środa, 11 czerwca 2025

Czerwony Kapturek czas start?


Pogoda zwariowała już całkiem. Takiego czerwca to ja nie pamiętam. Zimno, ciągle leje, burze jedna za drugą. Pomorze nie jest jakoś mocno zdewastowane przez owe nawałnice, ale nasze okopy nigdy nie zostaną zasypane. Jak tu robić skoro cały czas trzeba z nich wodę wypompowywać?

Jakiś czas temu odwiedziła mnie koleżanka. Nie siedziała na koniu 20 lat, ale wsiadła na Rudego i przypomniała sobie wszystko co trzeba :) W czasie, gdy mama jeździła, dzieciaki nie próżnowały i też pojeździły na Aprilce. Młoda się spisała świetnie. Później wzięłyśmy Rudego i poczciwego dziadzia i pojechałyśmy sobie na krótki spacerek na wypas na łące.




Ostatnio nad stawem nieopodal naszego domu zauważyłam czaplę białą. Wzbiła się w powietrze, akurat gdy przejeżdżaliśmy samochodem. Widziałam czaplę białą pierwszy raz w życiu i przyznam szczerze, że robi wrażenie. Piękny ptak.

Innego dnia z kolei jadąc ze sklepu do domu ominęłam ptaszka na drodze. Nie odleciał. Cofnęłam samochód, włączyłam awaryjne i wyszłam zbadać sytuację. Na drodze siedziało pisklę. Nie wiem jakiego ptaka. Pisklęta mają to do siebie, że wszystkie wyglądają tak samo. Patrzyło na mnie i przekręcało główkę. Myślę sobie "masz nieboraku farta, że na mnie trafiło". Ja zawsze zwalniam gdy widzę na drodze ptaki. Wielokrotnie pytano mnie po co, przecież to ptaki i i tak uciekną. No właśnie jak widać nie zawsze. I choć nie pomyślałabym, że spotkam na drodze pisklaka to biorę pod uwagę ewentualność, że spotkam w końcu ptaka, który jest chory i nie odleci. 
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że nie należy pisklaka ruszać, a jeśli trzeba to przenieść w bezpieczne miejsce. Droga do najbezpieczniejszych nie należy więc wzięłam tą bidę, która poczęła drzeć paszczę i zdjęłam z drogi, kładąc ją w trawę, bliżej krzaków. Miało szczęście? Nie wiem, na pewno uratowałam je przed rozjechaniem, ale czy przetrwa? Czy rodzice je znajdą? Nawet jeśli to czy się nim zajmą? 
Już po powrocie do domu zaczęłam się nad tym zastanawiać. Może powinnam je wziąć ze sobą? Karmić jakoś? Czego bym nie wymyśliła to czasu już nie cofnę, ale warto się doedukować co robić w takiej sytuacji na przyszłość.

I czapla biała i pisklak to były sytuacje w których nie miałam czasu myśleć o wyjmowaniu telefonu więc nie zrobiłam zdjęć, a szkoda bo to z czaplą to bym chyba w ramkę oprawiła. 

Jeszcze jedna sytuacja mnie spotkała warta opisania i chociaż nie spotkałam żadnego więcej okazu to... Prawdopodobnie był na moim podwórku. Montując pastuch na wszystkich wybiegach dla koni natknęłam się na ślady. Podłoże na placu do jazdy było mocno zmoczone więc wytworzyło się gdzieniegdzie błotko. Nie wiem czy kojarzycie ze zdjęć położenie mojego placu do jazdy. Znajduje się za stajnią i otoczone jest tylko polami i niewielkim zagajniczkiem. 
Ale wracając... Nie znam się na tym aż tak, żeby odróżnić trop psa od wilka, tym bardziej na takim podłożu.. ale wydaje mi się, że ślady nie należały do psa. Po pierwsze- były bardzo duże. Dwóch sąsiadów w oddali ma psy, ale chyba nie takie duże.. Po drugie- rzucił mi się w oczy jeden szczegół. Ślady wylatywały z pola i przecinały plac wpadając do lasku.... w linii prostej. Kiedyś oglądałam na ten temat materiał, dlatego zwróciło to moją uwagę. Ale czy wilk zapuściłby się tak daleko od lasu? W sensie dużego lasu? Bo mój zagajnik to nie las tylko kilka drzewek na krzyż. Może to przypadek, że ślady są tak ułożone? Tropy psa i wilka są niemal identyczne. No niby są tam jakieś drobne różnice, ale dla laika nie do zauważenia zwłaszcza rozmyte na błocie. 
Myśl o tym, że to wilk jest na swój sposób fascynujące choć bardziej niepokojące. Niebawem chcę rozpocząć wolny wybieg co dla koni oznacza nocowanki na pastwisku. I choć jeden wilk nie stanowi dla koni zagrożenia to i tak będę teraz miała to gdzieś z tyłu głowy... Mam nadzieję, że to jednak pies, a ja sobie wkręcam ;) Nie chciałabym tu Czerwonego Kapturka odstawiać ;) Jest tu może ktoś kto się zna? Porównywałam z tropami z internetu, ale niewiele pomogło.




Do wakacji zostały trzy tygodnie. Niby tylko trzy, ale dla mnie aż trzy. Jadę na oparach od jakiegoś już czasu, a jeszcze na koniec przypomnieli sobie o ocenie pracy, która mnie czeka. A dowalmy jej stresu na koniec, a co! Nauczyciele to jednak mają przekichane. Ciągle się człowieku doszkalaj, egzaminuj i tak dalej... Dla mnie największym stresem są wystąpienia publiczne. Nawet jeśli owa publiczność liczy tylko dwie osoby. 


Niunieczka ma  ostatnio dłuższą przerwę ze względu właśnie na warunki pogodowe. Plac jest obecnie zbyt obłocony by można na nim normalnie pracować z koniem. Nawet nie miałam kiedy wyjść z nią na spacerek na uwiązie bo ciągle pada. A tu zdjęcie z ostatniej jazdy na niej:


Dzisiaj trafiłam w internecie na reklamę wędzidła syntetycznego. Jest giętkie i miękkie, w sam raz dla młodych koni. Muszę zmierzyć obecne i zamówić jej takie. Pozbędę się w ten sposób 150 zł ale myślę, że warto. Ona na pewno będzie się czuła bardziej komfortowo.

W końcu rozkwitły róże. Czekam na nie już dłuższy czas. 5 czerwca minął dokładnie rok odkąd dostaliśmy klucze od domu i wtedy róże pięknie kwitły. Teraz kwitną tylko jedne. Pozostałe dopiero zaczynają się rozwijać. To przez te zimnice... No ale już niebawem wszystkie będą cieszyć oko.



Dzisiaj kolejny dzień leje. Ta pogoda jeszcze bardziej pogłębia mój dołek. Mam ochotę wsunąć się pod kocyk i nie wychodzić ani na chwilę... Ale swoje trzeba zrobić i zadbać o zwierzęta. 


środa, 28 maja 2025

Magiczne zdolności zwierząt

     Chwilkę mnie tu nie było.

    Zeszły tydzień z grypskiem leżałam pod kocem. Nadrobiłam serialowe zaległości i wyleżałam się za wszystkie czasy. 

    W czwartek odwiedziła mnie mama i siostra. Siorka została do soboty. W piętek dojechał do nas D i we trójkę spędziliśmy fajnie czas z końmi.

    Najpierw wsiadłam na blondyneczkę. Nowym krokiem w naszym treningu był kłus na lonży. Oczywiście D spietrał dlatego ja jeździłam choć założenie miałam tego dnia takie by obserwować jej zachowanie z ziemi. No, ale jak to mówią: jeśli chcesz by coś było zrobione dobrze zrób to sam. W każdym razie wsiadłam, zakłusowałam na lonży, a później jeszcze chwilkę postępowałam sama po placu. 

    Po treningu młodej, polonżowałam jeszcze Rudego bo dużo energii ma chłopak, a następnie cała nasza trójka wzięła kopytną trójkę na uwiązy i poszliśmy na krótki spacerek na trawkę. Za płotem trawa piękna i soczysta, a więc konie były wniebowzięte. 

Zwieńczeniem tego fajnego dzionka była mała sesja zdjęciowa z konikami, a słońce nam zachodziło tak pięknie, że nie mogliśmy tego nie uchwycić.



    W sobotę wszyscy się rozjechali do domów, a ja musiałam wrócić do swojej rzeczywistości. Moja mała blondyneczka trenuje codziennie. Czasami robię to sama, czasami z pomocą Szczeżujskiego i jest plan by spróbować wyjechać na niej poza bramę. Na razie na próbę. Najpierw jednak muszę dopasować jej odpowiednie wędzidło. Zwykłego pojedynczo łamanego nie chce zaakceptować. O wiele lepiej chodzi na kantarze niż na tym wędzidle. Chcę spróbować prostego. Można też zastanowić się czy nie odpuścić i nie pozwolić jej chodzić na kantarze, ale wtedy skręcanie jest bardzo utrudnione. Ewentualnie możnaby spróbować z halterem.



    Teraz tak właśnie sobie uświadomiłam, że zapewne większość z was kompletnie nie wie o czym piszę bo używam dużo terminów stricte jeździeckich. No więc z góry przepraszam... Rozchodzi się o to, że muszę wymienić Aprilce kierownicę 😅

W poniedziałek musiałam dokończyć misję obornik, którą zaczął Szczeżujski przed weekendem. Został jeden boks do wywalenia, ale za to konkretnie ubity. Ja nie wiem co ten Narwalski robi w boksie w nocy. Gdyby nie jego chore nogi to powiedziałabym, że najpewniej stepuje bo ściółka jest wiecznie zrolowana i rozwalona po całym boksie.. Tak więc podczepiłam przyczepkę do zielonej strzały zwanej dalej volkswagenem borą, podjechałam pod stajnię i rozpoczęłam misję. Po każdej wyładowanej przyczepce siadałam sobie na samochód i chwilkę odpoczywałam z iqosem w ręku.


Chwilkę mi to zajęło więc nie zdążyłam niestety wziąć młodej nawet na lonżę. Zdążyłam tylko wypielić miejsce przy krzaczkach i wcisnąć tam słonecznik. Wsiałam też kilka ziarenek wzdłuż podjazdu, mam nadzieję, że coś z tego będzie. 
Po pracy usiadłam na tarasie i podziwiałam piękno wiosny. Tą soczystą zieleń liści i trawy. Te kwitnące pelargonie. Oj jak miło było tak po prostu posiedzieć. 




We wtorek rano udało mi się uchwycić bardzo fajny moment. Z samego rana, jeszcze przed pracą poszłam nakarmić konie. Wsypałam im wiaderka do żłobów i wyszłam koło bramy z widokiem na zagajnik. Zapaliłam sobie i tak się wgapiałam w ten lasek relaksując się, a poranne słońce świeciło mi w plecy. Aż tu nagle po lewej jeden cień wyskoczył i rozsiadł się wygodnie. Za chwilę po prawej drugi. I tak sobie stałam w bramie po lewej mając mą ukochaną psinę, a po prawej kocinę 😉Moje wierne towarzyszki.


Wczoraj wieczorem wzięłam znów w trening młodą, tym razem zmieniłam jej wędzidło na proste i sprawdziły się moje podejrzenia. Pomogło. Młoda reagowała o wiele lepiej. W ogóle z dnia na dzień jest coraz lepiej.
Wsiadam na nią najwyżej na 5 minut dziennie bo jest to rutyna, która ją przyzwyczaja, ale nie obciąża.
Po treningu standardowo chodzę z koniskiem na trawkę za ogrodzenie by mogła sobie poskubać tej lepszej trawy.  I wieczorkiem jeszcze przyłapałam taką parkę, która tuż za płotem donośnie wrzeszczała.




Za to dzisiaj czekało na mnie jeszcze ciekawsze spotkanie... W drodze do pracy jadąc przez las zauważyłam ruch na poboczu i zwolniłam. Po chwili z krzaków wyłoniły się dwa małe liski. Zatrzymałam samochód dosłownie przed nimi, a one z zaciekawieniem patrzyły na mnie przekrzywiając łebki. Szybko sięgnęłam do saszetki by wydobyć z niej telefon i zrobić zdjęcie uroczym maluchom, ale zanim go wyciągnęłam to jeden z nich schował się znów w krzakach, a drugi odwrócił się i węszył dalej pobocze więc nie udało mi się uchwycić ich razem, ani zrobić dobrego ujęcia.. No ale choć jeden jest 🦊


Dla niektórych to pewnie nic, a ja się zachwycam każdym zwierzątkiem spotkanym na swojej drodze. Fotografuję i cieszę się jak dziecko ze spotkania.. Ale ja tak już mam. Mi do szczęścia wystarczą zwierzaki. To one ładują moje baterie i leczą potarganą przez ludzi duszę.. mają chyba jakieś magiczne zdolności zmywania wszelkich smutków.... i gdyby ktoś zapytał mnie czy wolałabym świat bez ludzi czy świat bez zwierząt bez wahania odpowiedziałabym, że ten bez ludzi byłby lepszy.....









środa, 14 maja 2025

Pustka nieznanego pochodzenia

Dzień dobry! Podano do stołu!

 Jako, że w Polsce jesteśmy, a nie w Chinach to możemy sobie takie podśmiechawki urządzać, a kocice mogą bez obaw wygrzewać się na słoneczku niczym danie główne 🌞 


W sobotę z rana nadszedł ze wschodu, żółty potwór, który destrukcję sieje. Rycerz Szczeżujski zamiast ubić bydlaka to jeszcze z nim współpracował... I cieszył się niezmiernie z owej destrukcji. No, ale cóż począć.. czasami trzeba pole doszczętnie spalić by znów coś na nim urosło... I tak oto wielka  żółta kopara odsłoniła fundamenty zostawiając głębokie okopy i góry z ziemi usypane.. Nie mogłam na to patrzeć więc ulotniłam się czym prędzej. No wieeem... Wiem, że to potrzebne, trzeba ocieplić te mury, żeby w zimę było nam cieplutko.. Ale jak się patrzy na tą wywróconą do góry kołami trawkę, te zniszczone betonowe chodniczki wokół domu to serce się kraja. 
Walczy człowiek o to by było pięknie, a okazuje się, że to na nic i długo jeszcze ładnie nie będzie.
 

Pomimo strasznie zimnych nocy rhododendron postanowił troszkę się wychylić i wybadać teren. Nie znam się na kwiatach i krzewach i do tej wiosny nawet nie wiedziałam jakie mam rośliny tak było wszystko zarośnięte w zeszłym roku i nie kwitło nic. Teraz zaczynają kwitnąć roślinki, a ja dopiero odgaduję co to takiego 😏Po liściach poznaję, że jeszcze mam hortensję, ale ta nie kwitnie. Może jeszcze ruszy.



 Ostatnio wraz z kolejną falą drobnego przygnębienia naszła mnie myśl, że czegoś mi brakuje i coś tu nie jest takie samo jak było.. tylko co? Wszystko wydaje się na swoim miejscu. No może nie do końca- sukcesywnie pozbywamy się przecież zbędnych śmieci i będziemy to robić przez najbliższe kilka lat, ale śmieci mi nie brakuje na pewno. Nie ma Waneski- jest Dergano... Nie to. Z tym się już oswoiłam i jestem zadowolona z decyzji. 

I któregoś wieczoru jak szłam na maneż (plac do jazdy), a słoneczko chowało się właśnie za drzewami dotarło do mnie czego mi brakuje! Nie słyszę żurawi! No jak to tak? One były tym cudownym dopełnieniem wszystkiego. Tej ciszy, spokoju, tego zachodzącego słońca...a teraz ich nie ma. Już kilka dni. Zmartwiłam się nie na żarty.  Głupie co nie? 😅 Może i tak, ale uświadomiłam sobie, że nie słyszałam ich już z jakiś tydzień i przyszło mi do głowy, że może wyprowadziły się na dobre.. Wszak żurawie nie są z rolnikami najlepszymi kumplami bo notorycznie wydziobują z ziemi ziarenka więc, a nóż widelec ktoś w okolicy je skutecznie pogonił? 

Wspominałam ostatnio również, że grodziłam pastwisko pod lasem... No i wszystko pięknie, koniki wypuściliśmy... Szczeżujski zmontował jakąś tam bramę... 


No i było sobie fajnie do wczoraj bo jednak brama Szczeżujskiego nie zdała egzaminu. Nie wiem, który to taki inteligentny inaczej, ale brama wzięta taranem i wszystkie konie znów w długą poszły na pole sąsiadów. Znienawidzą nas wkrótce, o ile nie już 😅 Tym razem obyło się jednak bez ganiania za nimi godzinę. Poszłam od razu po wiaderko z owsem i uwiązy. Kantary miały na sobie i chyba to nas uratowało więc więcej ich nie zdejmę. Złapaliśmy je szybciutko, w ciągu piętnastu minut zaledwie. Pastuch u sąsiadów znów wyrwany w kosmos, po wszystkim chodziliśmy z młotkiem i naprawialiśmy.. A ja poszukałam kilku palików i wbiłam je równolegle do pastucha sąsiadów i zawiesiłam na nich białą taśmę, żeby następnym (tfu, tfu) razem konie widziały, że tam jest pastuch. Zwykły drut jest dla nich niewidoczny dlatego notorycznie w niego wbiegają. Krowy sąsiadów widzą lub wiedzą, że tam jest drut. Rozpędzony koń nie zauważy tego. Także postanowiłam choć troszkę im to uwidocznić.

Po wszystkim obeszłam też nasze pastwisko i posprawdzałam wszystkie linki. Kilka poprawiłam i porządnie umocowałam po czym podłączyłam pastuch do prądu. Zaraz później wzięliśmy tam konie i trzymając je na uwiązach  pozwoliliśmy jeść trawę blisko linek. Tak... zamysł był taki, żeby któreś z nich dotknęło linki i wiedziało na przyszłość, że jest tam prąd.. Bez obaw, to nie robi krzywdy, a ratuje skórę na przyszłość😌 Lepsze kopnięcie pastucha niż nogi pocięte na drutach lub jeszcze coś gorszego. Wystarczy, że koń raz dotknie linki z prądem by wiedzieć, że tego się nie tyka. Oczywiście nikt na siłę koni prądem nie kopie! Rudy podchodził blisko, ale linki nie dotknął, on wiedział, że tego się nie dotyka, a młoda jak to młoda.. Pomimo tego, że wie doskonale co to jest to ciekawość wygrała... i myślę, że to jest powód wszystkich ucieczek. Ona normalnie sprawdzała linkę. Dotykała lekko nosem i odsuwała się. Elektryzator działa pulsacyjnie więc akurat trafiała w moment przerwy. Uznała chyba, że prądu nie ma i już bez ceregieli weszła sobie w linkę. No i wtedy podziałało. Młoda odskoczyła jak poparzona w lekkim szoku, że jednak kopnęło i od razu dwa kroki w tył. Już nie podeszła do linki. Trzymała się z daleka.




Po wszystkim jak już ochłonęłam i konie również, a słoneczko prawie całkiem zachodziło wzięłam jeszcze Młodą i troszkę z nią popracowałam. Pięknie mi się to robiło i nigdy nie sprawiało mi to takiej satysfakcji. Narwal i Dergano stały już w stajni, a ja z Aprilką same w ciszy. i spokoju. Była skupiona tylko na mnie, a ja tylko na niej i pięknie szła nam praca. Tylko my, śpiew ptaków, zachodzące słońce i.....  uwaga....Usłyszałam te małpiszony! Wróciły 😊 Także dzień zakończyłam pięknym zachodem i donośnym żurawim klangorem. Idealne wręcz zakończenie dnia 💖 Mam nadzieję, że nie szukają sobie nowej chaty bo bez nich to nie to samo...

Siedząc na tarasie już po zachodzie słońca dalej docierały do mnie ich krzyki. Nagrałam parę dźwięków, jeśli macie ochotę to bardzo proszę 😉Może dla niektórych to nic nadzwyczajnego,  ale ja kocham ten dźwięk. Mam nadzieję, że da się go tu odtworzyć.

EDIT: No niestety, ale jednak nie da się odtworzyć. Ładowałam plik kilka razy i nic. Niestety.. Ale możecie wierzyć mi na słowo, że te dźwięki to miód na duszę 😌




Miłego dnia! 










środa, 7 maja 2025

Wiosenne wariacje

 Dzień dobry? Dzień zły? To się jeszcze okaże.

    Frytka z pewnością powie, że dzień na pewno będzie zacny, no ale gdybym mogła spać o każdej porze dnia i nocy też bym miała zawsze dobry dzień 😉 


Tymczasem jestem niewyspana, a przede mną jeszcze długi dzień z mnóstwem pracy do wykonania.

    Ostatnio wzięłam się już na serio za pracę z młodą. Ona potrzebuje systematyczności, jeśli ma się czegoś konkretnego nauczyć. To jest najważniejsze w pracy z końmi. Lepsze jest 5 minut codziennie niż godzina raz w tygodniu. 


    Na razie szlifuję z nią chodzenie na lonży na halterze. Wczoraj zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie bo spokojnie na tej lonży sobie spacerowała w stępie, poproszona o kłus kłusowała.. Pięknie szła również na prawo, gdzie wcześniej miała z tym ewidentny problem. Tu pozostaje nam szlifować komendy głosowe, żeby z siodła było łatwiej. Ćwiczę z nią również reakcję na "łydkę", ale bez wsiadania. Nie jest jakimś mega wysokim koniem więc staję obok niej, obejmuję ją ręką i z drugiej strony uciskam cmokając jednocześnie. Jest już jakaś reakcja :) Już rusza  zatrzymuje się. Co prawda nie idzie cały czas bo nie bardzo rozumie co ma zrobić z tym, że ruszyła skoro nią nie kieruję (niestety brakuje mi rąk do tego 😉). Młoda jest na prawdę miziasta i grzeczna, do tego jest łakomczuchem i za smaczka zrobi wszystko.... nooo może musimy jeszcze popracować nad podgryzaniem przy prowadzeniu jej na uwiązie bo coś jej się w główce przestawiło i zaczęła mi tak robić ostatnio. Tak czy inaczej miło mi się z nią pracuje.

Rudy ostatnio ma jakieś wiosenne odpały. Chyba wyłazi z niego ta energia, którą ładowałam w niego przez ostatnie dwa miesiące. Karmiłam go specjalnymi paszami w niemałych ilościach, ale dzięki temu wygląda w końcu jak koń, a nie szkielet. Jego kręgosłup... no cóż. Lordozy mu nie wyprostujemy, na razie staram się nadbudować mu trochę mięśni na grzbiecie choć i tak wygląda o wiele lepiej.

Tak czy siak ma chłop korbę ostatnio i wyładowuje swoją energię na pastwisko wydeptując bezczelnie trawkę, o którą tak dbałam by służyła właśnie koniom.


Chyba już wystarczy tego tuczenia bo mi wszystkie płoty niedługo rozniesie.... A ja miałam plan pojechać sobie na nim na spacerek sama. Nie wiem czy to dobry pomysł 😅


    Wczoraj Szczeżujski uciął mi kołek, który wkopaliśmy na pastwisku numer 2. W końcu mogłam zrobić i tam porządne ogrodzenie. Pastuch założony więc Aprilka nie skusi się na ucieczkę. Zostaje jeszcze założyć siatkę w miejscu, gdzie był zrobiony wjazd w celu wywalania obornika i można tam wpuścić moje darmozjady. 

    Suplementacja oleju lnianego przynosi efekty. Wczoraj zauważyłam jak młoda ładnie lśni w słoneczku, Dergano również. Sierść jest zadbana i odżywiona. Czekam tylko na to ciepełko by w końcu je wykąpać po zimie. Wtedy będzie pięknie.



    Ostatnio przylatuje na dąb za stajnią jakiś ptaszek, który skutecznie się przede mną ukrywa. Pięknie śpiewa i poluję na niego z aparatem, ale ciągle mi umyka. Za to udało mi się zrobić zdjęcie parze jaskółek siedzących na starej antenie i czekających kiedy wyjdę ze stajni by mogły sobie na spokojnie dalej lepić chatę 😋 

Jest też pszczółka na kwiatku, która wcale nie przejęła się moją obecnością.



    Ostatnio wyczuwam jak coś mnie goni. Jakaś taka beznadziejność. Wyczuwam ją i kątem oka dostrzegam jak jest tuż za mną. W pracy nie mogę się skupić i czuję się senna. Nie chcę myśleć o tym, że po pracy muszę iść zrobić zakupy... W domu robię co muszę, ale bez chęci i energii. Wróciłam do rudej fryzury i mnie to nie cieszy..

Chyba potrzebuję sięgnąć do mojego kajetu i wyznaczyć sobie dokładne cele. Wtedy działam na wyższych obrotach i beznadziejność za mną nie nadąża.





wtorek, 29 kwietnia 2025

Wiosenna eksplozja

 Jest pięknie.

Trochę się naczekałam na to ciepełko i piękno wiosny w pełni, ale jak zwykle, gdy już wszystko rozkwita, a słońce przygrzewa z nieba to rekompensuje wszelkie niedogodności zimy.

Wszystkie drzewka owocowe zakwitły na biało lub różowo. Wyglądają przepięknie.


Stara jabłoń rosnąca koło domu jest cała oblepiona kwiatami, a dookoła latają trzmiele i pszczoły. Chyba znów będzie dużo owoców. W zeszłym roku jabłek było mnóstwo. Konie miały smakowitości na długi czas bo jabłka spadały cały lipiec i sierpień.  Pełne skrzynie jabłek woziłam do znajomych stajni, żeby podzielić się dobrociami. 


Ogrodnik ze mnie żaden, raczej nie kręci mnie posiadanie osiemnastu odmian kwiatów. Źle ujęte- fajnie byłoby mieć piękne kwiaty w ogrodzie, ale ja nie mam ani czasu ani chęci przy tym chodzić. Póki co mam tulipany i niezapominajki. Na chwilę obecną starczy.


Róże dopiero będą kwitły, to dopiero będzie widowisko. Krzewy i drzewka uwielbiam, nie wymagają aż tyle opieki co kwiaty.
Zaczynają już kwitnąć lilaki, bzami potocznie zwane. Uwielbiam je, ale niestety mam tylko jeden i to w nieciekawym miejscu. W niedzielę robiliśmy sobie wycieczkę do teściowej i pożyczyliśmy sobie od niej dwa egzemplarze ;) I tak miała za dużo. Nie wiem tylko czy się przyjmą.. Czas pokaże.


Jednym słowem przyroda wybuchła i zamieniła się z szarej i ponurej w piękną i radosną. Wjazd na podwórko, który zimą wyglądał strasznie.. ubłocony, z badylami wystającymi zewsząd... teraz pięknie oczyszczony z pięknie kwitnącymi wiśniami i czereśniami.




Trawa na pastwiskach już odbiła na tyle by konie mogły się cieszyć pyszną dawką witamin.








                                                                        Chce się żyć! 
Co prawda im cieplej tym więcej do pracy wokół domu, ale teraz przynajmniej chęci same przychodzą 😉 Dzięki Ci wiosno, za to że jesteś!






wtorek, 15 kwietnia 2025

Ku wolności...



Oj ciekawy to był weekend, ciekawy… Wolałabym, żeby potoczył się nieco inaczej, ale przynajmniej nie mogę narzekać na nudę 😅


      



    W piątek, gdy wróciłam z pracy pojechaliśmy zawieźć akumulator na reklamację, gdyż uwaga: Nasza stara i poczciwa bora (volkswagen bora) dostała nowe życie! Nareszcie.. Nie będzie trzeba wywalać obornika na taczkach lub biegać i pożyczać od sąsiada odpowiedni sprzęt. Teraz wystarczy nam babcia bora i nasza mała przyczepka. No więc pojechaliśmy jeszcze reanimować jej akumulator bo coś nie działa tak jak powinien. Następnie sprzątanko i wiozłam szczeżujskiego na nocną zmianę. Tym razem fucha dość daleko bo godzinę drogi. Wyjechaliśmy szybciej zostawiając sobie zapas i bardzo słusznie bo nawigacja poprowadziła nas przez jakiś totalny koniec świata. Jechaliśmy wąską drogą pośród niczego, a nawet drogą gruntową przez las i między pastwiskami 😀 Dojazd nam troszkę zajął, ale co zwiedziliśmy to nasze. Widoki były piękne, a i okoliczna wiejska infrastruktura potrafiła zachwycić.

    Po powrocie do domu rozpaliłam w piecu, chwilę później przyjechał D i wzięliśmy się za pakowanie obornika do worków, żeby mógł zabrać je dla swojego taty do ogrodu.

    Tak przyjemny, ciepły i słoneczny wieczór wykorzystaliśmy na zabranie ekipy na trawkę. Na pastwisku trawa jest jeszcze zbyt skąpa. Cały czas czekamy aż podrośnie, wtedy można wypuścić tam konie, a póki co muszą zadowolić się trawnikami wokół domu.









    Wieczór był na prawdę bezwietrzny więc postanowiłam jeszcze załatwić sprawę malowania opon. Zawiesiliśmy dwie opony na linie i przy pomocy spraya z Action pomalowałam opony na niebiesko.



    



    Niestety jedna puszka nie starczyła nawet na pomalowanie tych dwóch opon w całości, malowałam jednak tak, żeby spód został niepomalowany więc nic nie widać. Te spraye nie są zbyt dobrze kryjące niestety więc następnym razem wybiorę chyba coś innego lub gdzie indziej bo na wszystkie opony musiałabym zużyć co najmniej kilka puszek… Nieopłacalne. Na chwilę obecną został mi jeden czerwony spray, ale to na drągi..

    Konie schowaliśmy do stajni, gdy się ściemniło, a my z D usiedliśmy do TV żeby doświadczyć chwili rozrywki w postaci gry kooperacyjnej na ps4, którą staramy się ukończyć, gdy tylko D przyjeżdża. Później D do spanka do pokoju gościnnego, a ja w drogę po Szczeżujskiego. W nocy ta droga nie był już tak fajna i przyjemna. Żadnych widoków, żadnych samochodów, pustka na drodze i tylko burczenie silnika w moim aucie. No i podcast kryminalny wypływający z głośnika. W sam raz na nocną, samotną drogę przez las, nie ma co 😆


    Sobota… Powitała mnie pięknym słońcem i okropnym bólem brzucha. D nakarmił konie za mnie, żebym mogła chwilę dłużej pospać. Szybka kawa, przebrałam się i poszliśmy wziąć młodą w obroty. Sobota to zdecydowanie nie był mój dzień. Czułam się totalnie zmęczona i jeszcze obolała przez kobiece przekleństwo, w dodatku młoda bardzo niechętnie współpracowała na lonży i odbyłyśmy można powiedzieć rozmowę na ten temat. Niestety ja mówiłam swoje, ona robiła swoje i za nic w świecie nie chciała mnie posłuchać. Ja się wkurzałam na nią, ona na mnie. Ciągała mnie na tej lonży po całym placu. Ostatecznie poddała się, a ja ją za to nagrodziłam i od razu jej odpuściłam by zakończyła pracę z pozytywnym wzmocnieniem. Po dzikich tańcach z koniem na padoku nie miałam już siły totalnie na nic, ale stajnię koniom trzeba ogarnąć więc zabrałam się za to. Kiedy tylko skończyłam znów musiałam wsiąść w samochód i zrobić rundkę do miasta. No byłam totalnie wypompowana z energii więc po powrocie położyłam się by chwilę się zdrzemnąć, ale nie udało mi się. Cały czas na tak zwanej czujce, oczy miałam zamknięte, a słyszałam otoczenie, tak czy inaczej troszkę udało mi się zrelaksować. Pozamykałam konie i nadrobiłam parę filmowych zaległości.

    Co prawda nie w weekend, ale ciut wcześniej był u nas weterynarz. Sprawdził Rudemu zęby, osłuchał go i przyjrzał się jego grzbietowi. Pomacał go, stwierdził lordozę i brak oznak bólowych. Powiedział, że Rudy ładnie buduje mięśnie grzbietowe, które poradzą sobie z noszeniem jeźdźca więc nie ma przeciwwskazań do jazdy na nim. Cieszę się, że jest całkiem zdrowy :)





    W niedzielę wstałam do koni, nakarmiłam je i wypuściłam, a potem wróciłam jeszcze do łóżka i o dziwo udało mi się jeszcze zasnąć więc wypoczęłam. Koło południa już po śniadaniu i kawie wpakowaliśmy się ze Szczeżujskim w samochód i pojechaliśmy na wcześniej wspomniane targi rolno-ogrodnicze na których wspólnie z przyjaciółmi spacerowaliśmy i dumaliśmy nad zakupem roślinek. Marzyła mi się magnolia, ale cena mnie troszkę zniesmaczyła. Ostatecznie kupiliśmy dwa lilaki zwane przeze mnie bzem i jedno drzewko nie pamiętam jakie 😊 W każdym razie też pięknie kwitnie na wiosnę. Dodatkowo dokupiliśmy jeszcze miętę. Jedna jagodowa i jedna truskawkowa-pachną pięknie. Nie mogłam ominąć oczywiście stoiska jeździeckiego i kupiłam tam kowbojski kapelusz, gdyż mój stary gdzieś zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Szczeżujski dorwał fajną lampę solarną, w sam raz na wieczorne przesiadywanie na balkonie. Z P i M umówiliśmy się przy biedronce, a potem wspólnie ruszyliśmy do nas bo w planach mieliśmy grilla.


    I tak było nam miło i swojsko.. Chłopaki rozpalali grilla, a my kobitki szykowałyśmy kiełbaski. Słoneczko nam pięknie dogrzewało, otworzyłam swoje smakowe piwko, które stoi w komórce chyba z miesiąc i poczułam pełnię relaksu, jednak musiałam iść jeszcze dać koniom siano. Poszłam czym prędzej po siano by czym prędzej wrócić do przyjemnych czynności. Kostka też relaksowała się wylegując na balocie..








    Cóż to ja zawsze piszę? Dzień bez awarii jest dniem straconym? No i niestety moje konie miały zgoła inne plany na ten dzień. Awaria brzmi świetnie!

    Pod moim ostatnim postem Pellegrina napisała: „Fajną macie przestrzeń i wy i zwierzęta. Tyle nieba nad głową i ziemi pod stopami i kopytami! Aż chciałoby się pędzić gdzieś w dal!! Ku wolności!!!„ i niestety moje konie chyba pomyślały to samo 😅 Otworzyłam bramę, weszłam do nich z sianem, a one nie wiadomo kiedy wyprysnęły stamtąd jak strzały. Dziadzio Narwal nie miał refleksu tych młodych i gniewnych więc zdążyłam zamknąć bramę nim i on zdążyłby zwiać. Rudy i Aprilka rozpędzone jak F1 pędziły w dół podjazdu 🐎🐎. Przed nimi ogrodzone pastuchem pole sąsiada, po prawej nasze pastwiska, po lewej droga.. I ja już wiedziałam który to będzie kierunek. Przez tyle lat nauczyłam się myślenia koni. Doskonale wiedziałam, że kawałek drutu na słupkach jest dla nich niewidoczny i na pewno polecą na przestrzał.. Patrzyłam jak Rudy bierze na klatę marne ogrodzenie sąsiada i jak słupki wyrwane z ziemi szybują w powietrzu, a koń bez jakiejkolwiek reakcji pogalopował dalej, tuż za nim i Aprilia. Szybko przemknęło mi przez myśl, że to niestety byłoby na tyle jeśli chodzi o relaks. Szczeżujski pobiegł po wiaderko z owsem. Chodziliśmy za nimi po polach. Cwaniaki przytulaki, które zawsze wkładają nam nosy do kieszeni i nie odstępują nas na krok na padoku nie dały do siebie nawet podejść. Od razu uciekały. Na owies nie zwracały nawet uwagi. Wolność zaszumiała im w głowach i wiedziałam, że tak to my ich nie złapiemy. Nawet nie podejdziemy… 
Jedyny słuszny pomysł narodził się w mojej głowie. Narwal! Złapiemy je na Narwala! Wróciłam się szybko po dziadunia. M pilnowała grilla, ale z racji tego, że nie było nas już pół godziny pochowała szybko wszystko i wsiadła w samochód wraz z P i pojechali drogę by odciąć koniom potencjalną drogę ucieczki na szosę. Ja z Narwalem pomaszerowałam do koni. Ujrzały nas z daleka, a Narwal zarżał do nich. Patrzyły, ale nie podeszły. Pociągnęłam dziadka za sobą i podeszłam bliżej. Wtedy Rudy zaczął iść w naszą stronę i już myślałam, że go złapię, schowałam się za Narwalem w nadziei, że może Rudy nie pomyśli wtedy, że chcę go złapać. Nie zadziałało. Jak tylko przywitał się z Narwalem zrobił w tył zwrot i popędził dalej. Chodziłam z tym koniem na lince w tę i z powrotem i nic. Gorączkowo myślałam co tu zrobić by je zagonić do stajni. Spokojne odchodzenie od nich nic nie daje, a może jak Narwal od nich odbiegnie to uznają, że lepiej biec za nim? Tak konie mają w głowach. Jeden ucieka to reszta też.. Pociągnęłam szybko za sobą Narwalka by trochę potruchtał za mną. Zadziałało! Reszta spojrzała na nas oddalających się i pobiegła za nami. Tak oto zapędziliśmy konie pod samą stajnię. Ja z wyplutymi płucami zamykałam bramę, zaraz za mną przyjechał Szczeżujski z M i P i zamknął te dwa na małym wybiegu, a ja wyściskałam Narwala, podziękowałam mu za pomoc i obiecałam reklamówkę marchewek. Zdjęłam mu kantar i wypuściłam na trawce, żeby się pasł do woli na trawniku. Zasłużył.







    Konie ganialiśmy godzinę. Po powrocie mężczyźni zjedli, M zjadła, a ja nic w siebie już nie wcisnęłam. Po takiej przebieżce i sprincie niestety nie byłam w stanie nic przełknąć. Wypiłam tylko to moje już wygazowane smakowe piwo i oparłam się o ścianę. Pomimo chwil grozy, zrezygnowania i bezsilności humor nas nie opuścił 😁 P i M musieli się zbierać. Przeprosiliśmy ich za to, że większość czasu przesiedzieli u nas bez nas, a gdy pojechali poszliśmy przeprosić sąsiadów za zniszczony pastuch. Poskładałam talerzyki, zamknęłam konie w stajni i usiadłam na ławeczce pod nowo zakupioną lampą. Zamknęłam oczy i odetchnęłam rześkim, wiosennym powietrzem nadchodzącej nocy.






Nie mogę powiedzieć, że nudziłam się w weekend 😋

A dziś w końcu spadł deszcz! Teraz świeci słońce i trawa od razu zaczyna się zielenić. Niech rośnie zielona i wysoka! 💧💧💧🌱🌱🌱
PS: Zgodnie z obietnicą złożoną Narwalowi przywiozłam mu reklamówkę marchewek 🥕🥕🥕








wtorek, 8 kwietnia 2025

Kwiecień plecień



    Sobotnia pogoda była katastrofą. Na przemian padał śnieg i świeciło słońce, było okropnie zimno, a wiało tak, że mało co głowy nie urwało. Po tych cieplutkich wiosennych dniach doznałam wręcz szoku termicznego. Konie wpadły w depresję bo zima chyba wraca, a one już zimowej sierści się niemal wyzbyły. No jak to tak? Koty siedziały zagrzebane w sianie i ani myślały nosy wystawić... tylko moja dzielna psina latała za mną krok w krok z łopoczącymi na wietrze uszami.

    Mieliśmy zająć się pracą z Aprilką, ale w taką pogodę robienie czegokolwiek z koniem nie miało sensu, konie były zaniepokojone dmiącym wiatrem i łopoczącym na wietrze wszystkim..


 

    Niestety nasza zaplanowana na sobotę wyprawa po konia nie doszła do skutku, troszkę się spóźniliśmy bo koń został sprzedany. Tymczasem trwają poszukiwania kolejnego, który wpadnie w oko Magnatce, czy się zdecyduje na coś innego? Nie wiem, ale trzymam kciuki za jej odpowiedni wybór.


    Na sobotę zaplanowałam sobie również malowanie przeszkód. Kupiłam dzień wcześniej w popularnym sklepie „A” dwie farby w sprayu i nie mogłam się doczekać by ich użyć. Zważywszy na to, że używanie sprayu podczas wiatru jest raczej bez sensu- odpuściłam, a teraz czekam na odpowiednią, bezwietrzną pogodę.

    Wczoraj niestety też wiało, ale troszkę podziałaliśmy ze Szczeżujskim. Wyczyściliśmy sporą część kostki na podjeździe z mchów i innych niechcianych roślinek, naszykowaliśmy troszkę drzewa, spryskaliśmy Rudemu nos bo znowu wsadził go gdzieś nie powinien i się delikatnie skaleczył. Ktoś również (Narwal jak sądzę) zostawił idealnie odciśnięty wzór swojego uzębienia na jego łopatce. To pewnie przez te wtykanie nosa w nie swoje sprawy  😉

    Standardowo wszelkim pracom towarzyszy śpiew ptaków, których nie mogę nigdy namierzyć bo doskonale kryją się między gałęziami… No dobra, to że jestem ślepa to inna sprawa ;P Fakt jest taki, że bez okularów za nic w świecie nie dojrzę co siedzi na gałęzi. Mój telefon ma solidne zbliżenie, a więc udało mi się zrobić jakieś fotki z daleka, aczkolwiek świetne nie są bo zbliżenie strasznie leci po jakości. Zdecydowanie poprawia nastrój również widok naszej polskiej biedronki! 😀Nie... nie tej zakupowej, tej prawdziwej! Owadziej, naszej polskiej, niepodrobionej , a nie jakieś tam chińskie podróbki z Azji 😏 W istocie dawno nie widziałam naszej rodzimej siedmiokropki, zazwyczaj widuję te azjatyckie szkodniki, a tu proszę taka niespodzianka. Na zdjęciu wygląda na pomarańczową bo odbiło się światło, ale była pięknie czerwona 💓






    Czas na szczepienie Rudego. Muszę umówić wizytę weterynaryjną i poprosić o zbadanie jego katarku. Mam nadzieję, że to tylko wiosenne przeziębienie.

Wczoraj trafił nam się bardzo piękny zachód słońca, był taki ognisty... Postałam razem z końmi i popatrzyłam jak słońce zachodzi by zaraz później udać się do stajni na kolację. Były wczoraj takie wyluzowane, stały i patrzały na pola i na słońce... Jakby rozumiały, że jeśli pobiegnie się w stronę zachodzącego słońca to będzie się wolnym....








I gdy tak stałam w tym ognistym blasku, patrząc jak bardzo ognista jest sierść Rudego to zatęskniłam za moimi ognistymi włosami...Swego czasu chciałam dać włosom odpocząć i zafarbowałam je na brąz, a od ponad 10 lat były rude... Nie stać mnie na fryzjera... Wolę kupić paszę dla koni.. A więc kupię tylko rozjaśniacz i znowu będę ruda 😅 Istnieje ryzyko, że porobię sobie plamy, ale nie może być aż tak źle co nie? Czy może może? 



środa, 2 kwietnia 2025

Akcja reanimacja



    Wiosna pełną gębą, a ja nie mam nawet przekopanej ziemi w docelowym ogrodzie. Przy niektórych czynnościach potrzebuję pomocy Szczeżujskiego, a ten w tygodniu pracuje do późna i nie ma czasu wziąć się za wszystko. Jest tu tyle rzeczy do zrobienia, że niestety trzeba by się sklonować, żeby zrobić wszystko. Niektóre sprawy są naglące, inne mniej, ale często jedna rzecz jest zależna od drugiej.
Pokoje na dole stoją jak stały, nic się nie zmieniło od bardzo dawna. Brak czasu i funduszy na remont. Liczyliśmy na dofinansowanie na ocieplenie domu, ale wygląda na to, że go nie dostaniemy. Przede wszystkim trzeba być właścicielem domu co najmniej trzy lata. Mamy więc wybór- znów marznąć w przyszłą zimę lub ocieplać dom bez dotacji.. Może starczy nam funduszy na jedną ścianę…😓


    Nie byłam na giełdzie w niedzielę. Szczeżujski nakarmił konie, a ja mogłam sobie troszkę dłużej pospać i wypocząć. Na prawdę wiele mi to pomogło. Wygląda na to, że w tym tygodniu również czeka mnie masa nadgodzin, ale cieszę się bo wiąże się to z większymi zarobkami. Może uda się odłożyć na te nieszczęsne remonty.


    Wczoraj wyciągnęłam moje biedne, zaniedbane pelargonie, które zimowały w garażu. Mam ich kilka doniczek. W tym roku mam plan zamontować je na balkonie. Obskubałam bidy ze starych i zeschłych liści, przycięłam i przesadziłam jeden pęd, który ledwo trzymał się przy innych. Na koniec zostały podlane i dostały honorowe miejsca na parapecie na werandzie. Musiałam wyeksmitować szczypiorek gdzie indziej 😉Jestem pełna podziwu ile te kwiaty potrafią wytrzymać.. otóż okazało się, że zapomniałam o jednej z donic, która stała w głębokim, ciemnym kącie garażu i uwaga… nie była podlewana ani razu przez całą zimę i nie widziała słońca.. Wyczyściłam tą donicę tak samo jak poprzednie i okazuje się, że gdzieniegdzie nieśmiało pokazują się zielone listki więc puls jest wyczuwalny, pacjent z tego wyjdzie 😁 Teraz mam calusieńki długi parapet na werandzie zagracony donicami, ale kwiatom potrzeba nieco rekonwalescencji i słoneczka po zimie. Akcja reanimacja przebiegła pomyślnie!

     Moje miśki chodzą od kilku dni na placu do jazdy. Przestawiłam im tam paśniki, wlałam wody i koniecznie podłączyłam pastuch- inaczej zwiałyby na pole sąsiada bo tam trawka rośnie. Na placu do jazdy trawy nie ma więc muszą zadowolić się sianem. Niestety, ale muszą tu postać jakiś czas, dopóki na pastwisku nie odbije trawa. Śmiesznie to czasem wygląda bo plac do jazdy znajduje się za stodołą, a ja wchodząc do stodoły właśnie po sianko czy słomę mogę się przywitać z moimi paskudami przez dziurę w drewnianych wrotach 😊 A i nawet dziura ma u nas swoje zastosowanie bo przez nią mogę podsypywać koniom siana, bez chodzenia dookoła.


    Nasze pastwisko jest duże, ale konie ciągle po nim depcząc i skubiąc trawę nie dopuszczą do jej szybkiego wzrostu. Muszę przejść się na wybieg pod laskiem i naprawić płot to będą mogły sobie polatać właśnie tam. Trawy też tam tyle co kot napłakał, ale zawsze coś się znajdzie.


    Moja znajoma kupuje konia. Wiem o tym od dawna bo już zamówiła sobie boks dla niego w mojej stajni. Te jej marzenia powstały jakieś pół roku temu, a teraz wzięła się na poważnie za ich realizację. Rozmawiała ze mną wczoraj i poprosiła bym zadzwoniła do sprzedawcy z ogłoszenia żeby wypytać o najważniejsze rzeczy na temat konia, którego sobie upatrzyła. Dzisiaj po pracy zadzwonię i wypytam o zdrowie i umiejętności konia, oraz umówię się na sobotę by go obejrzeć. Razem z D wybierzemy się na kolejną wycieczkę by sprawdzić konia dla Magnatki. Na szczęście mamy dość blisko 😉Nie pierwszy raz jeżdżę sprawdzać konia dla kogoś, ale ten przypadek jest dość niezwykły bo Magnatka nie jedzie z nami. Ja i D ocenimy czy z koniem wszystko gra, a ona wierzy nam na słowo. No cóż, znamy się trochę czasu i Magnatka wie, że mam doświadczenie w tym temacie. Podobnie zresztą jak D. Może on nie jeździł aż tyle kilometrów szukając koni do kupna (to kiedyś wchodziło w zakres moich obowiązków w pracy), ale umie się z nimi obchodzić i zna się na nich, a to wystarczy do oceny. Tak więc jeśli dzisiejsza rozmowa przebiegnie pomyślnie to w sobotę podjedziemy zobaczyć karego i ocenimy czy jest to koń dobry dla Magnatki.. Jeśli okaże się fajnym koniskiem to dołączy do mojego stada 😅 💣 Oj mam nadzieję, że tym razem nikt nikogo nie będzie ganiał z rządzą mordu...

piątek, 28 marca 2025

Rudy rozrabiaka


    Ten tydzień nie jest dla mnie zbyt łaskawy. Ciągłe latanie, zero relaksu. Jedyne pocieszenie to to, że jest piątek i zaczyna się weekend.


    Rudy też ostatnio utrudnia mi życie. W środę zjadł mesz i stwierdził, że nie chce wracać na pastwisko. Ganiałam dziada dookoła domu. Ewidentnie bawił się ze mną w berka bo jak tylko wychylał się zza ściany domu i mnie dostrzegał to robił w tył zwrot i rura przed siebie… Oj podniósł mi ciśnienie bo spieszyło mi się tego dnia- mieli przyjechać goście, a ja z syfem w domu.. Ostatecznie musiałam spędzić całą trójkę do stajni i wypuścić jeszcze raz, tym razem trzymając Rudego dziada na kantarze.

    Wczoraj usiadłam sobie przy lasku o zachodzie słońca by się wyciszyć, popatrzeć na wiosenne pola i posłuchać klangoru żurawi. Miałam za chwilę spędzać konie. I tak zerknęłam w stronę ich wybiegu i zobaczyłam, że coś pofrunęło i upadło. Myślę sobie- no na pewno już coś trzodzą. A jakże by inaczej...Rudy znudzony czekaniem i sfrustrowany tym, że siano się skończyło złapał w zęby paśnik i sobie nim rzucał! A paśnik (łóżeczko) wcale taki lekki nie jest z położonym spodem.. Jak można się domyślać pod wpływem uderzenia część paśnika się rozpadła, a mi ręce opadły. No nic. Biegiem do Szczeżujskiego po wkrętarkę i zamiast relaksu miałam dodatkową robotę 😛 Odpadła nóżka, poluzowały się szczebelki, a dno całkiem się połamało więc musiałam znaleźć zamiennik. Ostatecznie raz przeszłam się po garażach i znalazłam wszystko co może posłużyć jako umocnienie i skręciłam do kupy nieszczęsny paśnik 😜 A Rudy zadowolony z siebie stał za mną i gapił się jak przykręcam nową nóżkę. No, ale gniewać się na niego nie mogę bo jak spojrzę na ten słodki pyszczek to się rozpływam….




A więc matka przerobiona. Trafiona, zatopiona.. Choćby nawet stajnię z dymem puścił to mu wybaczę.. 😏Taka bida z niego była po przyjeździe. Chudy, bez energii, zagubiony i gnębiony przez Narwala. Teraz to zupełnie inny koń. Jakby ktoś go podmienił 😅


    Dziś wieczorem przyjeżdża D do pomocy i w sobotę akcja obornik. Trzeba wyczyścić boksy do czysta. Jeśli starczy nam czasu i oczywiście energii po machaniu widłami to jeszcze porobimy coś z końmi. Chętnie wsiadłabym na Rudego i spróbowała pojechać na dalszy spacer sama, ale nie wiem czy będzie to wykonalne. Konie, gdy mają iść same nie reagują zbyt dobrze. Są silnie stadne i trzymają się zawsze blisko siebie. Tak czy inaczej on musi się tego nauczyć..

Moglibyśmy też wziąć młodą na spacerek. Oczywiście jeśli w ogóle się za coś zabierzemy po wywalaniu obornika. A w niedzielę z rana chyba się wybiorę na giełdę. Może dostanę tanie marchewki, a i inne ciekawe i przydatne rzeczy mogą się trafić 😊


    Za dwa tygodnie targi rolno-ogrodnicze w naszej gminie więc już zapisuję w kalendarzu, żeby nie zapomnieć. Chciałam kupić kilka krzaczków, żeby upiększyć troszkę podwórze. Zawsze jest też stoisko końskie więc muszę zerknąć czy czegoś mi w stajni nie trzeba i dokupić ewentualnie. Szkoda, że nie mają ze sobą pasz dla koni.. na mnie na pewno by zarobili. Wolałabym kupić na miejscu niż płacić za przesyłkę gabarytową.



    Ale zanim pojadę na jakąkolwiek giełdę, jakiekolwiek targi.. Zanim się wezmę jutro za wyrzucanie obornika to muszę odespać. Nie robiłam tego baaardzo, baardzo dawno, ale dziś czuję, że muszę zrobić sobie krótką drzemkę w ciągu dnia. Skończę pracę, szybkie zakupy, później do domu. Donieść koniom siana, naszykować stajnię, zrobić obiad Rudemu i oczywiście domownikom...i może na chwilkę uda mi się kimnąć 😴 Oczywiście pod warunkiem, że na miejscu nie zastanę żadnej awarii.. Tfu Tfu 😈

wtorek, 25 marca 2025

Hobby dla wytrwałych




    Dopiero co był piątek i wracałam z uśmiechem na twarzy do domu, a dziś już wtorek więc czeka mnie pół dnia w pracy. No nic. Trzeba zacisnąć zęby i jakoś przetrwać te dwa najtrudniejsze dni w tygodniu czyli wtorek i środę 😐

    Sytuacja na pastwisku jest już stabilna od jakiegoś czasu. Chłopaki się dogadali względnie. Narwal już nie chce zamordować Dergano, a Aprilka nie wchrzania się między wódkę, a zakąskę 😉 Jest stabilnie i bardzo mnie to cieszy.




    Ale wracając do piątku.. Z uśmiechem na twarzy wracałam do domu bo pogoda coraz piękniejsza i tu jeszcze weekendu początek. Od razu po powrocie zabrałam się za ogarnięcie stajni. Później ogarnięcie domu bo na sobotę miałam mieć gości. W międzyczasie obiad i tak minął dzień nie wiadomo kiedy. Tak to właśnie jest. Ja sobie planuję, żeby wziąć Rudego lub Młodą na lonżę, a plany biorą w łeb przez wszystkie inne ważniejsze rzeczy do zrobienia.. Niestety.. No ale liczyłam się z tym. Doskonale wiem co znaczy zajmować się stajnią. Zjadłam na tym zęby więc wiem, że jazda konna czy robienie czegokolwiek z końmi to są drugorzędne sprawy. Najważniejsze jest to żeby się tymi końmi należycie opiekować, dbać o czystość w stajni i ogarniać wszelkie sprawy bieżące- czyli innymi słowy ogarniać coraz to nowsze awarie. Kto z końmi kiedykolwiek choć chwilę pracował ten wie, że one są mistrzami tworzenia awarii. Czasami są to mikro awarie -dajmy na to zrywanie siatek na siano (Rudy usilnie stara się robić to codziennie). Ja muszę więc wygrzebywać te siatki wdeptane w gnój, pakować do wiadra i urządzać pranie 😓 Czasami jest to codzienne szorowanie pojemników na wodę bo jeden czy drugi uzna, że za przeproszeniem sranie do wody to świetna zabawa 💩😅 To są takie przykłady, które zdarzają się często i uprzykrzają trochę życie i kradną czas, ale chyba już zdążyłam się do nich przyzwyczaić. Połamane płoty, przerwane pastuchy, ucieczki, urazy, zalana stajnia...to już większy kaliber awarii i to wszystko też zdarza się dość często... a więc moi drodzy mieć konie to nie jest taka prosta sprawa. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że pracy jest zdecydowanie więcej niż zabawy. I zanim ktoś zdecyduje się mieć swoją własną przydomową stajnię to szczerze polecam najpierw przepracować rok w stajni u kogoś. Mieszkając w owej stajni oczywiście i będąc jedynym opiekunem koni. Tak pokrótce:

- zero wyjazdów bo ktoś przecież musi się tymi końmi zająć,

- codzienne nieprzewidziane zdarzenia, z którymi trzeba się jakoś uporać,

- okropny gorąc w lato i mróz w zimę, a ty musisz wykonać swoją pracę,

- nie możesz wziąć L4 i nie nakarmić koni

- marznąca woda w zimie, a więc noszenie wody w wiadrach na padoki codziennie,

- jesienią lub wczesną wiosną na każdym padoku, na którym przebywają konie pojawia się ogrom błota. Nie da się inaczej, a obecnie mamy taki klimat, że w zasadzie to błoto jest od jesieni do wiosny bez przerwy. Wiadomo, że jak błoto to i gruda u koni i gnijące strzałki więc dodatkowy wydatek- leczenie i codzienna pielęgnacja..

- nie możesz po prostu nie wykonać swojej pracy, nie ważne czy czujesz się źle czy fatalnie- musisz konie nakarmić, napoić, oporządzić..

- gdy twoi znajomi szykują się na wyjście na imprezę ty zasuwasz z widłami, ale spoko, skończysz karmić i musisz tylko się jeszcze wykąpać i przebrać żeby nie było od ciebie czuć zapachu stajni,

- jeśli już na tą imprezę trafiłeś to myślisz cały czas o tym, czy żadna rura w stajni nie pękła, albo czy jakiś mądry inaczej kopytny miś nie postanowił się położyć w boksie nogami do ściany i teraz nie może wstać,

- jeśli już na tą imprezę trafiłeś, nie myślisz za wiele o koniach i dobrze się bawisz pijąc alkohol do 5 rano to pamiętaj, że znajomi będą spali do 15:00, a ty musisz za trzy godziny wstać do koni. Kac gigant to nie wymówka..

... ale żeby nie było za łatwo to mając własną stajnię dochodzi jeszcze do stawki zmartwień własna praca zawodowa. Konie to hobby i to kosztowne więc mając swoją stajnię musisz zarabiać pieniądze gdzie indziej. Na trzech koniach nie zarobisz kokosów, nie starczy ci na waciki więc przykro mi, ale pracować trzeba… W efekcie nie masz czasu i energii by wsiąść na konia i pojeździć.

    Jeśli taka wizja życia ci odpowiada to brawo- jesteś gotowy/ gotowa by mieć własną stajnię i nie rzucić tego w cholerę po paru miesiącach 😏


    Żeby nie było, że wyliczam tylko minusy to plusy też są 😊Jest ich zdecydowanie mniej niż minusów, ale są o wiele mocniejsze.. Niestety owe plusy są plusami tylko dla prawdziwych, zapalonych koniarzy.

    Dla mnie na ten przykład plusem ogromnym jest to, że mogę codziennie patrzeć na moje konie i cieszyć nimi oczy i koić moją duszę. Nie muszę jechać daleko by sprawdzić czy wszystko u nich w porządku, wystarczy, że wyjrzę przez okno. Jeśli starczy mi czasu i energii to mogę wsiąść sobie i pojeździć w każdej chwili. Mogę o 21 iść do nich i przytulić się tak po prostu. Dla wielu osób to gra nie warta świeczki bo cóż to za plusy? I to właśnie weryfikuje prawdziwych koniarzy z pasją i odróżnia od tych co jeżdżą konno bo to modne 😉


Wracając...

    Sobota- przyjazd siostry, a więc zakupy i inne sprawy, później wspólne spędzanie czasu. Wieczorem wspólne robienie kopytek Narwalowi. W niedzielę jak to po „imprezie” wszyscy spali, ja do koni.. później śniadanie, kawka i siora pomogła mi ogarnąć stajnię i za chwilę wzięłyśmy Rudego. M sobie wsiadła po bardzo długiej przerwie, po niej ja na chwilę. Mamy kilka fajnych zdjęć na pamiątkę z tego dnia.



    Minął już miesiąc odkąd Rudy jest u mnie i widać powoli jak zaczyna się zaokrąglać i nabierać mięśni (Ja tego, aż tak nie dostrzegam, ale D mówi, że widać dużą poprawę).. To nadal nie jest to co powinno być, ale w miesiąc cudów nie zrobimy. Łatwo sprawić by koń schudł, ale utuczyć to już nie taka prosta sprawa. Codziennie mesz na obiadek oraz pelletki dodawane do śniadania i kolacji… do tego olej lniany i oczywiście to od czego zaczęliśmy- odrobaczanie. Różnica jest widoczna i pelletki faktycznie pomagają, ale niestety długo tak nie pociągnę. Worek kosztuje 130 zł i starcza na UWAGA- 10 dni. No zbankrutuję już całkiem. Zamówię mu ostatni worek tych pelletek i mam nadzieję, że uda nam się podbijać wagę już samym olejem, owsem i meszem.

Trzymajcie kciuki za szybki i względnie tani przyrost masy u Rudego 😆