wtorek, 29 kwietnia 2025

Wiosenna eksplozja

 Jest pięknie.

Trochę się naczekałam na to ciepełko i piękno wiosny w pełni, ale jak zwykle, gdy już wszystko rozkwita, a słońce przygrzewa z nieba to rekompensuje wszelkie niedogodności zimy.

Wszystkie drzewka owocowe zakwitły na biało lub różowo. Wyglądają przepięknie.


Stara jabłoń rosnąca koło domu jest cała oblepiona kwiatami, a dookoła latają trzmiele i pszczoły. Chyba znów będzie dużo owoców. W zeszłym roku jabłek było mnóstwo. Konie miały smakowitości na długi czas bo jabłka spadały cały lipiec i sierpień.  Pełne skrzynie jabłek woziłam do znajomych stajni, żeby podzielić się dobrociami. 


Ogrodnik ze mnie żaden, raczej nie kręci mnie posiadanie osiemnastu odmian kwiatów. Źle ujęte- fajnie byłoby mieć piękne kwiaty w ogrodzie, ale ja nie mam ani czasu ani chęci przy tym chodzić. Póki co mam tulipany i niezapominajki. Na chwilę obecną starczy.


Róże dopiero będą kwitły, to dopiero będzie widowisko. Krzewy i drzewka uwielbiam, nie wymagają aż tyle opieki co kwiaty.
Zaczynają już kwitnąć lilaki, bzami potocznie zwane. Uwielbiam je, ale niestety mam tylko jeden i to w nieciekawym miejscu. W niedzielę robiliśmy sobie wycieczkę do teściowej i pożyczyliśmy sobie od niej dwa egzemplarze ;) I tak miała za dużo. Nie wiem tylko czy się przyjmą.. Czas pokaże.


Jednym słowem przyroda wybuchła i zamieniła się z szarej i ponurej w piękną i radosną. Wjazd na podwórko, który zimą wyglądał strasznie.. ubłocony, z badylami wystającymi zewsząd... teraz pięknie oczyszczony z pięknie kwitnącymi wiśniami i czereśniami.




Trawa na pastwiskach już odbiła na tyle by konie mogły się cieszyć pyszną dawką witamin.








                                                                        Chce się żyć! 
Co prawda im cieplej tym więcej do pracy wokół domu, ale teraz przynajmniej chęci same przychodzą 😉 Dzięki Ci wiosno, za to że jesteś!






wtorek, 15 kwietnia 2025

Ku wolności...



Oj ciekawy to był weekend, ciekawy… Wolałabym, żeby potoczył się nieco inaczej, ale przynajmniej nie mogę narzekać na nudę 😅


      



    W piątek, gdy wróciłam z pracy pojechaliśmy zawieźć akumulator na reklamację, gdyż uwaga: Nasza stara i poczciwa bora (volkswagen bora) dostała nowe życie! Nareszcie.. Nie będzie trzeba wywalać obornika na taczkach lub biegać i pożyczać od sąsiada odpowiedni sprzęt. Teraz wystarczy nam babcia bora i nasza mała przyczepka. No więc pojechaliśmy jeszcze reanimować jej akumulator bo coś nie działa tak jak powinien. Następnie sprzątanko i wiozłam szczeżujskiego na nocną zmianę. Tym razem fucha dość daleko bo godzinę drogi. Wyjechaliśmy szybciej zostawiając sobie zapas i bardzo słusznie bo nawigacja poprowadziła nas przez jakiś totalny koniec świata. Jechaliśmy wąską drogą pośród niczego, a nawet drogą gruntową przez las i między pastwiskami 😀 Dojazd nam troszkę zajął, ale co zwiedziliśmy to nasze. Widoki były piękne, a i okoliczna wiejska infrastruktura potrafiła zachwycić.

    Po powrocie do domu rozpaliłam w piecu, chwilę później przyjechał D i wzięliśmy się za pakowanie obornika do worków, żeby mógł zabrać je dla swojego taty do ogrodu.

    Tak przyjemny, ciepły i słoneczny wieczór wykorzystaliśmy na zabranie ekipy na trawkę. Na pastwisku trawa jest jeszcze zbyt skąpa. Cały czas czekamy aż podrośnie, wtedy można wypuścić tam konie, a póki co muszą zadowolić się trawnikami wokół domu.









    Wieczór był na prawdę bezwietrzny więc postanowiłam jeszcze załatwić sprawę malowania opon. Zawiesiliśmy dwie opony na linie i przy pomocy spraya z Action pomalowałam opony na niebiesko.



    



    Niestety jedna puszka nie starczyła nawet na pomalowanie tych dwóch opon w całości, malowałam jednak tak, żeby spód został niepomalowany więc nic nie widać. Te spraye nie są zbyt dobrze kryjące niestety więc następnym razem wybiorę chyba coś innego lub gdzie indziej bo na wszystkie opony musiałabym zużyć co najmniej kilka puszek… Nieopłacalne. Na chwilę obecną został mi jeden czerwony spray, ale to na drągi..

    Konie schowaliśmy do stajni, gdy się ściemniło, a my z D usiedliśmy do TV żeby doświadczyć chwili rozrywki w postaci gry kooperacyjnej na ps4, którą staramy się ukończyć, gdy tylko D przyjeżdża. Później D do spanka do pokoju gościnnego, a ja w drogę po Szczeżujskiego. W nocy ta droga nie był już tak fajna i przyjemna. Żadnych widoków, żadnych samochodów, pustka na drodze i tylko burczenie silnika w moim aucie. No i podcast kryminalny wypływający z głośnika. W sam raz na nocną, samotną drogę przez las, nie ma co 😆


    Sobota… Powitała mnie pięknym słońcem i okropnym bólem brzucha. D nakarmił konie za mnie, żebym mogła chwilę dłużej pospać. Szybka kawa, przebrałam się i poszliśmy wziąć młodą w obroty. Sobota to zdecydowanie nie był mój dzień. Czułam się totalnie zmęczona i jeszcze obolała przez kobiece przekleństwo, w dodatku młoda bardzo niechętnie współpracowała na lonży i odbyłyśmy można powiedzieć rozmowę na ten temat. Niestety ja mówiłam swoje, ona robiła swoje i za nic w świecie nie chciała mnie posłuchać. Ja się wkurzałam na nią, ona na mnie. Ciągała mnie na tej lonży po całym placu. Ostatecznie poddała się, a ja ją za to nagrodziłam i od razu jej odpuściłam by zakończyła pracę z pozytywnym wzmocnieniem. Po dzikich tańcach z koniem na padoku nie miałam już siły totalnie na nic, ale stajnię koniom trzeba ogarnąć więc zabrałam się za to. Kiedy tylko skończyłam znów musiałam wsiąść w samochód i zrobić rundkę do miasta. No byłam totalnie wypompowana z energii więc po powrocie położyłam się by chwilę się zdrzemnąć, ale nie udało mi się. Cały czas na tak zwanej czujce, oczy miałam zamknięte, a słyszałam otoczenie, tak czy inaczej troszkę udało mi się zrelaksować. Pozamykałam konie i nadrobiłam parę filmowych zaległości.

    Co prawda nie w weekend, ale ciut wcześniej był u nas weterynarz. Sprawdził Rudemu zęby, osłuchał go i przyjrzał się jego grzbietowi. Pomacał go, stwierdził lordozę i brak oznak bólowych. Powiedział, że Rudy ładnie buduje mięśnie grzbietowe, które poradzą sobie z noszeniem jeźdźca więc nie ma przeciwwskazań do jazdy na nim. Cieszę się, że jest całkiem zdrowy :)





    W niedzielę wstałam do koni, nakarmiłam je i wypuściłam, a potem wróciłam jeszcze do łóżka i o dziwo udało mi się jeszcze zasnąć więc wypoczęłam. Koło południa już po śniadaniu i kawie wpakowaliśmy się ze Szczeżujskim w samochód i pojechaliśmy na wcześniej wspomniane targi rolno-ogrodnicze na których wspólnie z przyjaciółmi spacerowaliśmy i dumaliśmy nad zakupem roślinek. Marzyła mi się magnolia, ale cena mnie troszkę zniesmaczyła. Ostatecznie kupiliśmy dwa lilaki zwane przeze mnie bzem i jedno drzewko nie pamiętam jakie 😊 W każdym razie też pięknie kwitnie na wiosnę. Dodatkowo dokupiliśmy jeszcze miętę. Jedna jagodowa i jedna truskawkowa-pachną pięknie. Nie mogłam ominąć oczywiście stoiska jeździeckiego i kupiłam tam kowbojski kapelusz, gdyż mój stary gdzieś zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Szczeżujski dorwał fajną lampę solarną, w sam raz na wieczorne przesiadywanie na balkonie. Z P i M umówiliśmy się przy biedronce, a potem wspólnie ruszyliśmy do nas bo w planach mieliśmy grilla.


    I tak było nam miło i swojsko.. Chłopaki rozpalali grilla, a my kobitki szykowałyśmy kiełbaski. Słoneczko nam pięknie dogrzewało, otworzyłam swoje smakowe piwko, które stoi w komórce chyba z miesiąc i poczułam pełnię relaksu, jednak musiałam iść jeszcze dać koniom siano. Poszłam czym prędzej po siano by czym prędzej wrócić do przyjemnych czynności. Kostka też relaksowała się wylegując na balocie..








    Cóż to ja zawsze piszę? Dzień bez awarii jest dniem straconym? No i niestety moje konie miały zgoła inne plany na ten dzień. Awaria brzmi świetnie!

    Pod moim ostatnim postem Pellegrina napisała: „Fajną macie przestrzeń i wy i zwierzęta. Tyle nieba nad głową i ziemi pod stopami i kopytami! Aż chciałoby się pędzić gdzieś w dal!! Ku wolności!!!„ i niestety moje konie chyba pomyślały to samo 😅 Otworzyłam bramę, weszłam do nich z sianem, a one nie wiadomo kiedy wyprysnęły stamtąd jak strzały. Dziadzio Narwal nie miał refleksu tych młodych i gniewnych więc zdążyłam zamknąć bramę nim i on zdążyłby zwiać. Rudy i Aprilka rozpędzone jak F1 pędziły w dół podjazdu 🐎🐎. Przed nimi ogrodzone pastuchem pole sąsiada, po prawej nasze pastwiska, po lewej droga.. I ja już wiedziałam który to będzie kierunek. Przez tyle lat nauczyłam się myślenia koni. Doskonale wiedziałam, że kawałek drutu na słupkach jest dla nich niewidoczny i na pewno polecą na przestrzał.. Patrzyłam jak Rudy bierze na klatę marne ogrodzenie sąsiada i jak słupki wyrwane z ziemi szybują w powietrzu, a koń bez jakiejkolwiek reakcji pogalopował dalej, tuż za nim i Aprilia. Szybko przemknęło mi przez myśl, że to niestety byłoby na tyle jeśli chodzi o relaks. Szczeżujski pobiegł po wiaderko z owsem. Chodziliśmy za nimi po polach. Cwaniaki przytulaki, które zawsze wkładają nam nosy do kieszeni i nie odstępują nas na krok na padoku nie dały do siebie nawet podejść. Od razu uciekały. Na owies nie zwracały nawet uwagi. Wolność zaszumiała im w głowach i wiedziałam, że tak to my ich nie złapiemy. Nawet nie podejdziemy… 
Jedyny słuszny pomysł narodził się w mojej głowie. Narwal! Złapiemy je na Narwala! Wróciłam się szybko po dziadunia. M pilnowała grilla, ale z racji tego, że nie było nas już pół godziny pochowała szybko wszystko i wsiadła w samochód wraz z P i pojechali drogę by odciąć koniom potencjalną drogę ucieczki na szosę. Ja z Narwalem pomaszerowałam do koni. Ujrzały nas z daleka, a Narwal zarżał do nich. Patrzyły, ale nie podeszły. Pociągnęłam dziadka za sobą i podeszłam bliżej. Wtedy Rudy zaczął iść w naszą stronę i już myślałam, że go złapię, schowałam się za Narwalem w nadziei, że może Rudy nie pomyśli wtedy, że chcę go złapać. Nie zadziałało. Jak tylko przywitał się z Narwalem zrobił w tył zwrot i popędził dalej. Chodziłam z tym koniem na lince w tę i z powrotem i nic. Gorączkowo myślałam co tu zrobić by je zagonić do stajni. Spokojne odchodzenie od nich nic nie daje, a może jak Narwal od nich odbiegnie to uznają, że lepiej biec za nim? Tak konie mają w głowach. Jeden ucieka to reszta też.. Pociągnęłam szybko za sobą Narwalka by trochę potruchtał za mną. Zadziałało! Reszta spojrzała na nas oddalających się i pobiegła za nami. Tak oto zapędziliśmy konie pod samą stajnię. Ja z wyplutymi płucami zamykałam bramę, zaraz za mną przyjechał Szczeżujski z M i P i zamknął te dwa na małym wybiegu, a ja wyściskałam Narwala, podziękowałam mu za pomoc i obiecałam reklamówkę marchewek. Zdjęłam mu kantar i wypuściłam na trawce, żeby się pasł do woli na trawniku. Zasłużył.







    Konie ganialiśmy godzinę. Po powrocie mężczyźni zjedli, M zjadła, a ja nic w siebie już nie wcisnęłam. Po takiej przebieżce i sprincie niestety nie byłam w stanie nic przełknąć. Wypiłam tylko to moje już wygazowane smakowe piwo i oparłam się o ścianę. Pomimo chwil grozy, zrezygnowania i bezsilności humor nas nie opuścił 😁 P i M musieli się zbierać. Przeprosiliśmy ich za to, że większość czasu przesiedzieli u nas bez nas, a gdy pojechali poszliśmy przeprosić sąsiadów za zniszczony pastuch. Poskładałam talerzyki, zamknęłam konie w stajni i usiadłam na ławeczce pod nowo zakupioną lampą. Zamknęłam oczy i odetchnęłam rześkim, wiosennym powietrzem nadchodzącej nocy.






Nie mogę powiedzieć, że nudziłam się w weekend 😋

A dziś w końcu spadł deszcz! Teraz świeci słońce i trawa od razu zaczyna się zielenić. Niech rośnie zielona i wysoka! 💧💧💧🌱🌱🌱
PS: Zgodnie z obietnicą złożoną Narwalowi przywiozłam mu reklamówkę marchewek 🥕🥕🥕








wtorek, 8 kwietnia 2025

Kwiecień plecień



    Sobotnia pogoda była katastrofą. Na przemian padał śnieg i świeciło słońce, było okropnie zimno, a wiało tak, że mało co głowy nie urwało. Po tych cieplutkich wiosennych dniach doznałam wręcz szoku termicznego. Konie wpadły w depresję bo zima chyba wraca, a one już zimowej sierści się niemal wyzbyły. No jak to tak? Koty siedziały zagrzebane w sianie i ani myślały nosy wystawić... tylko moja dzielna psina latała za mną krok w krok z łopoczącymi na wietrze uszami.

    Mieliśmy zająć się pracą z Aprilką, ale w taką pogodę robienie czegokolwiek z koniem nie miało sensu, konie były zaniepokojone dmiącym wiatrem i łopoczącym na wietrze wszystkim..


 

    Niestety nasza zaplanowana na sobotę wyprawa po konia nie doszła do skutku, troszkę się spóźniliśmy bo koń został sprzedany. Tymczasem trwają poszukiwania kolejnego, który wpadnie w oko Magnatce, czy się zdecyduje na coś innego? Nie wiem, ale trzymam kciuki za jej odpowiedni wybór.


    Na sobotę zaplanowałam sobie również malowanie przeszkód. Kupiłam dzień wcześniej w popularnym sklepie „A” dwie farby w sprayu i nie mogłam się doczekać by ich użyć. Zważywszy na to, że używanie sprayu podczas wiatru jest raczej bez sensu- odpuściłam, a teraz czekam na odpowiednią, bezwietrzną pogodę.

    Wczoraj niestety też wiało, ale troszkę podziałaliśmy ze Szczeżujskim. Wyczyściliśmy sporą część kostki na podjeździe z mchów i innych niechcianych roślinek, naszykowaliśmy troszkę drzewa, spryskaliśmy Rudemu nos bo znowu wsadził go gdzieś nie powinien i się delikatnie skaleczył. Ktoś również (Narwal jak sądzę) zostawił idealnie odciśnięty wzór swojego uzębienia na jego łopatce. To pewnie przez te wtykanie nosa w nie swoje sprawy  😉

    Standardowo wszelkim pracom towarzyszy śpiew ptaków, których nie mogę nigdy namierzyć bo doskonale kryją się między gałęziami… No dobra, to że jestem ślepa to inna sprawa ;P Fakt jest taki, że bez okularów za nic w świecie nie dojrzę co siedzi na gałęzi. Mój telefon ma solidne zbliżenie, a więc udało mi się zrobić jakieś fotki z daleka, aczkolwiek świetne nie są bo zbliżenie strasznie leci po jakości. Zdecydowanie poprawia nastrój również widok naszej polskiej biedronki! 😀Nie... nie tej zakupowej, tej prawdziwej! Owadziej, naszej polskiej, niepodrobionej , a nie jakieś tam chińskie podróbki z Azji 😏 W istocie dawno nie widziałam naszej rodzimej siedmiokropki, zazwyczaj widuję te azjatyckie szkodniki, a tu proszę taka niespodzianka. Na zdjęciu wygląda na pomarańczową bo odbiło się światło, ale była pięknie czerwona 💓






    Czas na szczepienie Rudego. Muszę umówić wizytę weterynaryjną i poprosić o zbadanie jego katarku. Mam nadzieję, że to tylko wiosenne przeziębienie.

Wczoraj trafił nam się bardzo piękny zachód słońca, był taki ognisty... Postałam razem z końmi i popatrzyłam jak słońce zachodzi by zaraz później udać się do stajni na kolację. Były wczoraj takie wyluzowane, stały i patrzały na pola i na słońce... Jakby rozumiały, że jeśli pobiegnie się w stronę zachodzącego słońca to będzie się wolnym....








I gdy tak stałam w tym ognistym blasku, patrząc jak bardzo ognista jest sierść Rudego to zatęskniłam za moimi ognistymi włosami...Swego czasu chciałam dać włosom odpocząć i zafarbowałam je na brąz, a od ponad 10 lat były rude... Nie stać mnie na fryzjera... Wolę kupić paszę dla koni.. A więc kupię tylko rozjaśniacz i znowu będę ruda 😅 Istnieje ryzyko, że porobię sobie plamy, ale nie może być aż tak źle co nie? Czy może może? 



środa, 2 kwietnia 2025

Akcja reanimacja



    Wiosna pełną gębą, a ja nie mam nawet przekopanej ziemi w docelowym ogrodzie. Przy niektórych czynnościach potrzebuję pomocy Szczeżujskiego, a ten w tygodniu pracuje do późna i nie ma czasu wziąć się za wszystko. Jest tu tyle rzeczy do zrobienia, że niestety trzeba by się sklonować, żeby zrobić wszystko. Niektóre sprawy są naglące, inne mniej, ale często jedna rzecz jest zależna od drugiej.
Pokoje na dole stoją jak stały, nic się nie zmieniło od bardzo dawna. Brak czasu i funduszy na remont. Liczyliśmy na dofinansowanie na ocieplenie domu, ale wygląda na to, że go nie dostaniemy. Przede wszystkim trzeba być właścicielem domu co najmniej trzy lata. Mamy więc wybór- znów marznąć w przyszłą zimę lub ocieplać dom bez dotacji.. Może starczy nam funduszy na jedną ścianę…😓


    Nie byłam na giełdzie w niedzielę. Szczeżujski nakarmił konie, a ja mogłam sobie troszkę dłużej pospać i wypocząć. Na prawdę wiele mi to pomogło. Wygląda na to, że w tym tygodniu również czeka mnie masa nadgodzin, ale cieszę się bo wiąże się to z większymi zarobkami. Może uda się odłożyć na te nieszczęsne remonty.


    Wczoraj wyciągnęłam moje biedne, zaniedbane pelargonie, które zimowały w garażu. Mam ich kilka doniczek. W tym roku mam plan zamontować je na balkonie. Obskubałam bidy ze starych i zeschłych liści, przycięłam i przesadziłam jeden pęd, który ledwo trzymał się przy innych. Na koniec zostały podlane i dostały honorowe miejsca na parapecie na werandzie. Musiałam wyeksmitować szczypiorek gdzie indziej 😉Jestem pełna podziwu ile te kwiaty potrafią wytrzymać.. otóż okazało się, że zapomniałam o jednej z donic, która stała w głębokim, ciemnym kącie garażu i uwaga… nie była podlewana ani razu przez całą zimę i nie widziała słońca.. Wyczyściłam tą donicę tak samo jak poprzednie i okazuje się, że gdzieniegdzie nieśmiało pokazują się zielone listki więc puls jest wyczuwalny, pacjent z tego wyjdzie 😁 Teraz mam calusieńki długi parapet na werandzie zagracony donicami, ale kwiatom potrzeba nieco rekonwalescencji i słoneczka po zimie. Akcja reanimacja przebiegła pomyślnie!

     Moje miśki chodzą od kilku dni na placu do jazdy. Przestawiłam im tam paśniki, wlałam wody i koniecznie podłączyłam pastuch- inaczej zwiałyby na pole sąsiada bo tam trawka rośnie. Na placu do jazdy trawy nie ma więc muszą zadowolić się sianem. Niestety, ale muszą tu postać jakiś czas, dopóki na pastwisku nie odbije trawa. Śmiesznie to czasem wygląda bo plac do jazdy znajduje się za stodołą, a ja wchodząc do stodoły właśnie po sianko czy słomę mogę się przywitać z moimi paskudami przez dziurę w drewnianych wrotach 😊 A i nawet dziura ma u nas swoje zastosowanie bo przez nią mogę podsypywać koniom siana, bez chodzenia dookoła.


    Nasze pastwisko jest duże, ale konie ciągle po nim depcząc i skubiąc trawę nie dopuszczą do jej szybkiego wzrostu. Muszę przejść się na wybieg pod laskiem i naprawić płot to będą mogły sobie polatać właśnie tam. Trawy też tam tyle co kot napłakał, ale zawsze coś się znajdzie.


    Moja znajoma kupuje konia. Wiem o tym od dawna bo już zamówiła sobie boks dla niego w mojej stajni. Te jej marzenia powstały jakieś pół roku temu, a teraz wzięła się na poważnie za ich realizację. Rozmawiała ze mną wczoraj i poprosiła bym zadzwoniła do sprzedawcy z ogłoszenia żeby wypytać o najważniejsze rzeczy na temat konia, którego sobie upatrzyła. Dzisiaj po pracy zadzwonię i wypytam o zdrowie i umiejętności konia, oraz umówię się na sobotę by go obejrzeć. Razem z D wybierzemy się na kolejną wycieczkę by sprawdzić konia dla Magnatki. Na szczęście mamy dość blisko 😉Nie pierwszy raz jeżdżę sprawdzać konia dla kogoś, ale ten przypadek jest dość niezwykły bo Magnatka nie jedzie z nami. Ja i D ocenimy czy z koniem wszystko gra, a ona wierzy nam na słowo. No cóż, znamy się trochę czasu i Magnatka wie, że mam doświadczenie w tym temacie. Podobnie zresztą jak D. Może on nie jeździł aż tyle kilometrów szukając koni do kupna (to kiedyś wchodziło w zakres moich obowiązków w pracy), ale umie się z nimi obchodzić i zna się na nich, a to wystarczy do oceny. Tak więc jeśli dzisiejsza rozmowa przebiegnie pomyślnie to w sobotę podjedziemy zobaczyć karego i ocenimy czy jest to koń dobry dla Magnatki.. Jeśli okaże się fajnym koniskiem to dołączy do mojego stada 😅 💣 Oj mam nadzieję, że tym razem nikt nikogo nie będzie ganiał z rządzą mordu...