Myśl o tym, że to wilk jest na swój sposób fascynujące choć bardziej niepokojące. Niebawem chcę rozpocząć wolny wybieg co dla koni oznacza nocowanki na pastwisku. I choć jeden wilk nie stanowi dla koni zagrożenia to i tak będę teraz miała to gdzieś z tyłu głowy... Mam nadzieję, że to jednak pies, a ja sobie wkręcam ;) Nie chciałabym tu Czerwonego Kapturka odstawiać ;) Jest tu może ktoś kto się zna? Porównywałam z tropami z internetu, ale niewiele pomogło.
Od zera do Ranchera!
Opowieść o tym jak dzięki upartości i wytrwałym dążeniu do celu można spełnić swoje marzenia i zamieszkać na gospodarstwie na wsi
środa, 11 czerwca 2025
Czerwony Kapturek czas start?
Myśl o tym, że to wilk jest na swój sposób fascynujące choć bardziej niepokojące. Niebawem chcę rozpocząć wolny wybieg co dla koni oznacza nocowanki na pastwisku. I choć jeden wilk nie stanowi dla koni zagrożenia to i tak będę teraz miała to gdzieś z tyłu głowy... Mam nadzieję, że to jednak pies, a ja sobie wkręcam ;) Nie chciałabym tu Czerwonego Kapturka odstawiać ;) Jest tu może ktoś kto się zna? Porównywałam z tropami z internetu, ale niewiele pomogło.
środa, 28 maja 2025
Magiczne zdolności zwierząt
Chwilkę mnie tu nie było.
Zeszły tydzień z grypskiem leżałam pod kocem. Nadrobiłam serialowe zaległości i wyleżałam się za wszystkie czasy.
W czwartek odwiedziła mnie mama i siostra. Siorka została do soboty. W piętek dojechał do nas D i we trójkę spędziliśmy fajnie czas z końmi.
Najpierw wsiadłam na blondyneczkę. Nowym krokiem w naszym treningu był kłus na lonży. Oczywiście D spietrał dlatego ja jeździłam choć założenie miałam tego dnia takie by obserwować jej zachowanie z ziemi. No, ale jak to mówią: jeśli chcesz by coś było zrobione dobrze zrób to sam. W każdym razie wsiadłam, zakłusowałam na lonży, a później jeszcze chwilkę postępowałam sama po placu.
Po treningu młodej, polonżowałam jeszcze Rudego bo dużo energii ma chłopak, a następnie cała nasza trójka wzięła kopytną trójkę na uwiązy i poszliśmy na krótki spacerek na trawkę. Za płotem trawa piękna i soczysta, a więc konie były wniebowzięte.
Zwieńczeniem tego fajnego dzionka była mała sesja zdjęciowa z konikami, a słońce nam zachodziło tak pięknie, że nie mogliśmy tego nie uchwycić.
W sobotę wszyscy się rozjechali do domów, a ja musiałam wrócić do swojej rzeczywistości. Moja mała blondyneczka trenuje codziennie. Czasami robię to sama, czasami z pomocą Szczeżujskiego i jest plan by spróbować wyjechać na niej poza bramę. Na razie na próbę. Najpierw jednak muszę dopasować jej odpowiednie wędzidło. Zwykłego pojedynczo łamanego nie chce zaakceptować. O wiele lepiej chodzi na kantarze niż na tym wędzidle. Chcę spróbować prostego. Można też zastanowić się czy nie odpuścić i nie pozwolić jej chodzić na kantarze, ale wtedy skręcanie jest bardzo utrudnione. Ewentualnie możnaby spróbować z halterem.
Po pracy usiadłam na tarasie i podziwiałam piękno wiosny. Tą soczystą zieleń liści i trawy. Te kwitnące pelargonie. Oj jak miło było tak po prostu posiedzieć.
środa, 14 maja 2025
Pustka nieznanego pochodzenia
Dzień dobry! Podano do stołu!
Jako, że w Polsce jesteśmy, a nie w Chinach to możemy sobie takie podśmiechawki urządzać, a kocice mogą bez obaw wygrzewać się na słoneczku niczym danie główne 🌞
Ostatnio wraz z kolejną falą drobnego przygnębienia naszła mnie myśl, że czegoś mi brakuje i coś tu nie jest takie samo jak było.. tylko co? Wszystko wydaje się na swoim miejscu. No może nie do końca- sukcesywnie pozbywamy się przecież zbędnych śmieci i będziemy to robić przez najbliższe kilka lat, ale śmieci mi nie brakuje na pewno. Nie ma Waneski- jest Dergano... Nie to. Z tym się już oswoiłam i jestem zadowolona z decyzji.
I któregoś wieczoru jak szłam na maneż (plac do jazdy), a słoneczko chowało się właśnie za drzewami dotarło do mnie czego mi brakuje! Nie słyszę żurawi! No jak to tak? One były tym cudownym dopełnieniem wszystkiego. Tej ciszy, spokoju, tego zachodzącego słońca...a teraz ich nie ma. Już kilka dni. Zmartwiłam się nie na żarty. Głupie co nie? 😅 Może i tak, ale uświadomiłam sobie, że nie słyszałam ich już z jakiś tydzień i przyszło mi do głowy, że może wyprowadziły się na dobre.. Wszak żurawie nie są z rolnikami najlepszymi kumplami bo notorycznie wydziobują z ziemi ziarenka więc, a nóż widelec ktoś w okolicy je skutecznie pogonił?
Wspominałam ostatnio również, że grodziłam pastwisko pod lasem... No i wszystko pięknie, koniki wypuściliśmy... Szczeżujski zmontował jakąś tam bramę...
No i było sobie fajnie do wczoraj bo jednak brama Szczeżujskiego nie zdała egzaminu. Nie wiem, który to taki inteligentny inaczej, ale brama wzięta taranem i wszystkie konie znów w długą poszły na pole sąsiadów. Znienawidzą nas wkrótce, o ile nie już 😅 Tym razem obyło się jednak bez ganiania za nimi godzinę. Poszłam od razu po wiaderko z owsem i uwiązy. Kantary miały na sobie i chyba to nas uratowało więc więcej ich nie zdejmę. Złapaliśmy je szybciutko, w ciągu piętnastu minut zaledwie. Pastuch u sąsiadów znów wyrwany w kosmos, po wszystkim chodziliśmy z młotkiem i naprawialiśmy.. A ja poszukałam kilku palików i wbiłam je równolegle do pastucha sąsiadów i zawiesiłam na nich białą taśmę, żeby następnym (tfu, tfu) razem konie widziały, że tam jest pastuch. Zwykły drut jest dla nich niewidoczny dlatego notorycznie w niego wbiegają. Krowy sąsiadów widzą lub wiedzą, że tam jest drut. Rozpędzony koń nie zauważy tego. Także postanowiłam choć troszkę im to uwidocznić.
środa, 7 maja 2025
Wiosenne wariacje
Dzień dobry? Dzień zły? To się jeszcze okaże.
Frytka z pewnością powie, że dzień na pewno będzie zacny, no ale gdybym mogła spać o każdej porze dnia i nocy też bym miała zawsze dobry dzień 😉
Ostatnio wzięłam się już na serio za pracę z młodą. Ona potrzebuje systematyczności, jeśli ma się czegoś konkretnego nauczyć. To jest najważniejsze w pracy z końmi. Lepsze jest 5 minut codziennie niż godzina raz w tygodniu.
Na razie szlifuję z nią chodzenie na lonży na halterze. Wczoraj zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie bo spokojnie na tej lonży sobie spacerowała w stępie, poproszona o kłus kłusowała.. Pięknie szła również na prawo, gdzie wcześniej miała z tym ewidentny problem. Tu pozostaje nam szlifować komendy głosowe, żeby z siodła było łatwiej. Ćwiczę z nią również reakcję na "łydkę", ale bez wsiadania. Nie jest jakimś mega wysokim koniem więc staję obok niej, obejmuję ją ręką i z drugiej strony uciskam cmokając jednocześnie. Jest już jakaś reakcja :) Już rusza zatrzymuje się. Co prawda nie idzie cały czas bo nie bardzo rozumie co ma zrobić z tym, że ruszyła skoro nią nie kieruję (niestety brakuje mi rąk do tego 😉). Młoda jest na prawdę miziasta i grzeczna, do tego jest łakomczuchem i za smaczka zrobi wszystko.... nooo może musimy jeszcze popracować nad podgryzaniem przy prowadzeniu jej na uwiązie bo coś jej się w główce przestawiło i zaczęła mi tak robić ostatnio. Tak czy inaczej miło mi się z nią pracuje.
Rudy ostatnio ma jakieś wiosenne odpały. Chyba wyłazi z niego ta energia, którą ładowałam w niego przez ostatnie dwa miesiące. Karmiłam go specjalnymi paszami w niemałych ilościach, ale dzięki temu wygląda w końcu jak koń, a nie szkielet. Jego kręgosłup... no cóż. Lordozy mu nie wyprostujemy, na razie staram się nadbudować mu trochę mięśni na grzbiecie choć i tak wygląda o wiele lepiej.
Tak czy siak ma chłop korbę ostatnio i wyładowuje swoją energię na pastwisko wydeptując bezczelnie trawkę, o którą tak dbałam by służyła właśnie koniom.
Ostatnio wyczuwam jak coś mnie goni. Jakaś taka beznadziejność. Wyczuwam ją i kątem oka dostrzegam jak jest tuż za mną. W pracy nie mogę się skupić i czuję się senna. Nie chcę myśleć o tym, że po pracy muszę iść zrobić zakupy... W domu robię co muszę, ale bez chęci i energii. Wróciłam do rudej fryzury i mnie to nie cieszy..
Chyba potrzebuję sięgnąć do mojego kajetu i wyznaczyć sobie dokładne cele. Wtedy działam na wyższych obrotach i beznadziejność za mną nie nadąża.
wtorek, 29 kwietnia 2025
Wiosenna eksplozja
Jest pięknie.
Trochę się naczekałam na to ciepełko i piękno wiosny w pełni, ale jak zwykle, gdy już wszystko rozkwita, a słońce przygrzewa z nieba to rekompensuje wszelkie niedogodności zimy.
Wszystkie drzewka owocowe zakwitły na biało lub różowo. Wyglądają przepięknie.
wtorek, 15 kwietnia 2025
Ku wolności...

W piątek, gdy wróciłam z pracy pojechaliśmy zawieźć akumulator na reklamację, gdyż uwaga: Nasza stara i poczciwa bora (volkswagen bora) dostała nowe życie! Nareszcie.. Nie będzie trzeba wywalać obornika na taczkach lub biegać i pożyczać od sąsiada odpowiedni sprzęt. Teraz wystarczy nam babcia bora i nasza mała przyczepka. No więc pojechaliśmy jeszcze reanimować jej akumulator bo coś nie działa tak jak powinien. Następnie sprzątanko i wiozłam szczeżujskiego na nocną zmianę. Tym razem fucha dość daleko bo godzinę drogi. Wyjechaliśmy szybciej zostawiając sobie zapas i bardzo słusznie bo nawigacja poprowadziła nas przez jakiś totalny koniec świata. Jechaliśmy wąską drogą pośród niczego, a nawet drogą gruntową przez las i między pastwiskami 😀 Dojazd nam troszkę zajął, ale co zwiedziliśmy to nasze. Widoki były piękne, a i okoliczna wiejska infrastruktura potrafiła zachwycić.
Po powrocie do domu rozpaliłam w piecu, chwilę później przyjechał D i wzięliśmy się za pakowanie obornika do worków, żeby mógł zabrać je dla swojego taty do ogrodu.
Tak przyjemny, ciepły i słoneczny wieczór wykorzystaliśmy na zabranie ekipy na trawkę. Na pastwisku trawa jest jeszcze zbyt skąpa. Cały czas czekamy aż podrośnie, wtedy można wypuścić tam konie, a póki co muszą zadowolić się trawnikami wokół domu.

Wieczór był na prawdę bezwietrzny więc postanowiłam jeszcze załatwić sprawę malowania opon. Zawiesiliśmy dwie opony na linie i przy pomocy spraya z Action pomalowałam opony na niebiesko.
.jpg)
Niestety jedna puszka nie starczyła nawet na pomalowanie tych dwóch opon w całości, malowałam jednak tak, żeby spód został niepomalowany więc nic nie widać. Te spraye nie są zbyt dobrze kryjące niestety więc następnym razem wybiorę chyba coś innego lub gdzie indziej bo na wszystkie opony musiałabym zużyć co najmniej kilka puszek… Nieopłacalne. Na chwilę obecną został mi jeden czerwony spray, ale to na drągi..
Konie schowaliśmy do stajni, gdy się ściemniło, a my z D usiedliśmy do TV żeby doświadczyć chwili rozrywki w postaci gry kooperacyjnej na ps4, którą staramy się ukończyć, gdy tylko D przyjeżdża. Później D do spanka do pokoju gościnnego, a ja w drogę po Szczeżujskiego. W nocy ta droga nie był już tak fajna i przyjemna. Żadnych widoków, żadnych samochodów, pustka na drodze i tylko burczenie silnika w moim aucie. No i podcast kryminalny wypływający z głośnika. W sam raz na nocną, samotną drogę przez las, nie ma co 😆
Sobota… Powitała mnie pięknym słońcem i okropnym bólem brzucha. D nakarmił konie za mnie, żebym mogła chwilę dłużej pospać. Szybka kawa, przebrałam się i poszliśmy wziąć młodą w obroty. Sobota to zdecydowanie nie był mój dzień. Czułam się totalnie zmęczona i jeszcze obolała przez kobiece przekleństwo, w dodatku młoda bardzo niechętnie współpracowała na lonży i odbyłyśmy można powiedzieć rozmowę na ten temat. Niestety ja mówiłam swoje, ona robiła swoje i za nic w świecie nie chciała mnie posłuchać. Ja się wkurzałam na nią, ona na mnie. Ciągała mnie na tej lonży po całym placu. Ostatecznie poddała się, a ja ją za to nagrodziłam i od razu jej odpuściłam by zakończyła pracę z pozytywnym wzmocnieniem. Po dzikich tańcach z koniem na padoku nie miałam już siły totalnie na nic, ale stajnię koniom trzeba ogarnąć więc zabrałam się za to. Kiedy tylko skończyłam znów musiałam wsiąść w samochód i zrobić rundkę do miasta. No byłam totalnie wypompowana z energii więc po powrocie położyłam się by chwilę się zdrzemnąć, ale nie udało mi się. Cały czas na tak zwanej czujce, oczy miałam zamknięte, a słyszałam otoczenie, tak czy inaczej troszkę udało mi się zrelaksować. Pozamykałam konie i nadrobiłam parę filmowych zaległości.

W niedzielę wstałam do koni, nakarmiłam je i wypuściłam, a potem wróciłam jeszcze do łóżka i o dziwo udało mi się jeszcze zasnąć więc wypoczęłam. Koło południa już po śniadaniu i kawie wpakowaliśmy się ze Szczeżujskim w samochód i pojechaliśmy na wcześniej wspomniane targi rolno-ogrodnicze na których wspólnie z przyjaciółmi spacerowaliśmy i dumaliśmy nad zakupem roślinek. Marzyła mi się magnolia, ale cena mnie troszkę zniesmaczyła. Ostatecznie kupiliśmy dwa lilaki zwane przeze mnie bzem i jedno drzewko nie pamiętam jakie 😊 W każdym razie też pięknie kwitnie na wiosnę. Dodatkowo dokupiliśmy jeszcze miętę. Jedna jagodowa i jedna truskawkowa-pachną pięknie. Nie mogłam ominąć oczywiście stoiska jeździeckiego i kupiłam tam kowbojski kapelusz, gdyż mój stary gdzieś zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Szczeżujski dorwał fajną lampę solarną, w sam raz na wieczorne przesiadywanie na balkonie. Z P i M umówiliśmy się przy biedronce, a potem wspólnie ruszyliśmy do nas bo w planach mieliśmy grilla.
I tak było nam miło i swojsko.. Chłopaki rozpalali grilla, a my kobitki szykowałyśmy kiełbaski. Słoneczko nam pięknie dogrzewało, otworzyłam swoje smakowe piwko, które stoi w komórce chyba z miesiąc i poczułam pełnię relaksu, jednak musiałam iść jeszcze dać koniom siano. Poszłam czym prędzej po siano by czym prędzej wrócić do przyjemnych czynności. Kostka też relaksowała się wylegując na balocie..

Cóż to ja zawsze piszę? Dzień bez awarii jest dniem straconym? No i niestety moje konie miały zgoła inne plany na ten dzień. Awaria brzmi świetnie!
Pod moim ostatnim postem Pellegrina napisała: „Fajną macie przestrzeń i wy i zwierzęta. Tyle nieba nad głową i ziemi pod stopami i kopytami! Aż chciałoby się pędzić gdzieś w dal!! Ku wolności!!!„ i niestety moje konie chyba pomyślały to samo 😅 Otworzyłam bramę, weszłam do nich z sianem, a one nie wiadomo kiedy wyprysnęły stamtąd jak strzały. Dziadzio Narwal nie miał refleksu tych młodych i gniewnych więc zdążyłam zamknąć bramę nim i on zdążyłby zwiać. Rudy i Aprilka rozpędzone jak F1 pędziły w dół podjazdu 🐎🐎. Przed nimi ogrodzone pastuchem pole sąsiada, po prawej nasze pastwiska, po lewej droga.. I ja już wiedziałam który to będzie kierunek. Przez tyle lat nauczyłam się myślenia koni. Doskonale wiedziałam, że kawałek drutu na słupkach jest dla nich niewidoczny i na pewno polecą na przestrzał.. Patrzyłam jak Rudy bierze na klatę marne ogrodzenie sąsiada i jak słupki wyrwane z ziemi szybują w powietrzu, a koń bez jakiejkolwiek reakcji pogalopował dalej, tuż za nim i Aprilia. Szybko przemknęło mi przez myśl, że to niestety byłoby na tyle jeśli chodzi o relaks. Szczeżujski pobiegł po wiaderko z owsem. Chodziliśmy za nimi po polach. Cwaniaki przytulaki, które zawsze wkładają nam nosy do kieszeni i nie odstępują nas na krok na padoku nie dały do siebie nawet podejść. Od razu uciekały. Na owies nie zwracały nawet uwagi. Wolność zaszumiała im w głowach i wiedziałam, że tak to my ich nie złapiemy. Nawet nie podejdziemy…

Konie ganialiśmy godzinę. Po powrocie mężczyźni zjedli, M zjadła, a ja nic w siebie już nie wcisnęłam. Po takiej przebieżce i sprincie niestety nie byłam w stanie nic przełknąć. Wypiłam tylko to moje już wygazowane smakowe piwo i oparłam się o ścianę. Pomimo chwil grozy, zrezygnowania i bezsilności humor nas nie opuścił 😁 P i M musieli się zbierać. Przeprosiliśmy ich za to, że większość czasu przesiedzieli u nas bez nas, a gdy pojechali poszliśmy przeprosić sąsiadów za zniszczony pastuch. Poskładałam talerzyki, zamknęłam konie w stajni i usiadłam na ławeczce pod nowo zakupioną lampą. Zamknęłam oczy i odetchnęłam rześkim, wiosennym powietrzem nadchodzącej nocy.

Nie mogę powiedzieć, że nudziłam się w weekend 😋
A dziś w końcu spadł deszcz! Teraz świeci słońce i trawa od razu zaczyna się zielenić. Niech rośnie zielona i wysoka! 💧💧💧🌱🌱🌱
PS: Zgodnie z obietnicą złożoną Narwalowi przywiozłam mu reklamówkę marchewek 🥕🥕🥕
wtorek, 8 kwietnia 2025
Kwiecień plecień
Sobotnia pogoda była katastrofą. Na przemian padał śnieg i świeciło słońce, było okropnie zimno, a wiało tak, że mało co głowy nie urwało. Po tych cieplutkich wiosennych dniach doznałam wręcz szoku termicznego. Konie wpadły w depresję bo zima chyba wraca, a one już zimowej sierści się niemal wyzbyły. No jak to tak? Koty siedziały zagrzebane w sianie i ani myślały nosy wystawić... tylko moja dzielna psina latała za mną krok w krok z łopoczącymi na wietrze uszami.
Mieliśmy zająć się pracą z Aprilką, ale w taką pogodę robienie czegokolwiek z koniem nie miało sensu, konie były zaniepokojone dmiącym wiatrem i łopoczącym na wietrze wszystkim..
Niestety nasza zaplanowana na sobotę wyprawa po konia nie doszła do skutku, troszkę się spóźniliśmy bo koń został sprzedany. Tymczasem trwają poszukiwania kolejnego, który wpadnie w oko Magnatce, czy się zdecyduje na coś innego? Nie wiem, ale trzymam kciuki za jej odpowiedni wybór.
Na sobotę zaplanowałam sobie również malowanie przeszkód. Kupiłam dzień wcześniej w popularnym sklepie „A” dwie farby w sprayu i nie mogłam się doczekać by ich użyć. Zważywszy na to, że używanie sprayu podczas wiatru jest raczej bez sensu- odpuściłam, a teraz czekam na odpowiednią, bezwietrzną pogodę.
Wczoraj niestety też wiało, ale troszkę podziałaliśmy ze Szczeżujskim. Wyczyściliśmy sporą część kostki na podjeździe z mchów i innych niechcianych roślinek, naszykowaliśmy troszkę drzewa, spryskaliśmy Rudemu nos bo znowu wsadził go gdzieś nie powinien i się delikatnie skaleczył. Ktoś również (Narwal jak sądzę) zostawił idealnie odciśnięty wzór swojego uzębienia na jego łopatce. To pewnie przez te wtykanie nosa w nie swoje sprawy 😉
Standardowo wszelkim pracom towarzyszy śpiew ptaków, których nie mogę nigdy namierzyć bo doskonale kryją się między gałęziami… No dobra, to że jestem ślepa to inna sprawa ;P Fakt jest taki, że bez okularów za nic w świecie nie dojrzę co siedzi na gałęzi. Mój telefon ma solidne zbliżenie, a więc udało mi się zrobić jakieś fotki z daleka, aczkolwiek świetne nie są bo zbliżenie strasznie leci po jakości. Zdecydowanie poprawia nastrój również widok naszej polskiej biedronki! 😀Nie... nie tej zakupowej, tej prawdziwej! Owadziej, naszej polskiej, niepodrobionej , a nie jakieś tam chińskie podróbki z Azji 😏 W istocie dawno nie widziałam naszej rodzimej siedmiokropki, zazwyczaj widuję te azjatyckie szkodniki, a tu proszę taka niespodzianka. Na zdjęciu wygląda na pomarańczową bo odbiło się światło, ale była pięknie czerwona 💓
Czas na szczepienie Rudego. Muszę umówić wizytę weterynaryjną i poprosić o zbadanie jego katarku. Mam nadzieję, że to tylko wiosenne przeziębienie.
środa, 2 kwietnia 2025
Akcja reanimacja
Wiosna pełną gębą, a ja nie mam nawet przekopanej ziemi w docelowym ogrodzie. Przy niektórych czynnościach potrzebuję pomocy Szczeżujskiego, a ten w tygodniu pracuje do późna i nie ma czasu wziąć się za wszystko. Jest tu tyle rzeczy do zrobienia, że niestety trzeba by się sklonować, żeby zrobić wszystko. Niektóre sprawy są naglące, inne mniej, ale często jedna rzecz jest zależna od drugiej.
Pokoje na dole stoją jak stały, nic się nie zmieniło od bardzo dawna. Brak czasu i funduszy na remont. Liczyliśmy na dofinansowanie na ocieplenie domu, ale wygląda na to, że go nie dostaniemy. Przede wszystkim trzeba być właścicielem domu co najmniej trzy lata. Mamy więc wybór- znów marznąć w przyszłą zimę lub ocieplać dom bez dotacji.. Może starczy nam funduszy na jedną ścianę…😓
Nie byłam na giełdzie w niedzielę. Szczeżujski nakarmił konie, a ja mogłam sobie troszkę dłużej pospać i wypocząć. Na prawdę wiele mi to pomogło. Wygląda na to, że w tym tygodniu również czeka mnie masa nadgodzin, ale cieszę się bo wiąże się to z większymi zarobkami. Może uda się odłożyć na te nieszczęsne remonty.
Wczoraj wyciągnęłam moje biedne, zaniedbane pelargonie, które zimowały w garażu. Mam ich kilka doniczek. W tym roku mam plan zamontować je na balkonie. Obskubałam bidy ze starych i zeschłych liści, przycięłam i przesadziłam jeden pęd, który ledwo trzymał się przy innych. Na koniec zostały podlane i dostały honorowe miejsca na parapecie na werandzie. Musiałam wyeksmitować szczypiorek gdzie indziej 😉Jestem pełna podziwu ile te kwiaty potrafią wytrzymać.. otóż okazało się, że zapomniałam o jednej z donic, która stała w głębokim, ciemnym kącie garażu i uwaga… nie była podlewana ani razu przez całą zimę i nie widziała słońca.. Wyczyściłam tą donicę tak samo jak poprzednie i okazuje się, że gdzieniegdzie nieśmiało pokazują się zielone listki więc puls jest wyczuwalny, pacjent z tego wyjdzie 😁 Teraz mam calusieńki długi parapet na werandzie zagracony donicami, ale kwiatom potrzeba nieco rekonwalescencji i słoneczka po zimie. Akcja reanimacja przebiegła pomyślnie!
Moja znajoma kupuje konia. Wiem o tym od dawna bo już zamówiła sobie boks dla niego w mojej stajni. Te jej marzenia powstały jakieś pół roku temu, a teraz wzięła się na poważnie za ich realizację. Rozmawiała ze mną wczoraj i poprosiła bym zadzwoniła do sprzedawcy z ogłoszenia żeby wypytać o najważniejsze rzeczy na temat konia, którego sobie upatrzyła. Dzisiaj po pracy zadzwonię i wypytam o zdrowie i umiejętności konia, oraz umówię się na sobotę by go obejrzeć. Razem z D wybierzemy się na kolejną wycieczkę by sprawdzić konia dla Magnatki. Na szczęście mamy dość blisko 😉Nie pierwszy raz jeżdżę sprawdzać konia dla kogoś, ale ten przypadek jest dość niezwykły bo Magnatka nie jedzie z nami. Ja i D ocenimy czy z koniem wszystko gra, a ona wierzy nam na słowo. No cóż, znamy się trochę czasu i Magnatka wie, że mam doświadczenie w tym temacie. Podobnie zresztą jak D. Może on nie jeździł aż tyle kilometrów szukając koni do kupna (to kiedyś wchodziło w zakres moich obowiązków w pracy), ale umie się z nimi obchodzić i zna się na nich, a to wystarczy do oceny. Tak więc jeśli dzisiejsza rozmowa przebiegnie pomyślnie to w sobotę podjedziemy zobaczyć karego i ocenimy czy jest to koń dobry dla Magnatki.. Jeśli okaże się fajnym koniskiem to dołączy do mojego stada 😅 💣 Oj mam nadzieję, że tym razem nikt nikogo nie będzie ganiał z rządzą mordu...
piątek, 28 marca 2025
Rudy rozrabiaka
Ten tydzień nie jest dla mnie zbyt łaskawy. Ciągłe latanie, zero relaksu. Jedyne pocieszenie to to, że jest piątek i zaczyna się weekend.
Rudy też ostatnio utrudnia mi życie. W środę zjadł mesz i stwierdził, że nie chce wracać na pastwisko. Ganiałam dziada dookoła domu. Ewidentnie bawił się ze mną w berka bo jak tylko wychylał się zza ściany domu i mnie dostrzegał to robił w tył zwrot i rura przed siebie… Oj podniósł mi ciśnienie bo spieszyło mi się tego dnia- mieli przyjechać goście, a ja z syfem w domu.. Ostatecznie musiałam spędzić całą trójkę do stajni i wypuścić jeszcze raz, tym razem trzymając Rudego dziada na kantarze.
Wczoraj usiadłam sobie przy lasku o zachodzie słońca by się wyciszyć, popatrzeć na wiosenne pola i posłuchać klangoru żurawi. Miałam za chwilę spędzać konie. I tak zerknęłam w stronę ich wybiegu i zobaczyłam, że coś pofrunęło i upadło. Myślę sobie- no na pewno już coś trzodzą. A jakże by inaczej...Rudy znudzony czekaniem i sfrustrowany tym, że siano się skończyło złapał w zęby paśnik i sobie nim rzucał! A paśnik (łóżeczko) wcale taki lekki nie jest z położonym spodem.. Jak można się domyślać pod wpływem uderzenia część paśnika się rozpadła, a mi ręce opadły. No nic. Biegiem do Szczeżujskiego po wkrętarkę i zamiast relaksu miałam dodatkową robotę 😛 Odpadła nóżka, poluzowały się szczebelki, a dno całkiem się połamało więc musiałam znaleźć zamiennik. Ostatecznie raz przeszłam się po garażach i znalazłam wszystko co może posłużyć jako umocnienie i skręciłam do kupy nieszczęsny paśnik 😜 A Rudy zadowolony z siebie stał za mną i gapił się jak przykręcam nową nóżkę. No, ale gniewać się na niego nie mogę bo jak spojrzę na ten słodki pyszczek to się rozpływam….
Dziś wieczorem przyjeżdża D do pomocy i w sobotę akcja obornik. Trzeba wyczyścić boksy do czysta. Jeśli starczy nam czasu i oczywiście energii po machaniu widłami to jeszcze porobimy coś z końmi. Chętnie wsiadłabym na Rudego i spróbowała pojechać na dalszy spacer sama, ale nie wiem czy będzie to wykonalne. Konie, gdy mają iść same nie reagują zbyt dobrze. Są silnie stadne i trzymają się zawsze blisko siebie. Tak czy inaczej on musi się tego nauczyć..
Moglibyśmy też wziąć młodą na spacerek. Oczywiście jeśli w ogóle się za coś zabierzemy po wywalaniu obornika. A w niedzielę z rana chyba się wybiorę na giełdę. Może dostanę tanie marchewki, a i inne ciekawe i przydatne rzeczy mogą się trafić 😊
Za dwa tygodnie targi rolno-ogrodnicze w naszej gminie więc już zapisuję w kalendarzu, żeby nie zapomnieć. Chciałam kupić kilka krzaczków, żeby upiększyć troszkę podwórze. Zawsze jest też stoisko końskie więc muszę zerknąć czy czegoś mi w stajni nie trzeba i dokupić ewentualnie. Szkoda, że nie mają ze sobą pasz dla koni.. na mnie na pewno by zarobili. Wolałabym kupić na miejscu niż płacić za przesyłkę gabarytową.
wtorek, 25 marca 2025
Hobby dla wytrwałych
Dopiero co był piątek i wracałam z uśmiechem na twarzy do domu, a dziś już wtorek więc czeka mnie pół dnia w pracy. No nic. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś przetrwać te dwa najtrudniejsze dni w tygodniu czyli wtorek i środę 😐
Ale wracając do piątku.. Z uśmiechem na twarzy wracałam do domu bo pogoda coraz piękniejsza i tu jeszcze weekendu początek. Od razu po powrocie zabrałam się za ogarnięcie stajni. Później ogarnięcie domu bo na sobotę miałam mieć gości. W międzyczasie obiad i tak minął dzień nie wiadomo kiedy. Tak to właśnie jest. Ja sobie planuję, żeby wziąć Rudego lub Młodą na lonżę, a plany biorą w łeb przez wszystkie inne ważniejsze rzeczy do zrobienia.. Niestety.. No ale liczyłam się z tym. Doskonale wiem co znaczy zajmować się stajnią. Zjadłam na tym zęby więc wiem, że jazda konna czy robienie czegokolwiek z końmi to są drugorzędne sprawy. Najważniejsze jest to żeby się tymi końmi należycie opiekować, dbać o czystość w stajni i ogarniać wszelkie sprawy bieżące- czyli innymi słowy ogarniać coraz to nowsze awarie. Kto z końmi kiedykolwiek choć chwilę pracował ten wie, że one są mistrzami tworzenia awarii. Czasami są to mikro awarie -dajmy na to zrywanie siatek na siano (Rudy usilnie stara się robić to codziennie). Ja muszę więc wygrzebywać te siatki wdeptane w gnój, pakować do wiadra i urządzać pranie 😓 Czasami jest to codzienne szorowanie pojemników na wodę bo jeden czy drugi uzna, że za przeproszeniem sranie do wody to świetna zabawa 💩😅 To są takie przykłady, które zdarzają się często i uprzykrzają trochę życie i kradną czas, ale chyba już zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Połamane płoty, przerwane pastuchy, ucieczki, urazy, zalana stajnia...to już większy kaliber awarii i to wszystko też zdarza się dość często... a więc moi drodzy mieć konie to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że pracy jest zdecydowanie więcej niż zabawy. I zanim ktoś zdecyduje się mieć swoją własną przydomową stajnię to szczerze polecam najpierw przepracować rok w stajni u kogoś. Mieszkając w owej stajni oczywiście i będąc jedynym opiekunem koni. Tak pokrótce:
- zero wyjazdów bo ktoś przecież musi się tymi końmi zająć,
- codzienne nieprzewidziane zdarzenia, z którymi trzeba się jakoś uporać,
- okropny gorąc w lato i mróz w zimę, a ty musisz wykonać swoją pracę,
- nie możesz wziąć L4 i nie nakarmić koni
- marznąca woda w zimie, a więc noszenie wody w wiadrach na padoki codziennie,
- jesienią lub wczesną wiosną na każdym padoku, na którym przebywają konie pojawia się ogrom błota. Nie da się inaczej, a obecnie mamy taki klimat, że w zasadzie to błoto jest od jesieni do wiosny bez przerwy. Wiadomo, że jak błoto to i gruda u koni i gnijące strzałki więc dodatkowy wydatek- leczenie i codzienna pielęgnacja..
- nie możesz po prostu nie wykonać swojej pracy, nie ważne czy czujesz się źle czy fatalnie- musisz konie nakarmić, napoić, oporządzić..
- gdy twoi znajomi szykują się na wyjście na imprezę ty zasuwasz z widłami, ale spoko, skończysz karmić i musisz tylko się jeszcze wykąpać i przebrać żeby nie było od ciebie czuć zapachu stajni,
- jeśli już na tą imprezę trafiłeś to myślisz cały czas o tym, czy żadna rura w stajni nie pękła, albo czy jakiś mądry inaczej kopytny miś nie postanowił się położyć w boksie nogami do ściany i teraz nie może wstać,
- jeśli już na tą imprezę trafiłeś, nie myślisz za wiele o koniach i dobrze się bawisz pijąc alkohol do 5 rano to pamiętaj, że znajomi będą spali do 15:00, a ty musisz za trzy godziny wstać do koni. Kac gigant to nie wymówka..
... ale żeby nie było za łatwo to mając własną stajnię dochodzi jeszcze do stawki zmartwień własna praca zawodowa. Konie to hobby i to kosztowne więc mając swoją stajnię musisz zarabiać pieniądze gdzie indziej. Na trzech koniach nie zarobisz kokosów, nie starczy ci na waciki więc przykro mi, ale pracować trzeba… W efekcie nie masz czasu i energii by wsiąść na konia i pojeździć.
Jeśli taka wizja życia ci odpowiada to brawo- jesteś gotowy/ gotowa by mieć własną stajnię i nie rzucić tego w cholerę po paru miesiącach 😏
Żeby nie było, że wyliczam tylko minusy to plusy też są 😊Jest ich zdecydowanie mniej niż minusów, ale są o wiele mocniejsze.. Niestety owe plusy są plusami tylko dla prawdziwych, zapalonych koniarzy.
Dla mnie na ten przykład plusem ogromnym jest to, że mogę codziennie patrzeć na moje konie i cieszyć nimi oczy i koić moją duszę. Nie muszę jechać daleko by sprawdzić czy wszystko u nich w porządku, wystarczy, że wyjrzę przez okno. Jeśli starczy mi czasu i energii to mogę wsiąść sobie i pojeździć w każdej chwili. Mogę o 21 iść do nich i przytulić się tak po prostu. Dla wielu osób to gra nie warta świeczki bo cóż to za plusy? I to właśnie weryfikuje prawdziwych koniarzy z pasją i odróżnia od tych co jeżdżą konno bo to modne 😉
Wracając...
Sobota- przyjazd siostry, a więc zakupy i inne sprawy, później wspólne spędzanie czasu. Wieczorem wspólne robienie kopytek Narwalowi. W niedzielę jak to po „imprezie” wszyscy spali, ja do koni.. później śniadanie, kawka i siora pomogła mi ogarnąć stajnię i za chwilę wzięłyśmy Rudego. M sobie wsiadła po bardzo długiej przerwie, po niej ja na chwilę. Mamy kilka fajnych zdjęć na pamiątkę z tego dnia.