piątek, 29 listopada 2024

Pasja- moja definicja

Dzisiaj akcja obornik. 

Czasami tak sobie myślę, że gdybym miała zdefiniować słowo PASJA to powiedziałabym, że to jest coś co nas uskrzydla, sprawia, że życie staje się piękniejsze.. ale powiedziałabym też, że jest to coś czemu jesteśmy w stanie się poświęcić na całego. Swojej pasji poświęcam się maksymalnie. Ogromny kredyt zjada wszystkie fundusze i wciąż brakuje pieniędzy by kupić cokolwiek ważnego na rancho. Nie ma funduszy na ciągnik, nie ma funduszy na remonty.. Robimy wszystko powolutku i radzimy sobie bez maszyn. Boksy u koni sprzątamy wyrzucając obornik do małej przyczepki, którą podczepiamy do samochodu. Rozładować przyczepkę również trzeba ręcznie. Można powiedzieć, że to podwójna robota. Obornik roztrząsamy na jednym z pastwisk (również ręcznie) by użyźnić glebę, która jest kiepskiej jakości, a na wiosnę musi być tam piękna trawka dla koni. Ziemię przydałoby się zaorać, ale nie mamy sprzętu. Może sąsiad pomoże..

Tak więc ... Tak. Pasja to poświęcanie swojego ciała i ciągła harówka po to by w zamian dostać wewnętrzne szczęście i spełnienie. A moja pasja ma cztery kopyta, parska donośnie i zjada dużo trawy oraz siana, które jest obecnie kosmicznie drogie. W zasadzie to więcej kopyt bo konie są dwa. Teraz nawet już trzy. I jedyne co mogę powiedzieć to to, że warto. Warto się poświęcić by móc robić to co się kocha. I nawet jeśli w pewnym momencie kręgosłup mi się wygnie w paragraf to i tak będę twierdziła, że było warto. 


Konie właśnie wpuściłam do stajni, dostały sianko i czekają na owies, a ja mam chwilę dla siebie i siadam właśnie do szkolenia o układzie nerwowym koni i o specyfikacji stada. Obowiązkowo z lampką winka w nagrodę za pracowity dzień. Karmienie owsem to zawsze godzina 19.00 więc coś jeszcze zdążę posłuchać. 

I znów ta pasja- zamiast wyjść do ludzi w piątkowy wieczór, będę siedziała na szkoleniu o koniach :) ale tak właśnie chcę.




poniedziałek, 25 listopada 2024

Jesienny dołek

Jestem coraz bardziej zmęczona ciągłym remontem i rozpierduchą w domu. Wszechobecny syf, kurz, pył, walające się szpargały. Zimnica totalna, nie da się nagrzać porządnie domu. Boję się pomyśleć o zimie w pełni. Ostatnie dni to kilka stopni na minusie, a w domu nie można było dobić do 18 stopni nawet. Coś tu jest mocno nie tak. Szczerzujski ciągle siedzi w piwnicy i coś majstruje z ogrzewaniem, ale dużej różnicy nie ma. Może uszczelki na okna coś pomogą? Nie sądzę, żeby to było spowodowane oknami, ale coś trzeba zrobić bo zwariuję.

Na dworze szlapa totalna, najpierw śnieg, potem deszcz, potem znów śnieg i odwilż, wszechobecne błoto.  koniem stoję w miejscu.. są dni, że coś idzie do przodu, a są takie, że nie wychodzi i wręcz cofamy się. Mam doła, tak zwyczajnie, tak po prostu.

fot. Zdjęcie dla uwagi- Kopuła od środka w starym, opuszczonym szpitalu- Mokrzeszów.

piątek, 22 listopada 2024

Winter is coming

Nieuchronnie zbliża się zima. Pada śnieg i marzną szyby w samochodach. Nie w moim co prawda bo mam garaż ;) Coraz więcej sikorek przylatuje by poczęstować się kulkami tłuszczowymi, które dla nich rozwiesiłam. Pies nie wyściubia nosa z domu bez potrzeby, kot siedzi przy piecu i również nie chce wyjść na zewnątrz. Tylko konie chętnie wychodzą na pastwisko. Co to za czasy nastały, żeby zwierzęta grzały tyłki zamiast hasać na zewnątrz. Wszak mrozu jeszcze nie ma.

Za dobrze chyba mają ;) W domu sytuacja cieplna będzie akurat dzisiaj tragiczna ponieważ trzeba podłączyć o instalacji dodatkowe grzejniki i podłogówkę, którą nie wiedzieć czemu robimy dopiero teraz. Cóż.. lepiej późno niż wcale. Mam nadzieję, że niedługo będzie to wszystko względnie normalnie funkcjonowało. Tak długo jak chodzę po podwórku przy obrządku to jest mi ciepło- wejdę do domu i zimnica bo na chwilę człowiek usiądzie. Jedyne sensowne rozwiązanie to cały czas latać i coś robić :P Nie no mam nadzieję, że faktycznie te nowe podłączenia dużo pomogą.


Wczoraj po wpuszczeniu do stajni koni od razu przechwyciłam Neskę i założyłam jej siodło. Potem do boksu siup na dwie godzinki. Chyba muszę codziennie powtarzać czynność bo kobył nadal patrzy ze strachem na to nieszczęsne siodło. I znowu mnie nachodzi myśl, że to nie ma sensu..



                        fot. Widok za oknem, ciepła herbatka i moja ulubiona łyżeczka :)


czwartek, 21 listopada 2024

Mikroszczypta zaufania

 

Pierwszy dzień w pracy po tygodniowym chorobowym. Porządnie wypoczęłam i wykurowałam się jak trzeba. Gorące herbatki z dodatkiem soku z czarnego bzu z naszego podwórka i całe dnie w ciepłych bamboszkach pod kocykiem naprawdę mnie zregenerowały.


Ostatnio przy wieczornych zabawach z końmi (przychodzę zawsze co najmniej pół godziny przed karmieniem, żeby cokolwiek z nimi porobić) postanowiłam sprawdzić jak Ruda reaguje na ochraniacze i nauszniki. Ochraniacze bez problemu, nauszniki...hmm powiedzmy, że była lekko nastroszona, ale założyłam jej je i nie było żadnej awarii. Razem z D zrobiliśmy też koniom kopyta, wyczyściliśmy i potraktowaliśmy strzałki nadmanganianem z racji jesiennych bagienek.
Wczoraj śnieżyło więc konie wróciły do stajni mokre. Wydało mi się to świetnym pomysłem, żeby przetestować derki. Z reguły nie używam derki ani teraz, ani właściwie nigdy w swojej jeździeckiej karierze. Oczywiście bywały przypadki, że były potrzebne, chociażby jak nasz koń Autystyk postanowił wpaść do jeziora w zimie, ale to raczej sporadyczne przypadki i lepiej by konie same się hartowały. Wczoraj chodziło mi głównie o to, żeby sprawdzić jak Ruda zareaguje na derkę. Co do Blondyny to byłam pewna, że będzie miała w nosie co się na nią zakłada. Ją interesuje tylko jedzenie :P No, a Ruda jak to Ruda- fukała, spinała się, oczy wytrzeszczała do granic możliwości- ale dała sobie założyć derkę. Półderkę tak konkretniej bo tylko krótką-zadnią. Zwykła derka była na razie za dużym wyzwaniem z racji rozmiarów i brzęczących sprzączek. Krótka treningówka po chwili przestała na niej robić wrażenia i kilkukrotnie ściągałam ją z grzbietu i zarzucałam z powrotem. Nie zakładałam, zarzucałam. Coraz szybciej koniowi przychodzi przekonywanie się do nowych rzeczy. Dzisiaj spróbuję ponownie z dużą derką i zobaczymy jaki będzie efekt.


Czasami jak sobie pomyślę ilu rzeczy kiedyś bym przy niej nie zrobiła wcale to przychodzi ta nadzieja, że uda nam się dogadać i zaufać sobie w 100%. Ona uczy się nowych rzeczy, ja uczę się jej. Poznałam ją już na tyle by wiedzieć jakie ma zachowania, odruchy, ale nadal obserwuję, doświadczam i uczę się. Nadal próbuję się dowiedzieć jak sprawić by ona mi zaufała jeszcze bardziej choć i tak cieszę się z tej odrobinki zaufania jaką mnie darzy bo skoro daje sobie założyć straszne rzeczy to znaczy, że ufa mi w jakimś tam stopniu. Wiem, że potrzebny jest czas, tylko tak ciężko jest być cierpliwym..



fot. Ruda zaraz po przyjeździe. Zdjęcie z czerwca

wtorek, 12 listopada 2024

Zaufania jeszcze nie ma

 

Ostatnie dni jakoś tak natchnęły mnie dobrą energią na pracę z Rudą.. Przesiaduję z nią w boksie, zarzucam jej na grzbiet czapraki, pas do lonżowania, macham paskami, specjalnie mocno je naciągam i nimi strzelam. Takie typowe odczulanie, na które zareagowała wzorowo. Jak na nią było świetnie. Podskakiwałam przy niej szarpiąc za pas, obciążałam delikatnie strzemię. Nawet o dziwo przestała bać się schodków i normalnie postawiłam je przy niej i delikatnie pokładałam się na nią. Wszystko pięknie. Zdecydowałam, że kolejnego dnia muszę przewiesić się w boksie choć na chwilę. No i T. podsadził mnie, a ja przewiesiłam się przez jej grzbiet. Uciekła spode mnie. Wystrzeliła do przodu jak tylko poczuła mój ciężar na sobie. Ja oczywiście od razu zeskoczyłam. Zdecydowałam, że nie zostawię tego tak. Podsadził mnie drugi raz- tym razem nie położyłam się na niej całym ciężarem ciała, część trzymał T. Zareagowała ok więc pogłaskałam ją i zeskoczyłam. Trzecie podejście to znowu cały ciężar ciała na niej a więc znowu panika. Po tym znów częściowe, żeby móc ją poklepać i na tym zakończyć. Jej odskakiwanie nie było mocno niebezpieczne, zatrzymywała się od razu po moim zeskoku. Nie panikowała jakoś super mocno. Nie wiem co będzie dalej.. Mam w planach codziennie powtarzać czynność, aż przestanie spode mnie uciekać. Niemniej jednak znów poczułam rezygnację, że nie ma po co próbować z nią czegokolwiek. Z drugiej strony wiem, że kiedyś nawet czaprak był straszny, a teraz nie boi się go wcale… Ale dołuje mnie trochę to, że poświęcam jej tyle czasu, troski i uczucia, a ona mnie odrzuca. Nie trochę. Bardziej…

Dołuje mnie to, że nie jestem już młodą amazonką, która z odwagą układała wszystkie konie. Teraz nie jestem ani młoda, ani odważna, ani też tak sprawna jak kiedyś. Boję się sama na nią wsiąść bo nie mogę sobie pozwolić na gips i długotrwałe L4. Póki co robię wszystko w bezpieczny sposób i kobyła nie robi zamachu na moje życie, ale naoglądałam się jej w akcji już tyle razy, że mam do niej respekt niesamowity. Choć ostatni jej niekontrolowany odpał miał miejsce jeszcze w wakacje- teraz już nie ucieka w panice tratując wszystkich na swojej drodze, a więc to też się zmieniło na plus.

Nadzieja jest bardzo ulotna w moim przypadku, ale jej resztki jeszcze gdzieś tam się we mnie tlą, że może nie dzisiaj i może nie jutro, ale w końcu mi się uda i dogadamy się. Wiem tylko, że to będzie wymagało ogromu czasu, cierpliwości i samozaparcia, ale nie wiem czy to wszystko w sobie wykrzesam. Ciężko jest kolejny raz ponieść porażkę i podnosić się raz po raz... Myślałam, że zaczyna mi ufać. Czułam to, widziałam, a okazuje się, że wcale mi nie ufa....Ale muszę to dla siebie zrobić ... i przede wszystkim dla niej.

fot. Ruda w czapraku zajęta jedzeniem.