Ostatnie dni jakoś tak natchnęły mnie dobrą energią na pracę z Rudą.. Przesiaduję z nią w boksie, zarzucam jej na grzbiet czapraki, pas do lonżowania, macham paskami, specjalnie mocno je naciągam i nimi strzelam. Takie typowe odczulanie, na które zareagowała wzorowo. Jak na nią było świetnie. Podskakiwałam przy niej szarpiąc za pas, obciążałam delikatnie strzemię. Nawet o dziwo przestała bać się schodków i normalnie postawiłam je przy niej i delikatnie pokładałam się na nią. Wszystko pięknie. Zdecydowałam, że kolejnego dnia muszę przewiesić się w boksie choć na chwilę. No i T. podsadził mnie, a ja przewiesiłam się przez jej grzbiet. Uciekła spode mnie. Wystrzeliła do przodu jak tylko poczuła mój ciężar na sobie. Ja oczywiście od razu zeskoczyłam. Zdecydowałam, że nie zostawię tego tak. Podsadził mnie drugi raz- tym razem nie położyłam się na niej całym ciężarem ciała, część trzymał T. Zareagowała ok więc pogłaskałam ją i zeskoczyłam. Trzecie podejście to znowu cały ciężar ciała na niej a więc znowu panika. Po tym znów częściowe, żeby móc ją poklepać i na tym zakończyć. Jej odskakiwanie nie było mocno niebezpieczne, zatrzymywała się od razu po moim zeskoku. Nie panikowała jakoś super mocno. Nie wiem co będzie dalej.. Mam w planach codziennie powtarzać czynność, aż przestanie spode mnie uciekać. Niemniej jednak znów poczułam rezygnację, że nie ma po co próbować z nią czegokolwiek. Z drugiej strony wiem, że kiedyś nawet czaprak był straszny, a teraz nie boi się go wcale… Ale dołuje mnie trochę to, że poświęcam jej tyle czasu, troski i uczucia, a ona mnie odrzuca. Nie trochę. Bardziej…
Dołuje mnie to, że nie jestem już młodą amazonką, która z odwagą układała wszystkie konie. Teraz nie jestem ani młoda, ani odważna, ani też tak sprawna jak kiedyś. Boję się sama na nią wsiąść bo nie mogę sobie pozwolić na gips i długotrwałe L4. Póki co robię wszystko w bezpieczny sposób i kobyła nie robi zamachu na moje życie, ale naoglądałam się jej w akcji już tyle razy, że mam do niej respekt niesamowity. Choć ostatni jej niekontrolowany odpał miał miejsce jeszcze w wakacje- teraz już nie ucieka w panice tratując wszystkich na swojej drodze, a więc to też się zmieniło na plus.
Nadzieja jest bardzo ulotna w moim przypadku, ale jej resztki jeszcze gdzieś tam się we mnie tlą, że może nie dzisiaj i może nie jutro, ale w końcu mi się uda i dogadamy się. Wiem tylko, że to będzie wymagało ogromu czasu, cierpliwości i samozaparcia, ale nie wiem czy to wszystko w sobie wykrzesam. Ciężko jest kolejny raz ponieść porażkę i podnosić się raz po raz... Myślałam, że zaczyna mi ufać. Czułam to, widziałam, a okazuje się, że wcale mi nie ufa....Ale muszę to dla siebie zrobić ... i przede wszystkim dla niej.
Komentarze
Prześlij komentarz