (początek czerwca). 



Nasz stawek do wyczyszczenia. 

   Pracy mieliśmy co niemiara. W boksach dla koni został obornik do posprzątania po poprzednim właścicielu. Szczeżujski zasuwał z remontami, a ja wywalałam na taczkę obornik. Musiałam odgruzować co najmniej dwa boksy, gdyż poprzedni właściciel domu darował mi Rudą kobyłę. Miała przyjechać za kilka dni , a ja musiałam wszystko przygotować na jej przybycie- łącznie ze znalezieniem jej towarzystwa w postaci innego konia- No i tak właśnie pojawiła się Blondi ;) Ogłoszenie, fajny pyszczek na zdjęciu, cena niezbyt wysoka. Właśnie jak tak sobie przypomnę młodą kiedy jechaliśmy ją obejrzeć to stwierdzam, że muszę zastosować jej jakąś dietę 😅 teraz urosła nie tylko wzwyż, ale też wszerz. 

    Koniom nie zajęło wiele czasu dotarcie się, noo może Ruda nie była zbyt zachwycona, ale krzywdy młodej nie chciała zrobić, a i z braku laku przyzwyczaiła się do niej dość szybko :) 

Aprilia vel Blondyna vel AppleJack w dniu przyjazdu do nowego domku.

Wanessa vel Ruda vel Neska w dniu przyjazdu do starego/nowego domu.

Dziewczyny poznają się na padoku za stodołą :)


    Do nowego miejsca przyzwyczajały się również Frytka (kotka) oraz Molly (suczka). Jako, że dla Molki całym światem jestem ja, a i na wszelkie wyjazdy jeździ z nami to nie miała nic przeciwko nowemu miejscu. Miała chwilowy kryzys, gdy musiałam jechać na przykład po zakupy i zostawiałam ją samą w domu. Wtedy pojawił się lęk separacyjny i pogryzła nam dywan, innego dnia drzwi, a jeszcze kolejnego koc. Pogryzła nawet worki z owsem, gdy zostawiłam ją w boksie bo bałam się cóż to może być następne do stracenia w domu. Chwilkę trwało zanim się przyzwyczaiła do tego, że to nie jest obce miejsce tylko nasz. Pomogło chwalenie jej, gdy wracałam ze sklepu po 10 minutach i nic nie było nadgryzione, no i pomógł czas. Teraz Molka idzie do swojego posłanka, lub wskakuje na łóżko po mojej stronie i czeka, aż wrócę :) Moja dzielna i wierna psinka. 

    Frytka jest kotem wychodzącym, ale w nowym miejscu nie mogliśmy jej po prostu puścić samopas. Siedziała więc w domu przez dwa dni i dwie noce. Najpierw skradała się po całym domu z wielkim wytrzeszczem, ale szybciutko zatrybiła, że jest bezpiecznie jak tylko micha z żarciem wylądowała w kuchni na podłodze. Później nadszedł czas by wypuścić ją na dwór. Nie oddalała się poza taras, wygrzewała się na nim na słonku, na noc wracała do domu. Kolejne dni zaczęła zwiedzać obejście, a po kilku dniach zaczęła intensywnie łowić myszy w stodole.

    Kostka (kolejna kicia) nie musiała się przyzwyczajać do miejsca, gdyż tu właśnie się urodziła. Jej braciszek po odchowaniu, odrobaczeniu i szczepieniu trafił do kochającego domku :) Obie moje dziewczyny w lutym będą sterylizowane.

    Od wprowadzenia się minęło pół roku, może nawet ciutkę dłużej, a my dodatkowo skończyliśmy jeden pokój gościnny. Na dole dwa pokoje stoją rozgrzebane i czekają na fundusze. Zrobiliśmy na prawdę wiele, ale budżet nie pozwala skrócić procesu trwania... Pozostaje nam czekać na przypływ gotówki z cierpliwością, a w międzyczasie ogarniać wszystko inne :) Na pewno w tym roku trzeba będzie ocieplić dom bo aktualnie 20 stopni to jest totalne maximum :(

    Obecnie jest albo mróz, albo plucha i błoto, zamiast liści badyle, ale jak patrzę na zdjęcia z czerwca to pozytywnie mi się robi i odliczam dni do ciepełka i piękna wiosenno-letniego :)


 I na koniec moje okno kuchenne... do pozytywnego patrzenia w przyszłość.


Tu jeszcze z ładnym widoczkiem, ale niebawem znów będzie tak pięknie :)
Bywajcie!





wtorek, 7 stycznia 2025

Dzień dobry w nowym roku

Witajcie w nowym roku!

    Trochę czasu tu nie zaglądałam, ale nawet nie było kiedy. Przez całą przerwę świąteczną miałam gości- moich ludzi, moją ekipę. W końcu na tak długi czas przyjechała moja przyszywana siostra jak zwykłam o niej mówić bo jest dla mnie jak rodzina. Spotkaliśmy się kupę lat temu w stajni, w której pracowałam i stała się dla mnie jedną z najważniejszych osób w moim życiu. To są właśnie te ścieżki losu. W tamtym okresie mojego życia jedno mi się zepsuło, musiałam wkrótce przez to zmienić pracę i tak właśnie się poznaliśmy. Nie poznałam nigdy w życiu innej tak ciepłej, kochanej i zwariowanej osoby, z którą mogę pogadać o wszystkim i przy której zawsze będę miała na twarzy uśmiech. Chyba nie potrafię dokładnie opisać jak to jest mieć taką osobę w swoim życiu.


    Pozostała część ekipy nie była ostatnio zbyt ruchliwa, a i pogoda nie była zbyt sprzyjająca, ale udało się nam choć raz wziąć w obroty młodą. Założyliśmy jej szory i uczyliśmy ją się w nich poruszać. Potem do szorów podpięta została lina i jedna osoba za nią ciągnęła by stworzyć opór i uczucie dla konia, że coś ciągnie. Młoda spisała się na medal, szła do przodu tak jakby doskonale wiedziała jak to robić.



    Ostatnio jest coraz zimniej (no któż by się spodziewał zimy w styczniu :P) i sikorki coraz liczniej zaglądają na mój balkon. Zapomniałam na śmierć o karmniku, który miałam znaleźć w piwnicy i powiesić. Od jakiegoś czasu mają tylko zawieszone kule tłuszczowe. Tak to jest jak się ma pełno myśli na minutę. Od kiedy mieszkamy w nowym domu, co chwilę mam w głowę autostradę myśli i pomysłów, o których później zdarza mi się zapominać. I tak oto od miesiąca nie mogę zejść na dół i znaleźć tego nieszczęsnego karmnika. 



    Pomimo tego, że jest zima i odpuszczamy sobie prace na zewnątrz to i tak jest co robić jak to na gospodarstwie. Uporządkowanie stajni to akurat czynność, którą muszę wykonywać codziennie. W soboty, niedziele i święta również. Na to się pisałam i wiem, że to mój obowiązek. Czasami, wstaję rano ze łzami w oczach, niewyspana i psychicznie zmęczona, ale wlokę nogę za nogą i idę robić swoje. Dobrze, że miałam ostatnio pomocników. Pomogli mi trochę, dzięki nim mogłam pojechać do domu na święta. Już chyba pisałam o tym, że moją nieocenioną pomocą w stajennych czynnościach jest moja wierna psica i dwie kotki ;) Zawsze zmuszają mnie do uśmiechu, gdy jadę taczką, a cała ekipa zasuwa za mną wesoło podskakując, chowając się za krzaczkami i wyskakując na siebie nawzajem. Podczas napełniania siatek sianem czy nalewania wody lokują się wygodnie w sianku czy słomie i odpoczywają, pilnując czy aby na pewno robię wszystko poprawnie ;)


Kostka zwinięta w rogalik :)

Molka okupująca balot siana ;)

    Ostatnio doszło nam jeszcze odśnieżanie niemałego podjazdu przez opady śniegu. Dodatkowe zajęcie, ale konie wyglądały na zadowolone ze zmiany scenerii z jesiennej na zimową. Mam ostatnio coraz więcej przemyśleń jeśli chodzi o Rudą. Widzę w niej zmianę zachowania. Zaczęła być bardziej dotykalska. Cały czas oddalam w czasie decyzję o sprzedaży bo nie wiem czy poradzę sobie z tym. Przywiązałam się do tej Rudej mendy. 


No jak tu jej nie kochać?
Blondyna w zimowej scenerii



Nie jestem miłośniczką zimy, jestem raczej ciepłolubna, ale śnieg ma też swoje zalety. Można na przykład sprawdzić jak Blondyna poradzi sobie z ciągnięciem sanek :) Poradziła sobie bardzo dobrze. No i tak… To by było na tyle jeśli chodzi o zalety śniegu. Jest ślisko, zimno, teraz już mokro bo topnieje. Czasami chciałabym zapaść w sen zimowy i obudzić się dopiero na wiosnę.



W nowym roku życzę wszystkim wszystkiego co najlepsze. Obyście spełniali swoje marzenia i by szczęście wam sprzyjało. Osobiście życzę sobie by ten nowy rok był lepszy od poprzedniego. Mam mieszane uczucia co do 2024 roku. Z jednej strony spełniliśmy swoje marzenie o domu i stajni. Marzenie życia! Najważniejsze. Z drugiej strony nie licząc tego właśnie przełomu to mieliśmy w minionym roku jakiegoś pecha. Na przykład rzeczy martwe były dla nas wyjątkowo złośliwe. Zmywarka wylewała wodę, remonty się przeciągały, samochody psuły się na przemian. Nawet jadąc do rodzinnego domu na święta chłodnica w audi zakończyła swój żywot w najmniej oczekiwanym momencie. W wigilię o godzinie 16.00 stanęliśmy po przejechaniu 100 km czyli w połowie drogi. Czekaliśmy aż tata przyjedzie po nas i odholuje do domu. Czekaliśmy więc godzinę na pustkowiu ;) Finalnie w domu byliśmy koło 18.00. Na szczęście nie było bardzo zimno i nie zmarzliśmy mocno czekając- gorzej było podczas holowania. Nie mogłam włączyć ogrzewania, więc by szyby nie parowały musiałam mieć uchylone okno. Akumulator dwa razy podczas holowania padł do zera i musieliśmy zatrzymywać się by naładować go, by móc włączyć światła w samochodzie. Taka oto przygoda ;) Przynajmniej będzie co wspominać. I tak naprawdę każdą przeciwność losu można by było traktować jako przygodę i śmiać się z niej bo cóż nam pozostaje? Ja takie podejście mam, niestety Szczeżujski nie, ale o tym się rozpisywać nie będę bo to temat rzeka.

W każdym razie ja staram się traktować życie jak przygodę, niekiedy bywa ciężko, ale z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Mam nadzieję, że w końcu i on się tego nauczy.