piątek, 28 marca 2025

Rudy rozrabiaka


    Ten tydzień nie jest dla mnie zbyt łaskawy. Ciągłe latanie, zero relaksu. Jedyne pocieszenie to to, że jest piątek i zaczyna się weekend.


    Rudy też ostatnio utrudnia mi życie. W środę zjadł mesz i stwierdził, że nie chce wracać na pastwisko. Ganiałam dziada dookoła domu. Ewidentnie bawił się ze mną w berka bo jak tylko wychylał się zza ściany domu i mnie dostrzegał to robił w tył zwrot i rura przed siebie… Oj podniósł mi ciśnienie bo spieszyło mi się tego dnia- mieli przyjechać goście, a ja z syfem w domu.. Ostatecznie musiałam spędzić całą trójkę do stajni i wypuścić jeszcze raz, tym razem trzymając Rudego dziada na kantarze.

    Wczoraj usiadłam sobie przy lasku o zachodzie słońca by się wyciszyć, popatrzeć na wiosenne pola i posłuchać klangoru żurawi. Miałam za chwilę spędzać konie. I tak zerknęłam w stronę ich wybiegu i zobaczyłam, że coś pofrunęło i upadło. Myślę sobie- no na pewno już coś trzodzą. A jakże by inaczej...Rudy znudzony czekaniem i sfrustrowany tym, że siano się skończyło złapał w zęby paśnik i sobie nim rzucał! A paśnik (łóżeczko) wcale taki lekki nie jest z położonym spodem.. Jak można się domyślać pod wpływem uderzenia część paśnika się rozpadła, a mi ręce opadły. No nic. Biegiem do Szczeżujskiego po wkrętarkę i zamiast relaksu miałam dodatkową robotę 😛 Odpadła nóżka, poluzowały się szczebelki, a dno całkiem się połamało więc musiałam znaleźć zamiennik. Ostatecznie raz przeszłam się po garażach i znalazłam wszystko co może posłużyć jako umocnienie i skręciłam do kupy nieszczęsny paśnik 😜 A Rudy zadowolony z siebie stał za mną i gapił się jak przykręcam nową nóżkę. No, ale gniewać się na niego nie mogę bo jak spojrzę na ten słodki pyszczek to się rozpływam….




A więc matka przerobiona. Trafiona, zatopiona.. Choćby nawet stajnię z dymem puścił to mu wybaczę.. 😏Taka bida z niego była po przyjeździe. Chudy, bez energii, zagubiony i gnębiony przez Narwala. Teraz to zupełnie inny koń. Jakby ktoś go podmienił 😅


    Dziś wieczorem przyjeżdża D do pomocy i w sobotę akcja obornik. Trzeba wyczyścić boksy do czysta. Jeśli starczy nam czasu i oczywiście energii po machaniu widłami to jeszcze porobimy coś z końmi. Chętnie wsiadłabym na Rudego i spróbowała pojechać na dalszy spacer sama, ale nie wiem czy będzie to wykonalne. Konie, gdy mają iść same nie reagują zbyt dobrze. Są silnie stadne i trzymają się zawsze blisko siebie. Tak czy inaczej on musi się tego nauczyć..

Moglibyśmy też wziąć młodą na spacerek. Oczywiście jeśli w ogóle się za coś zabierzemy po wywalaniu obornika. A w niedzielę z rana chyba się wybiorę na giełdę. Może dostanę tanie marchewki, a i inne ciekawe i przydatne rzeczy mogą się trafić 😊


    Za dwa tygodnie targi rolno-ogrodnicze w naszej gminie więc już zapisuję w kalendarzu, żeby nie zapomnieć. Chciałam kupić kilka krzaczków, żeby upiększyć troszkę podwórze. Zawsze jest też stoisko końskie więc muszę zerknąć czy czegoś mi w stajni nie trzeba i dokupić ewentualnie. Szkoda, że nie mają ze sobą pasz dla koni.. na mnie na pewno by zarobili. Wolałabym kupić na miejscu niż płacić za przesyłkę gabarytową.



    Ale zanim pojadę na jakąkolwiek giełdę, jakiekolwiek targi.. Zanim się wezmę jutro za wyrzucanie obornika to muszę odespać. Nie robiłam tego baaardzo, baardzo dawno, ale dziś czuję, że muszę zrobić sobie krótką drzemkę w ciągu dnia. Skończę pracę, szybkie zakupy, później do domu. Donieść koniom siana, naszykować stajnię, zrobić obiad Rudemu i oczywiście domownikom...i może na chwilkę uda mi się kimnąć 😴 Oczywiście pod warunkiem, że na miejscu nie zastanę żadnej awarii.. Tfu Tfu 😈

wtorek, 25 marca 2025

Hobby dla wytrwałych




    Dopiero co był piątek i wracałam z uśmiechem na twarzy do domu, a dziś już wtorek więc czeka mnie pół dnia w pracy. No nic. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś przetrwać te dwa najtrudniejsze dni w tygodniu czyli wtorek i środę 😐

    Sytuacja na pastwisku jest już stabilna od jakiegoś czasu. Chłopaki się dogadali względnie. Narwal już nie chce zamordować Dergano, a Aprilka nie wchrzania się między wódkę, a zakąskę 😉 Jest stabilnie i bardzo mnie to cieszy.




    Ale wracając do piątku.. Z uśmiechem na twarzy wracałam do domu bo pogoda coraz piękniejsza i tu jeszcze weekendu początek. Od razu po powrocie zabrałam się za ogarnięcie stajni. Później ogarnięcie domu bo na sobotę miałam mieć gości. W międzyczasie obiad i tak minął dzień nie wiadomo kiedy. Tak to właśnie jest. Ja sobie planuję, żeby wziąć Rudego lub Młodą na lonżę, a plany biorą w łeb przez wszystkie inne ważniejsze rzeczy do zrobienia.. Niestety.. No ale liczyłam się z tym. Doskonale wiem co znaczy zajmować się stajnią. Zjadłam na tym zęby więc wiem, że jazda konna czy robienie czegokolwiek z końmi to są drugorzędne sprawy. Najważniejsze jest to żeby się tymi końmi należycie opiekować, dbać o czystość w stajni i ogarniać wszelkie sprawy bieżące- czyli innymi słowy ogarniać coraz to nowsze awarie. Kto z końmi kiedykolwiek choć chwilę pracował ten wie, że one są mistrzami tworzenia awarii. Czasami są to mikro awarie -dajmy na to zrywanie siatek na siano (Rudy usilnie stara się robić to codziennie). Ja muszę więc wygrzebywać te siatki wdeptane w gnój, pakować do wiadra i urządzać pranie 😓 Czasami jest to codzienne szorowanie pojemników na wodę bo jeden czy drugi uzna, że za przeproszeniem sranie do wody to świetna zabawa 💩😅 To są takie przykłady, które zdarzają się często i uprzykrzają trochę życie i kradną czas, ale chyba już zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Połamane płoty, przerwane pastuchy, ucieczki, urazy, zalana stajnia...to już większy kaliber awarii i to wszystko też zdarza się dość często... a więc moi drodzy mieć konie to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że pracy jest zdecydowanie więcej niż zabawy. I zanim ktoś zdecyduje się mieć swoją własną przydomową stajnię to szczerze polecam najpierw przepracować rok w stajni u kogoś. Mieszkając w owej stajni oczywiście i będąc jedynym opiekunem koni. Tak pokrótce:

- zero wyjazdów bo ktoś przecież musi się tymi końmi zająć,

- codzienne nieprzewidziane zdarzenia, z którymi trzeba się jakoś uporać,

- okropny gorąc w lato i mróz w zimę, a ty musisz wykonać swoją pracę,

- nie możesz wziąć L4 i nie nakarmić koni

- marznąca woda w zimie, a więc noszenie wody w wiadrach na padoki codziennie,

- jesienią lub wczesną wiosną na każdym padoku, na którym przebywają konie pojawia się ogrom błota. Nie da się inaczej, a obecnie mamy taki klimat, że w zasadzie to błoto jest od jesieni do wiosny bez przerwy. Wiadomo, że jak błoto to i gruda u koni i gnijące strzałki więc dodatkowy wydatek- leczenie i codzienna pielęgnacja..

- nie możesz po prostu nie wykonać swojej pracy, nie ważne czy czujesz się źle czy fatalnie- musisz konie nakarmić, napoić, oporządzić..

- gdy twoi znajomi szykują się na wyjście na imprezę ty zasuwasz z widłami, ale spoko, skończysz karmić i musisz tylko się jeszcze wykąpać i przebrać żeby nie było od ciebie czuć zapachu stajni,

- jeśli już na tą imprezę trafiłeś to myślisz cały czas o tym, czy żadna rura w stajni nie pękła, albo czy jakiś mądry inaczej kopytny miś nie postanowił się położyć w boksie nogami do ściany i teraz nie może wstać,

- jeśli już na tą imprezę trafiłeś, nie myślisz za wiele o koniach i dobrze się bawisz pijąc alkohol do 5 rano to pamiętaj, że znajomi będą spali do 15:00, a ty musisz za trzy godziny wstać do koni. Kac gigant to nie wymówka..

... ale żeby nie było za łatwo to mając własną stajnię dochodzi jeszcze do stawki zmartwień własna praca zawodowa. Konie to hobby i to kosztowne więc mając swoją stajnię musisz zarabiać pieniądze gdzie indziej. Na trzech koniach nie zarobisz kokosów, nie starczy ci na waciki więc przykro mi, ale pracować trzeba… W efekcie nie masz czasu i energii by wsiąść na konia i pojeździć.

    Jeśli taka wizja życia ci odpowiada to brawo- jesteś gotowy/ gotowa by mieć własną stajnię i nie rzucić tego w cholerę po paru miesiącach 😏


    Żeby nie było, że wyliczam tylko minusy to plusy też są 😊Jest ich zdecydowanie mniej niż minusów, ale są o wiele mocniejsze.. Niestety owe plusy są plusami tylko dla prawdziwych, zapalonych koniarzy.

    Dla mnie na ten przykład plusem ogromnym jest to, że mogę codziennie patrzeć na moje konie i cieszyć nimi oczy i koić moją duszę. Nie muszę jechać daleko by sprawdzić czy wszystko u nich w porządku, wystarczy, że wyjrzę przez okno. Jeśli starczy mi czasu i energii to mogę wsiąść sobie i pojeździć w każdej chwili. Mogę o 21 iść do nich i przytulić się tak po prostu. Dla wielu osób to gra nie warta świeczki bo cóż to za plusy? I to właśnie weryfikuje prawdziwych koniarzy z pasją i odróżnia od tych co jeżdżą konno bo to modne 😉


Wracając...

    Sobota- przyjazd siostry, a więc zakupy i inne sprawy, później wspólne spędzanie czasu. Wieczorem wspólne robienie kopytek Narwalowi. W niedzielę jak to po „imprezie” wszyscy spali, ja do koni.. później śniadanie, kawka i siora pomogła mi ogarnąć stajnię i za chwilę wzięłyśmy Rudego. M sobie wsiadła po bardzo długiej przerwie, po niej ja na chwilę. Mamy kilka fajnych zdjęć na pamiątkę z tego dnia.



    Minął już miesiąc odkąd Rudy jest u mnie i widać powoli jak zaczyna się zaokrąglać i nabierać mięśni (Ja tego, aż tak nie dostrzegam, ale D mówi, że widać dużą poprawę).. To nadal nie jest to co powinno być, ale w miesiąc cudów nie zrobimy. Łatwo sprawić by koń schudł, ale utuczyć to już nie taka prosta sprawa. Codziennie mesz na obiadek oraz pelletki dodawane do śniadania i kolacji… do tego olej lniany i oczywiście to od czego zaczęliśmy- odrobaczanie. Różnica jest widoczna i pelletki faktycznie pomagają, ale niestety długo tak nie pociągnę. Worek kosztuje 130 zł i starcza na UWAGA- 10 dni. No zbankrutuję już całkiem. Zamówię mu ostatni worek tych pelletek i mam nadzieję, że uda nam się podbijać wagę już samym olejem, owsem i meszem.

Trzymajcie kciuki za szybki i względnie tani przyrost masy u Rudego 😆

wtorek, 11 marca 2025

Energia słońca


Witajcie 😊

    Nie zaglądałam tu ostatnio, a to dlatego, że zaczynają się pierwsze przebitki wiosny. Zrobiło się ciepło i korzystam z tego póki mogę by nadrobić zaległości w pracach porządkowych w obejściu (niestety już dzisiaj jest zimno i siąpi mikro deszczyk).

    Ostatni tydzień nie był dla mnie zbyt łaskawy, nadgodziny na świetlicy mnie wykańczają psychicznie. Mój układ nerwowy bardzo źle znosi hałas. Zdecydowanie wolę zajęcia z moją klasą, gdzie dzieciaki zachowują się przyzwoicie. Świetlica zaś to jeden wielki chaos i harmider. W czwartek od rana miałam zastępstwo za koleżankę, później swoje lekcje, po lekcjach musiałam wrócić do domu by ogarnąć konie i stajnię (Szczeżujskiego nie było) i dosłownie w tempie błyskawicy wracać na posiedzenie rady pedagogicznej i zebranie.. W piątek zaraz po lekcjach kierunek miasto, załatwianie spraw i zakupy na wieczór, mieli wpaść znajomi na moje ciasto urodzinowe i kawkę. Powiem szczerze, że koło 22 .00 siedziałam już pół przytomna. Za chwilę goście jednak pojechali, a ja padłam na łóżko.

    Sobota przywitała nas pięknym słońcem. Powyciągałam wszystkie swoje czapraki, żeby się wietrzyły na świeżym, wiosennym powietrzu. Tuż pod naszym domem Szczeżujski namierzył piękne krokusy. Taki widok nastraja człowieka na cały dzień. To właśnie dlatego wiosna budzi w nas tą uśpioną energię. Tymi pięknymi widokami, ciepłem słońca i powiewem rześkiego powietrza.




    Tego dnia miałam do pomocy D. Miał pomóc mi trochę z młodą, chcę powoli uczyć ją chodzenia pod siodłem. A więc wzięliśmy koniska na myjkę i porządnie wyczyściliśmy całą trójkę. Grzywy i ogony to jakaś masakra po zimie. Najlepszym sposobem byłoby je wykąpać (a przynajmniej Rudego bo przyjechał do mnie z posklejaną sierścią i do tej pory nie udało mi się wszystkiego porozklejać- tak mocno są zbite), ale mimo ciepełka nie sądzę by była już odpowiednia temperatura na kąpiel. Z tym jeszcze chwilkę trzeba zaczekać. Więc wyczesaliśmy wszystko ile się dało i osiodłaliśmy młodą. D wsiadł, ja ją prowadziłam. D z góry wodzami zatrzymywał ją i łydkami popędzał, ja tylko pomagałam jej ruszyć bądź się zatrzymać. Zatrzymywanie poszło gładko, troszkę gorzej wygląda sprawa z ruszaniem 😝 No ale nie marudzę, kobyłka ma jeszcze czas by się wszystkiego nauczyć.

Później D wziął dziadka na uwiąz, ja wsiadłam na Rudego i przeszliśmy się kawałeczek drogą i zahaczyliśmy o pole. Widok świata z końskiego grzbietu jeszcze pozytywniej nastraja i daje takiego kopa energetycznego, którego nie zapewni żadna kawa 😊


    Później czekało mnie jeszcze ogarnięcie stajni. Spać położyłam się w miarę wcześnie co nie jest normalne w sobotę, za to w niedzielę obudziłam się wypoczęta i gotowa do działania. Tego dnia zaplanowałam najpierw ogarnięcie stajni, a później pojeżdżenie Rudego na placu do jazdy. Pierwszy raz móc wykorzystać ten plac to było coś wspaniałego. W międzyczasie tak zwanym, gdy ja ogarniałam stajnię to D doniósł więcej opon i ustawił drążki do ćwiczeń dla konia, później ogarnęliśmy z placu pozostałości po sianie bo Narwal chodzi już normalnie z Rudym i Aprilką (powiedzmy, że sytuacja jest stabilna 😅). Następnie siodłanie i jazda. Koń jest bardzo sztywny, zaszarpany i w galopie mało energiczny, ale wszystko jest do wypracowania. Ma słabą kondycję, ale to tak jak i ja 😜 Chwila jazdy i się zasapałam. Po mnie wsiadł D i też chwileczkę popracował z Rudym. No niedziela była naprawdę fajna. Po jeździe zaparzyłam Rudasowi mesz do zjedzenia, przyniosłam mu i tak sobie siedzieliśmy z D na starej kanapie, a obok nas Dergano wcianał swój obiad, a Molka mu pomagała 😅


 

    D pojechał, a ja zajęłam się rozpalaniem w piecu i ogarnięciem naczyń. Później spędzanie koni i tak już mi czas szybciutko zleciał bo musiałam obejrzeć Rolników w tv przecież 😊 Zachody słońca są tu naprawdę świetne. Żałuję tylko, że nie mogę ująć na zdjęciu jak to wygląda tak naprawdę. Zdjęcie w porównaniu do tego co widzą moje oczy to tylko marna podróba.




    Jak poniedziałek to i do pracy. W poniedziałki, jestem w pracy krótko więc mam czas na ogarnięcie innych rzeczy, a powiem szczerze, że wczorajszy dzień przebił wszystkie inne. Od rana przywitały mnie żurawie, gdy szłam karmić i wypuszczać konie przed pracą. Zrobiło się tak ciepło, jak żadnego dnia wcześniej jeszcze nie było. Słoneczko tak ogrzewało, że miałam ochotę stać z twarzą wystawioną ku niemu. Po pracy od razu zabrałam się ...do pracy. Najpierw zmieniłam butlę z gazem bo w starej gaz się skończył już rano (nie zdążyłam zrobić sobie kawy do pracy). Szczeżujski jest obrażony o kij wie co, więc łaski bez, sama sobie poradzę, a on niech się boczy do usranej śmierci jeśli taka jego wola. Wcale nie przeszkodziło mi to w cieszeniu się tym niesamowitym dniem. Z uśmiechem na twarzy ogarnęłam stajnię, później poszłam po trzy podłużne donice i naładowałam do nich ziemi. Odstawiłam, żeby ziemia trochę przeschła bo użyłam naszego czarnoziemu połączonego z gliną spod lasu, a teren jest tam nieco podmokły. W międzyczasie przeszłam się po całym podwórku z żółtym śmietnikiem na kółkach w poszukiwaniu jakichkolwiek śmieci (jak już wcześniej wspomniałam gospodarstwo było zaniedbane i byliśmy wręcz zakopani w śmieciach) które mogły wyjść spod ziemi lub zostać wywiane spod krzaków. Znalazłam kilka kawałków folii. Następnie akcja obiad- bo wkurzać mnie ten Szczeżujski osobnik może, a i tak mu zrobię ten obiad…. Takie życie miękkoseruchowca. Może nic specjalnego, ale ziemniaczki z kupnym devolaiem dodały siły do dalszego działania. W osuszoną nieco ziemię wetknęłam cebulki dymki i zostawiłam tak troszkę na słońcu. Będzie szczypiorek.

    Wzięłam się również za ten nieszczęsny płot na placu do jazdy konnej. W sensie za te plandeki na nim wiszące. No już mnie szlag trafiał jak patrzyłam na to straszydło i niszczyciela pięknych widoków. Bezpośrednio za tym płotem są pola i piękne zachody słońca.. no i żurawie oczywiście. Plac do jazdy graniczy z laskiem, a więc pracę umilały mi również inne ptasie trele. W ogóle wczoraj chyba wszystkie ptaszki z okolicy zebrały się w naszym zagajniku i donośnie się przekrzykiwały. No mówię wam. Wiosna pierwsza klasa!

 
    Przy okazji- po raz pierwszy na tym blogu- mój ryjek. Zakapturzony co prawda, ale zwarty i gotowy do pracy 😃
    Udało mi się pozdejmować te plandeki (a nie było to łatwe zadanie bo były mocowane na wkręty, na druty i inne niezidentyfikowane bliżej sposoby) i z takiego widoku:


 
                                                                Zrobił się taki widok:





 Wymagało to jeszcze powycinania pasów transportowych i wyrównania, żeby nie było plątaniny. Tak.. to jest płot zrobiony z pasów transportowych i cienkich pachołków- No ale na chwilę obecną nie mogę zrobić nowego. Mogłam tylko polepszyć wygląd tego starego.

    Skończyłam majstrować przy płocie wieczorem, ale słońce jeszcze troszkę oświetlało mi plac to wpadłam też z nożyczkami i łomem na moją myjkę by poodcinać również tam zawieszone plandeki. Odczepiłam trochę, ale za chwilę już zastały mnie ciemności więc musiałam iść zamknąć konie i w końcu pójść pomieszkać w domu 😉 Dzisiaj chciałam skończyć zdejmowanie plandek na myjce, ale pogoda nie zachęca. Zobaczę co uda mi się zrobić.. Dziś niestety pracuję do późna więc może być to kłopotliwe. Następne w kolejności są blachy do pozdejmowania, ale tu już będę potrzebowała pomocy. Jakby nie było to plac do jazdy wygląda coraz lepiej! I zachęca do spędzania tam czasu 😊 Przydałby się jeszcze jakieś porządne przeszkody...

środa, 5 marca 2025

Dergano

    Rudego nie muszę już przedstawiać, ale może słów kilka o nim opowiem.
Jest bardzo spokojnym koniem, bardzo przyjacielskim i akceptującym inne konie. Nie odnotowałam u niego lęków separacyjnych, gdy wyprowadza się inne konie, owszem chciałby iść z nimi, ale jest do opanowania. 

    Niestety Dziadek Narwal nie jest przyjaźnie nastawiony do Rudego. Tak...Narwal... Ostatnio nie poznałam tego konia. Oaza spokoju, wiecznie odganiany przez inne konie, wiecznie kontuzjowany dziadziuś.. sterroryzował mi Rudego 😮 Normalnie ganiał za nim po całym pastwisku jak młody.. Przypomniał sobie dziadek, że dwadzieścia lat temu był ogierem? No coś niebywałego. Śmiechy śmiechami, ale tak być nie może i tu jestem w kropce można powiedzieć bo nie bardzo wiem co w tej kwestii mam zrobić. Generalnie konie powinny po prostu dogadać się między sobą, ale to może chwilę potrwać... I przez ten czas Rudy nie będzie mógł spokojnie pobierać siana, a jak wiadomo, musi przytyć- za to Narwal ma 25 lat i nie sądzę by dzikie galopy i brykanie było dla niego dobre. Wiek wiekiem, ale jego artretyzm dostanie artretyzmu 😆Nie no bez żartów... Po prostu ma rozwaloną trzeszczkę i po takich wygibasach znów będzie kulał- chociaż muszę przyznać, że chyba mu się poprawiło z tymi nogami bo polatał i żyje..
 
    Na razie Dergano razem z Aprilką (ta to dziecko kwiat- kocha wszystko i wszystkich) urzędują na pastwisku, a Narwal pół dnia wcina siano na mniejszym placu, a w drugiej połowie dołącza do tej dwójki.

 
    Kwestią sporną jest tu nasza Blondyneczka bo chłopaki puszczeni razem nie mają do siebie nic. W sensie Narwal nie ma rządzy mordu w oczach. Nadal traktuje Rudego z pewnym dystansem, ale przynajmniej nie chce go zmieść z powierzchni ziemi. 
Tak, przypominałam mu, że jajka mu obcięli ponad 20 lat temu, ale nie przejął się tym za bardzo.
 
    Zaraz po weekendzie, gdy przyjechał Rudy  pojechałam do jeździeckiego sklepu i kupiłam mu mash (taka specjalna mieszanka paszowa do zalewania wodą), witaminy i nowy kantar. Niebieski :) 
Nagrałam nawet specjalną relację z tego tytułu :) Wywiad z Rudym. Jeśli chcecie obejrzeć tą rolkę to znajdziecie ją na moim instagramie: @majlinnn
 
Do zobaczenia! :)

 
 

wtorek, 25 lutego 2025

Coś się kończy, a coś zaczyna

 Ostatnie dni były dla mnie jednocześnie szczęśliwe i smutne. Jednocześnie byłam pełna energii i totalnie wypompowana... 

Pożegnałam Waneskę. Beczałam jak bóbr. Wiem, że to była dla mnie słuszna decyzja, ale emocje zrobiły swoje. Nie mogłam przestać płakać, w głowie miałam tysiące myśli. Czy na pewno będzie miała dobrze w nowym domu? Czy nowy właściciel zadba o nią tak jak ja? Czy ona będzie się dobrze czuła w nowym domu? Zadręczam się tym cały czas. Wiem, że to nic nie da... Wiem też, że jest specyficznym koniem i jeśli ktoś nie będzie chciał jej zrozumieć to nie zrozumie. Nie wiedziałam, że aż tak mnie to dotknie... wmawiam sobie, że nie powinnam jej sprzedawać... bo tak naprawdę gwarancję na jej szczęśliwe życie miałabym tylko gdyby była u mnie.. Ale jeśli będę myślała o tym w ten sposób to zwariuję. Więc muszę przestać. Potrzebuję czasu by sobie to poukładać w głowie i w sercu.

Dobra wiadomość jest taka, że dołączył do nas... Rudy. Ruda wyjechała, a przyjechał Rudy. Jest niesamowicie misiasty, chwytający za oko, ale przede wszystkim z niewiadomych powodów bliski memu sercu.

Zaczęło się w sobotę. Wstałam o 7 i nakarmiłam konie, później kawka i obrządek stajni. Zbieranie do kupy różnych rzeczy, które będą potrzebne w transporcie konia. Derka, ochraniacze, uwiązy, kantary  apteczka, siatki z sianem.. Miałam wsparcie przyjaciela, również koniarza, który pomógł mi się że wszystkim ogarnąć. Wieczorem pojechaliśmy po wypożyczony koniowóz. Wróciliśmy i zanim zapakowaliśmy wszystko do środka i przygotowaliśmy do transportu konia była godzina 23. O północy miał przyjechać drugi kumpel, który miał być kierowcą więc w zasadzie nie było czasu na odpoczynek, porobiłam jeszcze kanapki na drogę i musieliśmy wyjeżdżać. 

Jestem chyba szurnięta. Zorganizowałam wyjazd po konia, którego nie widziałam na żywo i który stacjonuje 600 km od mojego domu. Pojechaliśmy w trasę z Pomorza na Śląsk.  Byłam tak Naładowana emocjami, że nie zmrużyłam oka w trasie. Na miejscu byśmy o 7.30 rano. Szybkie tankowanie i o 8.00 oglądałam Rudego. Zaskoczył mnie widok tego konia. Nie jest zadbany. Jest chudy i ma jedną dużą wadę estetyczną- dość wysoki kłąb, przez to jego plecy wyglądają inaczej. Nie jak u przeciętnego konia. Można powiedzieć,  że brzydko... Ale to wszystko nie sprawiło, że nie chciałam go mieć-odwrotnie- jeszcze bardziej zapragnęłam go mieć u siebie by o niego zadbać. Nie przeszkadza mi to jak wygląda jego kręgosłup i to że jest chudy. Podkarmię go, a na lonży wyrobimy stopniowo mięśnie, czeka nas również wizyta weterynarza by chłopaka odrobaczyć i zaszczepić. 

A więc mój nowy podopieczny, którego wypatrzyłam w ogłoszeniu sercem ma na imię Dergano i zaczyna nowy rozdział w swoim życiu, a ja postaram się by był to dla niego najlepszy rozdział ❤️



czwartek, 20 lutego 2025

Narwal

Narwal nie jest moim koniem, choć bardzo dużo mnie z nim łączy... Zacznijmy od początku...
Narwala poznałam około 10 lat temu (O matko kochana jak ten czas zapindala..) w stajni, w której podjęłam pracę jako instruktor jazdy konnej. To typ konia bomboodpornego, którego nic nie rusza 💥😊 Jeździły na nim dzieci, niejednego  wprowadził w świat jeździectwa w bezpieczny i miły sposób. Był niezawodny jeśli chodzi o rekreację. Ja osobiście takie konie nazywam kapciami. Pieszczotliwie oczywiście. Nie przepadam za jazdą na Kapciu bo dla mnie koń musi mieć tą iskierkę w sobie, ale oczywiście owe Kapcie są niezastąpione, gdy trzeba kogoś uczyć i pod kontem bycia instruktorem- nie ma lepszych koni. Żeby bliżej opisać sytuację tym nieznającym się na koniach- takiemu można położyć kołyskę z niemowlęciem na grzbiecie, doniesie w całości. Można na nim przewiesić pijanego Heńka i też odstawi go do domu. Jeśli macie coś bardziej martwego niż pijany Heniek to też nie ma problemu. Nie bałabym się nawet umieścić na takim kryształowej zastawy po prababci.. 




Takim więc koniem jest Narwal i dzięki swojemu charakterowi zdobywał co roku nowe rzesze fanek w postaci małych i większych dziewczynek, aż dnia pewnego zakochała się w nim moja chrześniaczka. Najpierw się zakochała, później błagała rodziców, aż w końcu wybłagała od właścicielki stajni by sprzedała jej tego konia. Po jakimś czasie dopełniło się i Narwal został sprzedany Pestce (Niechaj tak się nazywa moja chrześniaczka na potrzeby tej historii 😅). Pestka skakała pod niebiosa z radości, ja też bo w końcu niemłody już Kapeć sobie odpocznie od całej rzeszy dziecków klepiących tyłkami po jego plecach. Narobił się już w życiu i zasłużył na życie z jednym jeźdźcem. Pestka bardzo dbała o swojego konia, zabrała go do innej stajni i tak sobie razem układali historię życia. 
W październiku zeszłego roku mój stary druh, współpracownik, powrócił. Pestka poprosiła o miejsce u mnie w boksie by Narwal mógł spokojnie dożyć starości w małym stadzie jedząc trawkę i mając wszystkiego pod dostatkiem. Kiedy młoda przyjeżdża to wsiądzie na niego na 10 minutowy spacerek dla zdrowotności, a poza tym nasz emeryt się leni jak na emeryta w końcu przystało 😊 Całe swoje życie służył dzieciom, teraz zasłużył by jemu usługiwać. I tak sobie żyje tu u mnie spokojnie i w spokoju dożyje swoich ostatnich dni. Na chwilę obecną Narwal ma 24 lub 26 lat. Nie pamiętam aż tak dokładnie. W każdym razie jest dziadkiem, który nie musi już nic w życiu robić oprócz sporadycznego przewiezienia Pestki na swoim grzbiecie lub ewentualnie jakiegoś małego dziecka z rodziny, które cieszy się z samego dosiądnięcia konia. Nie musi już galopować, ba, nawet kłusować nie musi.. no chyba że chce to na pastwisku ma pełne pole do popisu i może sobie galopować wraz z koleżankami. Życzę Ci stary druhu jak najwięcej końskiego zdrowia i obyś był z nami jak najdłużej.




___________________________________________________________________

Bardzo, bardzo dziękuję Wam za udostępnianie zbiórki oraz za wpłaty. Jestem na prawdę zaskoczona, bo udało się zebrać 600 złotych!  Ze sprzedaży niektórych rzeczy też coś udało się odłożyć, a więc to już pewne- niebawem w stajni pojawi się ten mój wyśniony. Jak tylko wszystko uda się tak jak to zaplanowałam to możliwe, że w poniedziałek dokonamy transakcji. Kochana Waneska pojedzie na łąki, a przyjedzie do nas D. Więcej szczegółów wkrótce!

środa, 12 lutego 2025

Wanessa




    Ostatnio opisałam naszą słodką Aprilkę. Dzisiaj opowiem trochę o kasztance. Wanessa przyjechała do nas na początku czerwca zeszłego roku. Ten koń został mi darowany. Poprzedni właściciel domu zapowiedział, że jak już sfinalizujemy zakup to zostawi dla mnie jednego ze swoich koni. Pan zajmował się hodowlą więc miał ich ponad dwadzieścia. Kupno domu przedłużało się przez drobne rzeczy, które były błahe, ale załatwienie ich wymagało czasu dlatego poprzedni właściciele wyprowadzili się już z domu i przewieźli konie w inne miejsce.

    Jak tylko udało nam się dokonać zakupu domu to pan właściciel powiadomił mnie, że przywiezie mi obiecanego konia. Nie wiedziałam co to za koń. Nie wiedziałam na jej temat nic.

    Każdy koniarz wie, że konie nie mogą być same. To są zwierzęta stadne i potrzebują towarzysza, a więc zaczęliśmy rozglądać się za niedrogim konikiem (i tak właśnie padło na Aprilkę :)).

    Na przyjazd koni przygotowywałam się najlepiej jak mogłam. Wyczyściłam porządnie boksy, wybiałkowałam ściany i zdezynfekowałam podłogi. Byłam bardzo podekscytowana.


 

    Najpierw przyjechała Młoda, a dzień później przyjechała ona… Przyczepa otworzyła się i zobaczyłam piękność. Bacznie rozglądała się i z gracją wyszła na zewnątrz trzymana przeze mnie. Napięta szyja, rozdęte chrapy, uszy postawione na baczność. Prawdziwy szlachetny koń. Wanessa chwilę postała w boksie by się z nim oswoić, a wieczorem podjęliśmy próbę wypuszczenia dziewczyn razem na zewnątrz. Próba przebiegła pomyślnie. Co prawda Młoda nie raz dostała od niej opierdziel bo Wanessa „krzyczała” na nią, gdy ta podchodziła zbyt blisko, ale nie była w stosunku do niej agresywna i szybciutko zaakceptowały siebie nawzajem.

    Moim planem na konia, o którym nic nie wiedziałam było ułożyć go tak by móc na nim jeździć. Robiłam to niejednokrotnie, ułożyłam mnóstwo koni, które chodzą teraz pod dziećmi. W momencie, gdy do mnie przyjechała okazało się, że ma 17 lat i nigdy nie chodziła pod siodłem. Dodatkowo właściciel dał mi jasno do zrozumienia, że do jazdy ona się nie nada...”No chyba, że jest pani odważna”- dodał.

Ja nie jestem? Na koniach zęby zjadłam. Wiem jak się za to odpowiednio zabrać. No i później zaczęły wychodzić….


Podejście 1)

Wanessę lonżowałam i przygotowywałam na to by założyć jej siodło. Pewnego dnia przyjechał mój przyjaciel ‘D’, który również zajmuje się końmi i wspólnymi siłami na spokojnie przystąpiliśmy do zakładania czapraka (to taki kocyk pod siodłem) i siodła. Robiliśmy to na dworze. Było ciężko bo kobyła uciekała, nie chciała mieć niczego na grzbiecie. Próbowaliśmy dalej, powolutku. Udało nam się założyć czaprak, później przyszedł czas na siodło. Jak tylko zostało położone na jej grzbiecie ta wyskoczyła do przodu jak poparzona przewracając kumpla i pędząc przed siebie. Wtedy dotarło do mnie, że to nie jest zwykłe zajeżdżanie konia, a jeszcze chwilę później, że to jest koń z problemami behawioralnymi..

Po próbie staranowania wszystkich wokół i panicznej ucieczce stwierdziłam, że na razie nie będę próbować tylko postaram się ją przygotować lepiej na przyjęcie siodła.

Spędzałam w stajni godziny siedząc przy niej, głaszcząc ją i przyzwyczajając do mnie, do moich reakcji, do czapraka… Czaprakami obwiesiłam całą stajnię by dotarło do niej, że to nie jest obce tylko normalne i zwyczajne. Powolutku, nie spiesząc się zakładałam na nią czaprak i zdejmowałam. Później zakładałam czaprak, na to pas do lonżowania i w taki sposób wypuszczałam ją na wybieg by ruszała się z tym czaprakiem na grzbiecie. Bardzo długo zajęło mi odczulenie jej na to. Przeciętnie zajmowało mi to zwykle kilka dni w przypadku innych koni- w jej przypadku kilka tygodni.. Później zaczęłam podejmować próby założenia jej siodła.


 

Podejście 2)

Uznałam, że jest gotowa na to by spróbować założyć jej to siodło, ale zrobię to w stajni bo jest tam bardziej wyciszona. Ostrożnie założyłam jej siodło na grzbiet. Nie zapinałam pasków, tylko położyłam by przyzwyczaiła się do tego, że ono tam leży. Była spięta i nastroszona, ale zaufała, że nie chcę zrobić jej krzywdy. To był najbardziej pamiętny sukces.

Zakładałam jej siodło niemal codziennie. Zazwyczaj wieczorkiem, zadowolona z tego, że idzie nam lepiej, choć i tak wiedziałam, że jest spięta. W końcu jednak przyszedł czas na kolejny krok.


 
Podejście 3) 

    Tym razem chciałam zrobić tak jak z czaprakiem. Wypuszczać ją w siodle na zewnątrz by miała na grzbiecie siodło podczas chodzenia po pastwisku, by przyzwyczaiła się do niego. W przypadku czapraka odniosło to zadowalające efekty, na chwilę obecną Ruda nawet nie mrugnie, gdy widzi czaprak i totalnie to olewa. Z siodłem było jednak inaczej.. Wypuściłam obie kobyłki na padok. Wanessa była w siodle. Natychmiast po wyjściu ze stajni wystrzeliła do przodu. Pobiegłam zamknąć za nimi bramę, a ona zawróciła do stajni. Dosłownie centymetr dzielił mnie od zderzenia z koniem w pełnym galopie. Początkowo chciałam ją zawrócić, ale gdy zobaczyłam, że nie zwalnia nawet trochę to odskoczyłam na bok. Wbiegła znów do stajni. Ja pobiegłam na padok za Młodą, a Ruda znów wybiegła ze stajni i popędziła do nas...Następnie wybiegła ponownie do stajni. Szczeżujski wiedziony wielkim zamieszaniem przyszedł nie w porę by sprawdzić co się dzieje… Szczeżujski uczy się obycia z końmi ode mnie. Nie ma doświadczenia. Ja widzę z daleka czy koń ma zamiar mnie rozdeptać czy nie.. On tego nie widzi. I przekonany, że Ruda zareaguje w jakikolwiek sposób na jego odpędzanie z bramy zatrzyma się czy zawróci.. Przeliczył się i i dodał na konto końskich doświadczeń kolejne- tym razem bolesne. Nigdy nie ufaj na 100%, że koń cię ominie. Szczęście w nieszczęściu Szczeżujski wyszedł z tego bez szwanku, ba, nawet wstał od razu i pobiegł tą bramę zamknąć, gdy Ruda wybiegła po raz kolejny. Sytuacja została opanowana w momencie zamknięcia bramy. Koń uspokoił się i zajął się swoimi sprawami.


 

    W szoku siedziałam za stajnią i zastanawiałam się co tu się właśnie odwaliło. Od ósmego roku życia jeżdżę konno. Pracuję jako instruktor od 19 roku życia. Opiekowałam się końmi, prowadziłam stajnie, uczyłam innych jeździć i przygotowywałam konie do zajeżdżania. Taki przypadek jeszcze nigdy mi się nie trafił. Wtedy dokładnie dotarło do mnie, że to koń z ogromnymi problemami. Później dowiedziałam się, że poprzedni właściciel chciał ją przyuczać do siodła, ale wielu próbowało założyć na nią siodło i marnie skończyło. 


    Jak to się mówi.. darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda.. Nie oczekiwałam, że dostanę ujeżdżonego, młodego konia, ale nie spodziewałam się też, że będzie to starsza klacz z zepsutą psychiką… Tak czy inaczej nie poddawałam się i pracowałam z nią dalej. Taki incydent nie pojawił się nigdy później. Wychodziłam z nią na dwór z siodłem i lonżowałam, puszczałam samą. Dopięłam do siodła strzemiona by dołożyć kolejny możliwe, że straszny element. Zaliczyła testy, ale wciąż nie była gotowa na nic więcej. Widziałam to po niej. Myślałam, że ona mi nie może zaufać. To łamało mi serce bo tak bardzo starałam się o to by mi zaufała. Owszem, kobyła ma bardzo ograniczone zaufanie do ludzi, ale… Siedząc, myśląc o tym intensywnie (ten temat spędzał mi sen z powiek) i analizując doszłam w końcu do wniosku, że to nie jest prawda. Ona mi zaufała. Nie ufa mi całą sobą, ale ufa. Ufa na tyle, że nie szaleje już z siodłem na grzbiecie choć widzę, że nie czuje się z tym dobrze. Reaguje nagłym odskoczeniem w przypadku niespodziewanego dotyku, nadal jest spięta i nastroszona, gdy widzi siodło, ale zaufała by dać je na siebie założyć.




    Zrezygnowałam. Poddałam się? Można zwać to po swojemu. Nie poddałam się.. podjęłam decyzję by zrezygnować z tych wysiłków. Cały ten proces trwający pół roku był męczący i dla mnie i dla niej. Ja męczyłam się tym, że większych efektów brak, ją męczył ten stres, którego nie mogła się wyzbyć. Zobaczyłam, że jej jest lepiej, gdy pozwoli jej się być po prostu koniem. Postanowiłam, że koń w jej wieku nie powinien być już stresowany. Może w końcu by nam się udało i może wsiadłabym na nią, ale czy to byłoby dla niej zdrowe? Czy nie zeżarłby jej stres? Czy któregoś dnia nie zabiłaby mnie lub siebie uciekając w panice przestraszywszy się foliowej torebki?


    Niektórzy powiedzą, że każdego konia da się ułożyć. Niekiedy wymaga to czasu i umiejętności, ale da się. Być może się da, ale czy powinno się? Ja nie chcę próbować. Chcę żeby żyła sobie swoim życiem. Nigdy nie dosiadana, chodząca po łąkach. Ściska mnie w gardle na myśl, że nie będzie chodziła po mojej łące. Ja potrzebuję konia, którego dosiądę, konia na którego posadzę inną osobę. Planuję rozwijać szkółkę jazdy konnej, a w takim przypadku będę stała w miejscu jeśli nie kupię innego. Wanessa pojedzie do innego domu, gdzie doceniają jej rodowód. Zostanie mamą na pewno pięknych źrebaków, które na pewno wiele osiągną bo predyspozycje będą miały spore.
Ja nie mogę się zająć hodowlą. Nie mam swojego ogiera, a na krycie i badania trzeba wydać dużo pieniędzy. Później trzeba te konie utrzymać by potem z kolei sprzedać źrebaki.. za ułamek ceny, który włożyło się w witaminy, utrzymanie, badanie… Ona jako matka będzie odpowiednio karmiona, będzie miała zapewniony spokój i cały rok będzie chodziła po pastwiskach. Będzie miała swoje stado i brak ingerencji człowieka. Będzie żyła po swojemu, według swoich reguł i to mnie bardzo cieszy. Zawsze będę ją kochać, wspominać i tęsknić za nią, ale taka jest kolej rzeczy. Najważniejsze dla mnie by było jej dobrze i by była wolna jak ptak tak jak na tym zdjęciu...


_________________________________________________

Podziękowań za wsparcie w zbiórce ciąg dalszy 😊 
I jeśli ktoś ma ochotę wrzucić grosik to zbiórka jest nadal aktywna. Już tak dużo udało się uzbierać! Nie spodziewałam się. Czas się powoli kończy, ale wszystko wygląda coraz bardziej przejrzyście i realnie :) Więc... Niebawem mam nadzieję, że przedstawię wam nowy pyszczek w szeregach.

Link do zrzutki: https://zrzutka.pl/s939xs


poniedziałek, 10 lutego 2025

Aprilia





    Wczoraj powyciągałam cały skórzany sprzęt ze stajni i przejrzałam. Część wypastowałam i zawiesiłam na haczykach do wyschnięcia. Niektóre paski były stwardniałe więc włożyłam je do wiaderka i zalałam olejem. Kiedy tym olejem nasiąkną powinny być bardziej elastyczne. Skompletowałam dwa ogłowia. Jedno dla Aprilki, drugie dla nowego konia (jeszcze mnie na niego nie stać, ale nie poddam się i koniec 😏)



 

    Dzisiaj muszę jeszcze wyciągnąć siodła i też je wypastować, oraz skompletować jedno z nich. Młoda musi mieć swoje dopasowane siodełko, żeby uczyć się w jednym sprzęcie. Niebawem zaczynamy przygodę z wsiadaniem. Ona dla odmiany jest mega spokojna przy siodłaniu. Nie straszne jej czapraki, siodła, ogłowia, szory, plandeki i nawet człowiek na grzbiecie. Z nią pracowałam tyle czasu ile z Wanessą. Młoda z wystraszonego wypłosza zmieniła się w bomboodporny czołg 😋 Może to jest akurat moment, żeby przybliżyć wam jak to z nią było.

    Aprilia przyjechała do nas w maju zeszłego roku. Młoda przyjechała przestraszona z krwawiącą nogą. No rozumiem, zdarza się, zwłaszcza w przypadku młodziaków, które nie jeździły jeszcze przyczepą. Gdzieś się cofała, gdzieś odskoczyła i się skaleczyła. Osobiście jestem zdania, że zdarza się owszem.. ale w większości tych wszystkich wypadków da się uniknąć jeśli ma się odpowiednie podejście do koni. Tak czy inaczej zdarzyło się. Nogę jej przemyłam na tyle na ile sobie pozwoliła i spryskałam srebrem. Była tylko malutka ranka, a takie są dość powszechne w przypadku koni. One po prostu są mistrzami w robieniu sobie krzywdy. Rankę kontrolowałam, oczywiście z bezpiecznej odległości bo kobyła była dzikuskiem. Po ponad tygodniu od przyjazdu zauważyliśmy, że z ranki zaczyna się sączyć…. I się zaczęło. Weterynarz przyjechał, podał jej głupiego jasia i zlał nogę wodą pod ciśnieniem. Okazało się, że ranka owszem z zewnątrz wygląda na małą, ale pod spodem….była wielkości pięści i ropiała. Zrobił się ubytek..Mieliśmy codziennie przemywać ranę wodą pod ciśnieniem minimum 30 minut, a później sypać nadmanganianem co w przypadku młodego konia nieobeznanego z takimi zabiegami było bardzo trudne. Bardzo. Dodatkowo weterynarz zostawił jej antybiotyk, który podaje się domięśniowo, więc przez kilka dni musiałam również nauczyć ją jak grzecznie stać przy robieniu zastrzyków.

    Nic to, lekko w życiu nie ma, trzeba było działać. Na początku spędzaliśmy przy niej godzinę dziennie. Razem i ja i Szczeżujski. On oblewał nogę wodą, ja trzymałam Młodą. Nie było to dla niej komfortowe i kręciła się strasznie. Trafić strumieniem wody w ranę graniczyło z cudem, ale musieliśmy to jakoś zrobić. Konieczne było zmywanie narastających strupków i pobudzanie komórek do regeneracji. Początkowe dni to dodatkowo zastrzyki, które starałam się robić jak najprecyzyjniej i najdelikatniej by jej nie zrazić. Nie wiem czy mam do tego rękę czy wcześniej miała podawane jakieś leki, ale zachowywała się naprawdę spokojnie podczas zastrzyków.

    To wtedy, przy tych zabiegach Młoda najbardziej się z nami obeznała. Ja ciągle stojąca obok jej głowy dająca jej smaczki za to, że grzecznie stoi, śpiewająca jej, tańcząca i pajacująca by odwrócić jej uwagę od zabiegu. Mój repertuar to były najgłupsze i najdziwniejsze piosenki jakie można było śpiewać, tak żeby się trochę powydzierać i móc poruszać by odwracać uwagę konia :P Lubiła, gdy jej śpiewałam. Z zainteresowaniem mnie słuchała i starała się nie ruszać. Czekała na smaczki przysypiała wręcz, gdy gniotłam i masowałam jej chrapki. Po jakimś czasie zaczęła się coraz bardziej wyluzowywać. Już się nie kręciła. Podnosiła tylko nogę lub sprytnie chowała jedną za drugą ;) Co jest zrozumiałe. I tak była naprawdę cierpliwa. Problemem był ostatni krok codziennych zabiegów czyli posypanie rany nadmanganianem co w pierwszym momencie było bolesne. Kopała nogą, odsuwała się. Trzeba było sypać z daleka (tu najbardziej przydały się długie ręce Szczeżujskiego) i to najlepiej z zaskoczenia bo inaczej było to niemal niemożliwe. Włączałam jej muzykę i zasłaniałam oczy, zarzucałam bluzę na głowę by skupić jej uwagę na czymś innym. To była istna wojna o jej zdrowie. Codzienne, trwające niemal godzinę bitwy. Nieraz cudem uniknęliśmy kopnięcia, nadepnięcia lub przepchnięcia. Trwało to dokładnie 4 miesiące. Cztery miesiące codziennych zabiegów czy to deszcz, czy niedziela lub święto. Poszły na to hektolitry wody, kilogramy nadmanganianu nieraz wywalane w piach bo ciężko było trafić na nogę. Mnóstwo pieniędzy na przyjazdy weterynarza i na lekarstwa. Ale taka kolej rzeczy. Jeśli się decydujemy na zwierzęta to musimy być za nie odpowiedzialni. Na chwilę obecną na nodze nie ma śladu po tak dużym ubytku. Wszystko ładnie się zarosło i codzienną sumiennością uniknęliśmy narastania dzikiego mięsa. Aprilia jest zdrowa, a w dodatku obeznana ze wszystkim ;) Miała na głowie bluzy, była tulona, jakiś pajac skakał koło niej, wymachując rękami. Teraz ta praca, którą w nią włożyliśmy wraca do nas bo stała się naprawdę bomboodpornym koniem. Niczego się nie boi, jest mega ciekawska i wszystko zrobi za marchewkę 😋 Przyuczenie jej do chodzenia w siodle to będzie tylko formalność.





_____________________________________________________________________________  


Weszłam wczoraj na zbiórkę i okazało się, że zebrane zostało już ponad 400 zł! To coraz bardziej zbliża mnie do celu :) Na szczęście właściciel obiecał poczekać trochę bo wpłaciłam niewielką zaliczkę więc wszystko idzie w dobrym kierunku. Ze sprzedaży niepotrzebnych mi rzeczy na razie zebrałam 100 zł. Niby niewiele, ale zawsze coś! :) Dziękuję wszystkim, którzy udostępniają link do zbiórki, to bardzo dużo pomaga :) Dziękuję wszystkim za wpłaty. Jesteście niesamowici! 💓




Jeśli jeszcze ktoś ma ochotę na udostępnienie linka, będzie mi niezmiernie miło.

 Link do zrzutki: https://zrzutka.pl/s939xs
Jeśli link nie działa, można po prostu skopiować go do przeglądarki :)


czwartek, 6 lutego 2025

Moje zaciszne miejsce + co muszę z nim zrobić




    Dni stają się coraz ładniejsze. Słoneczko częściej wychodzi zza chmur i przygrzewa. Niestety synoptycy zapowiadają mrozy w przyszłym tygodniu i to takie, które sięgają do minus dziesięciu. Nie chce mi się o tym myśleć. Szczeżujski ruszył do pracy by również dać mi to o czym marzę.. Ja też robię nadgodziny by zarobić więcej. Sprzedawca obiecał chwilę zaczekać, więc wszystko zmierza w dobrym kierunku. Oczywiście muszę wpłacić zaliczkę.. i tu pojawia się niepokój. Super, że chce zaczekać, ale co jeśli wpłacę zaliczkę, a finalnie i tak nie uzbieram na jego kupno? Tak czy inaczej podejmę ryzyko.



    Muszę się zabrać za ogarnięcie stajni. Muszę posortować skórzany sprzęt i wynieść do piwnicy, tam jest cieplej niż w stajni. Oprócz sortowania muszę też wszystko nasmarować balsamem, lub jeśli to konieczne nasączyć olejem.
Jak tylko słoneczko przyświeci na tyle by można było pracować bez rękawiczek to muszę się zabrać za myjkę (ogrodzone miejsce za stajnią wylane betonem z miejscem do mycia koni). U mnie to miejsce jest myjką, kiedyś służyło do innego celu. Muszę przede wszystkim pozdejmować wszechobecne plandeki, które szpecą. Poprzedni właściciel wszystko oklejał plandekami z niewiadomych przyczyn :P Zaczęłam je ściągać na jesień bo potrzebowałam do tego tylko wkrętarki, ale dotarłam do miejsca, gdzie zaczynają się nity, a jak się tego pozbyć nie wiem. Szczeżujski miał pomóc, ale wiecznie miał inne rzeczy do zrobienia i finalnie zima mnie zastała. Trzeba ściągnąć też blachy, którymi obita jest jedna ze ścian. Albo nawet dwie. Zostawię słupki z poprzecznymi deskami i zrobię z tego zwykłe ogrodzenie. Po pomalowaniu będzie wyglądało ładnie, a nie straszyło z daleka. Dorobię jeszcze uchwyt na wąż ogrodowy i zawieszę półeczkę na szampony itd. Na wiosnę wszystkie kopytne muszą trafić na myjnię i pozbyć się tego zimowego brudu 😊


    Takich szpecących rzeczy dookoła jest multum. Jak tylko się tu wprowadziliśmy to zaczęliśmy ogarniać obejście. Wynoszenie/ wywożenie całych stosów śmieci. Stare lodówki i inne sprzęty pozostawiane wszędzie dookoła. Pierdolnik był solidny. Teraz, gdy uporaliśmy się ze śmieciami na zewnątrz musimy też uporać się ze śmieciami w budynkach gospodarczych. Tam też jest pełno wszystkiego. W międzyczasie zauważyłam, że ok posprzątaliśmy, ale i tak coś wygląda źle... To właśnie przez takie mało estetyczne konstrukcje pozbijane z tego co się da.
Na zadaszonym balkoniku za stajnią uwielbiam przesiadywać. Zawsze na koniec pracy w stajni idę na tę ławeczkę- puścić dymka, popatrzyć na las i pokontemplować. I właśnie ten płot od myjki doprowadza mnie do szału bo zasłania mi widok na pola i na lasek. Moje zaciszne miejsce, jest tu cisza, spokój i śpiew ptaków. Tylko lasek i pola i krzyk żurawi- trzeba tylko wywalić te blachy.


Docelowo mają zostać tylko deski i wszystko odmalowane. Od razu będzie wyglądać lepiej.


Do odnowienia są również wszystkie drzwi bo póki co każde mają inny kolor, a to wygląda kiepsko. Do odmalowania również balustrada na jednolity kolor, a nie wielokolorowy- wygląda jakby pod osłoną nocy ukradli ogrodzenie z przedszkola 😜 Angielskie boksy, które widać na wprost są pozbijane z kilka rodzajów płyt... A wystarczy tylko farba, cierpliwość i czas.

Tak na prawdę to takich miejsc do odnowienia jest tu mnóstwo. Bardzo długi czas będziemy to wszystko tworzyć, ale będzie warto :) Bo będzie pięknie.

___________________________________________________________________________

PIĘKNIE DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM, KTÓRZY WRZUCILI GROSIK DO SKARBONKI. JESTEŚCIE WSPANIALI!


Jeszcze raz dziękuję wam za wsparcie! Prośba do wszystkich którzy mnie czytają: Byłabym ogromnie wdzięczna gdybyście udostępnili link do zrzutki na swoich blogach. Niech idzie w świat, może coś uda się zdziałać.



Link do zrzutki- 

https://zrzutka.pl/s939xs










sobota, 1 lutego 2025

Na spełnienie marzenia

 

Słoneczko świeci dzisiaj pięknie. Koniki wygrzewają się i wcinają sianko. Zmieniłam im ostatnio miejscówkę na wybieg bo na docelowym pastwisku mają już bagienko. Teraz przynajmniej mają sucho, choć na pewno nie na długo bo tam też z pewnością za chwilę wydepczą.




Wczoraj wieczorem oprócz robienia kopyt przeczyściłam dziadziusia bo znowu był umorusany jak świnka. To samo Ruda. Chyba tylko młoda jakoś względnie dba o swój wizerunek :)


Krople wody tak pięknie rozpraszały słoneczko, że próbowałam to uwiecznić. Na żywo wyglądało to przepięknie, zdjęcia niestety tego nie oddają.





Na chwilę obecną mam jednego kupca na Wanessę. Czekam czy zgłosi się ktoś jeszcze, tak czy inaczej nie będę miała jeszcze pełnej kwoty by wykupić konia, który z jakichś bliżej nieokreślonych powodów cały czas zaprząta mi głowę. Dosłownie. Nie myślę o niczym innym, czuję się jak jakaś wariatka.

Wystawiłam na sprzedaż wszystko co miałam. Większość sprzętu jeździeckiego, jakieś ubrania... Zostawiłam sobie to co potrzebne. Niestety taka wyprzedaż to czas..


Chciałabym podziękować bardzo wszystkim Wam odwiedzającym i komentującym. Nigdy nie doświadczyłam takiego dopingu, wsparcia i dobrych rad od obcych mi ludzi. Ludzie, którzy piszą blogi chyba są inną generacją ludzi :) Nigdy nie spotkałam się tu z hejtem... może mało widziałam po prostu, ale wolę myśleć, że tak jest.

Idąc za waszymi radami... założyłam zbiórkę. Jest to zbiórka na spełnienie marzenia. Opisałam to tak samo w opisie zbiórki. Nie jestem osobą skrajnie ubogą, mam co jeść, co ubrać i gdzie mieszkać, ale zwyczajnie chciałabym spełnić marzenie, które jest dla mnie bardzo ważne. Jak wspomniała Karolina- nic nie tracisz. Więc spróbuję. Wątpię w powodzenie zbiórki bo jednak są inne szczytne cele, dla ludzi i zwierząt, którzy potrzebują tej pomocy dużo bardziej...Możliwe, że nie uzbieram nic, a możliwe, że ktoś wrzuci coś od siebie :)


Jeszcze raz dziękuję wam za wsparcie! I prośba od wszystkich którzy mnie czytają: Byłabym ogromnie wdzięczna gdybyście udostępnili link do zrzutki na swoich blogach. Niech idzie w świat, może coś uda się zdziałać.


Link do zrzutki- https://zrzutka.pl/s939xs


środa, 29 stycznia 2025

Do zakochania jeden krok

    Wczorajszy dzień był tak cieplutki, że już myślałam, że zapadłam w sen zimowy i obudziłam się na wiosnę. Niestety to nadal styczeń, a obecna aura nie potrwa zbyt długo. Za chwilę wróci zimnica. Tak czy siak wypatruję wiosny z utęsknieniem.

    Gdy tylko na zewnątrz robi się nieco cieplej to staram się nadrobić prace porządkowe, których mamy w obejściu pełno do zrobienia. Przede wszystkim zdemontowałam stare, zzieleniałe mchem maskownice na siatkę ogrodzeniową. Takie z drewnianych listewek. Nie wiem dlaczego poprzedni właściciele postanowili przytwierdzić to do ogrodzenia, gdzie chodzą konie. Po pierwsze: zasłania to konie, po drugie: wygląda okropnie, po trzecie: nawet jeśli miało cokolwiek ukrywać to i tak nie spełniało swojej funkcji bo było zamontowane co jakiś czas. No innymi słowy absurd.. A takich absurdów jest u nas w obejściu mnóstwo- wierzcie mi 😅 No więc poprzecinałam druty na, które było to przymocowane i pościągałam to dziadostwo z ogrodzenia. Od razu zrobiło się jakoś tak lepiej.


    W miejscu, gdzie znajdowały się osłonki na całej niemal długości ogrodzenia stoją duże stosy kostki brukowej oraz cegły. Powyciągałam zza tych stosów pełno śmieci. Folie, kawałki plastiku, pasy transportowe. Dosłownie wszystko. Uprzątnęłam to i... nadal efekt mnie nie zadowala. Kawał ogrodzenia zagracony kostką brukową.. No tak nie może być. Może się przyda? No może, więc wywalić nie można, ale przenieść trzeba na pewno. Szczeżujski wpadł na pomysł, żeby uprzątnąć pod wiatą i tam w róg poprzenosić te nieszczęsne kamulce. Pomysł jest dobry, teraz trzeba go tylko zrealizować. Czeka nas więc wiele dni łażenia z kamieniami w tę i z powrotem... No a jest ich na prawdę dużo...Bardzo dużo. Jakby nie było będę sobie to sprzątać powolutku, tak żeby za jakieś 10 lat to podwórko w końcu doprowadzić do ładu 😅 Nie ma lekko.


    Ostatnio moją głowę zaprząta pewien jegomość. I muszę to powiedzieć otwarcie- zakochałam się. Widziałam go tylko na zdjęciu, ale już się zakochałam i czuję. że to jest to.... Nie, nie zdradzam męża, nie miałabym nawet na to czasu 😏 Zakochałam się, ale w pięknym kasztanowatym konisku, które jest na sprzedaż.  Rozważaliśmy ostatnio ze Szczeżujskim różne opcje i doszliśmy do wniosku, że musimy mieć konia, który chodzi pod siodłem. Miałoby to sens, koń mógłby zarobić. Może grosze na początek, ale zawsze coś. Niestety nie stać nas na kupno konia. Zdrowy, młody koń chodzący pod siodłem to przedział 10-15 tysięcy.  No, ale miałam się rozejrzeć w internecie. Znalazłam konia swoich marzeń. Takiego, na widok którego serce mocniej mi zabiło. O takim konisku marzę od dziecka, mój ideał. Nie do końca wiem czy każdy mnie zrozumie w tym momencie, ale mam niesamowitą intuicję jeśli chodzi o wybór zwierząt. Każdy zwierz przeze mnie wybrany jest przekochany i zrównoważony. Mój pies, kot i Blondyna. tak samo, gdy oglądam konie na sprzedaż... Widzę różne konie, w różnym wieku i różnych maściach. Mogę zobaczyć 20 koni podobnych do siebie kropka w kropkę, ale trafię na takiego, w którym się zakocham. Nie chodzi o wygląd. Kocham kasztany, ale to nie o to chodzi. Ten koń, którego znalazłam ma coś w oczach. Coś takiego, co w jakiś magiczny sposób mnie przyciąga. Jakbym go już znała, jakbym kiedyś na nim jeździła... Tak ...sama zdaję sobie sprawę z tego, że plotę jak połamana, ale tak właśnie czuję...

No i jestem teraz w kropce. Znalazłam spełnienie swoich odwiecznych marzeń. Jest na wyciągnięcie ręki.. Ale ma też cenę... A tego nie mam jak przeskoczyć. 
Robiłam różne kalkulacje. Sprzedaż Rudej+ wybranie oszczędności z PPK+ zwrot długu od kogoś, kto jakiś czas temu pożyczył od nas pieniądze... wyszłaby idealna kwota, żeby spełnić to marzenie. Tylko, że dłużnik nie spieszy się z oddawaniem i wiem, że nie odzyskam tych pieniędzy ani teraz, ani niebawem... Więc brakuje mi 3 tysiące złotych. Jestem niby tak blisko, a jednak tak ogromnie daleko.. Bo zwyczajnie nie mam skąd wziąć tej kwoty. Chodzę przygnębiona od kilku dni bo oczami wyobraźni widzę go jak biega po mojej łące, ten mój ideał. Już widzę oczami wyobraźni świat widziany z jego grzbietu... Ale budzę się w rzeczywistości. Jestem wściekła, bo dzieli mnie do celu tak niewiele, a jednak tak wiele. 
Zastanawiałam się nad tym by pożyczyć tą kwotę od znajomych, ale jest to zbyt duża kwota by ktoś mi to pożyczył. Zastanawiałam się nad tym czy nie stworzyć zbiórki w internecie... Ale co tam napiszę? Jestem zdrowa, mam gdzie mieszkać, ale proszę wpłaćcie grosza bo zakochałam się w koniu z internetu? Coś chyba nie sądzę 😒
Nie mam już pomysłu co mogę z tym zrobić, ale gniecie mnie to strasznie. Nie myślę o niczym innym... Takie uczucie jakbym traciła życiową szansę. Jest masa innych koni na sprzedaż...ale ja myślę tylko o tym jednym. Pogięło mnie totalnie...

Proszę doradźcie... Co ja mam zrobić? Napaść na bank czy pozwolić uciec marzeniu?



wtorek, 21 stycznia 2025

Stajenna stacja kontroli pojazdów

     Wczoraj mieliśmy piękną pogodę. Słoneczko świeciło dodając energii do działania 😉 Noo zależy jeszcze komu, bo wszystkie zwierzaki jak jeden mąż postanowiły się polenić i poopalać. I pies i koty i konie również. 

    Nowy telefon jest już w mojej kieszeni i robi o niebo lepsze zdjęcia więc jestem zadowolona. Takie zdjęcie zrobiłam jako pierwsze:



    Od razu po powrocie z pracy musieliśmy jechać do miasta pozałatwiać na szybko kilka spraw. I tak zupełnie przypadkiem odkryłam kolejny sklep rolno-ogrodniczy. Szczeżujski spojrzał na mnie z politowaniem jak wrzasnęłam- O! Tu jest rolniczy! 

-Amerykę odkryła

-To wiedziałeś, że tu jest sklep?

-Nie załamuj mnie, ostatnio byliśmy tu po gaz.

    No i  się okazało, że faktycznie byliśmy tam po gaz, ale ja siedziałam w samochodzie zaaferowana innymi sprawami i nie zarejestrowałam, że jest tam sklep rolniczy. Nie jest zbyt widoczny i opisany.  Tak czy siak tym razem go zauważyłam i koniecznie musiałam sprawdzić asortyment. Ogólnie to mamy u siebie dużo sklepów rolniczych bo oprócz tego nowo odkrytego to jest ich 3 w mieście. W każdym byłam, każdy obszukałam. Czasami kupiłam jakiś izolator, linkę pastucha lub karabińczyki. Ogólnie takie najpotrzebniejsze rzeczy. Wchodząc wczoraj to tego nowo namierzonego sklepu byłam na prawdę zaskoczona! Poidła, żłoby- niby nic dziwnego bo są dostępne w każdym z tych sklepów, ale tu był na prawdę duży wybór wzorów i kolorów. Różnego rodzaju kubły, wiadra i wiadereczka, karmy dla psów i ptaków, akcesoria dla bydła, świnek, kóz itd... I dla koni również. To był pierwszy rolnik, w którym dostałam witaminy dla koni. Mieli też piękne skórzane kantary ze złotymi okuciami, ale skóra jak o skóra- kosztować musi, a więc sobie odpuściłam. Kupiłam więc witaminki, rękawiczki bo stare już mi się wyhuśtały i izolator dwustronny. Dosłownie chwilę wcześniej wjechałam do innego rolniczego i kupiłam słonecznik dla koni więc już nie pytałam w kolejnym czy mają. W sumie mogłam porównać ceny na przyszłość, ale zawsze mogę przecież zadzwonić.

    Szczeżujski musiał koniecznie zaliczyć fryzjera, bo szopa mu wyrosła co nie miara, a ja w oczekiwaniu na doprowadzenie go do stanu używalności poszłam jeszcze do lokalnego sklepiku ze szpargałami. Tanie pierdółki, które nie wiedzieć czemu zawsze do czegoś się przydadzą- ale dopiero, gdy je zobaczysz bo wcześniej o tym nawet nie myślisz 😋 No i namierzyłam fajną, solidną szczotkę do kopyt za kilka złotych, mini okrągłe gąbeczki-mega delikatne- specjalnie do przecierania końskich oczu i małe wiaderko z przeznaczeniem na witaminy dla koni, gdyż ich oryginalne opakowanie było mało praktyczne. 

Mame, co mi kupiłaś? ;)

Zielone wiaderko ze sklepiku przerobione na witaminowe ;)

Wór słonecznika dla koni.

    Porządek w paszarni zrobiony, Niestety jak moim koniom skończył się makuch to wsypałam do skrzyni owies więc nie miałam na razie gdzie wsypać słonecznika.. Trudno, na razie niech siedzi w worku.  Po obrządku stajni przeniosłam jeszcze ławkę za stajnię. Lubię tam przebywać, jest tam tak cicho i spokojnie. Teraz będzie chociaż na czym przycupnąć. Tak piękny dzień niestety minął szybko, zarobiło się ciemno trzeba było zamknąć konie. Następnie chwila pracy przy laptopie bo czeka mnie dużo papierologii w tym miesiącu. Przed karmieniem chciałam jeszcze zrobić koniom rutynowy przegląd. Najpierw Ruda. Powyciągane rzepy z grzywy, wyczyszczone i umyte kopyta, oraz rutynowo posmarowane nadmanganianem. Są roztopy, a więc błoto mamy okropne.

"Halo?"
"Halo?! No czyścisz czy co?"


Ruda z wyszorowanymi kopytkami i grzywą




    Następnie Młoda miała przegląd kopytek. U niej grzywa w porządku- o dziwo- zazwyczaj przychodzi cała w rzepach, a że grzywę ma długą i gęstą to później muszę to czyścić bite pół godziny. Kopytka podała ładnie, nawet tylne więc obczyściłam je szczotką i podlałam nadmanganianem, żeby troszkę je obsuszyć. 
Buzi buzi :)

Młoda ustawiona do czyszczenia 


    No i na koniec nasz poczciwy staruszek, który ma problemy z gniciem strzałek więc u niego to nie był rutynowy przegląd, a codzienna czynność. Tu wlatuje woda utleniona na strzałki i cyclospray oraz cabi glue głównie w weekendy i czwartki kiedy to mam na późniejszą godzinę do pracy. Dodatkowo konio zażywał kąpieli błotnej bo calutki był umorusany. Błoto zaschło i została piaskowa panierka. Oj mało się nie udusiłam w tych kłębach kurzu, które się wzbiły przy czyszczeniu 😂 Musiałam wietrzyć stajnię.. Następnym razem czyszczenie takiej panierki tylko na zewnątrz 😏

Narwal czeka na skrobanie panierki

Po czyszczeniu wszystkim dołożyłam sianka, a Aprilia i Wanessa dostały dodatkowo witaminki i słonecznik do swoich wiaderek. Narwal dostaje sieczkę i makuch lniany oraz swoje specyfiki i suplementy, w tym biotynę. Słonecznik widać smakował :) bo kobyłki się zajadały. Młodej nie przeszkadzał nawet czosnek w jedzeniu.



I tak to właśnie kończy się nasz dzień. Karmienie koni, karmienie psa i kotów, zdążę jeszcze załadować zmywarkę, zrobić sobie kanapki do pracy i już muszę się kąpać, a potem kłaść.... 
I od rana powtórka.. praca, dom, praca w domu, myju, spać.. Ehhh... Jak ja się nie mogę doczekać wakacji. Bo wszystko w powyższym jest spoko z wyjątkiem słowa "praca". Zabiera człowiekowi cenny czas w jego życiu... No, ale cóż, pieniądze na drzewach nie rosną :(