czwartek, 31 października 2024

Akcja paszarnia

Wczoraj dzień wariata- no nie da się inaczej. Odkąd zostaliśmy rolnikami, zapomniałam jak to jest żyć spokojnie. 
Wiedziałam doskonale na co się piszę i nie zamieniłabym tego na nic innego. To w końcu spełnienie moich marzeń. 

Ja pracuję zawodowo więc na dokładkę jeszcze mam inne zajęcia. Wstaję rano, karmię konie, wypuszczam je i jadę do pracy. Po pracy szykuję siano, słomę i ciągle coś ogarniam. Jak nie dom to podwórko, jak nie podwórko to stajnię. Wczoraj miałam w planach jeszcze jechać do miasta po zakupy. Auto się rozkraczyło więc wszystko się opóźniło. Musiałam jechać innym i zajechać jeszcze po rzeczy potrzebne do naprawy tego pierwszego.
 Wróciłam do domu o 19.30. Szczeżujski już wpuścił konie, wsypałam im tylko owsa, no i przystąpiłam do akcji paszarnia.  Z miasta przywiozłam pełno pojemników i w boksie poustawiałam tak, żeby wszystko wreszcie miało swoje miejsce. Owies i makuch wsypałam do dużych skrzynek i ustawiłam obok siebie pod ścianą, w każdej skrzynce osobna miarka, wiaderka z suplementami ustawione na półce obok skrzynek, oleje do małej skrzyneczki, a buraki do wiaderka.
Schludna paszarnia to dla mnie totalny must have. Uwielbiam szykować jedzenie koniom i robię to zawsze dokładnie i porządnie.
A po czym poznać, że koniarz ma swojego własnego konia? Po tym, że kasę zamiast na czapraki wydaje na jedzenie i suplementy. To takie satysfakcjonujące wsypywać te miarki do wiaderka i dodawać im jeszcze coś smakowitego.
A propos suplementów to doszła paczka z magnezem dla Rudej i czosnkiem dla wszystkich koni. Dotarł także olej lniano-konopny. Zobaczymy, czy da to jakieś efekty. Na razie czekam na efekt po magnezie, jeśli go nie będzie to wleci olej.

Nawet nie mam kiedy Rudej ogarnąć :(

fot. Wiaderko Blondyny- owies, siemię lniane, burak i marchewka







czwartek, 24 października 2024

Felerny elektryzator

 Nowy elektryzator jest do kitu. W środku nie było baterii, którą można naładować. Nie ma kabla, pod który ewentualnie można by go podłączyć. Można go podpiąć ewentualnie pod akumulator, który w zależności od dnia jest mocny lub słaby. Napięcie na pastuchu nie ma łaskotać tylko kopać. Konie w moment wyczują, że pastuch jest felerny. Szczeżujski oczywiście ma swoje racje, ale prawda jest taka, że na pastuchu to on się nie zna. Ja zajmowałam się latami ganianiem za końmi i podłączaniem pastucha więc to on powinien słuchać mnie w tej kwestii. Ja podłączyłam pastuch na pierwszej połowie pastwiska, choć on chodził i próbował to zrobić kilkukrotnie. Obeszłam wszystko, zamieniłam stare taśmy na sznurek, wykosiłam chaszcze i cud się zdarzył bo wszystko działa... Oczywiście, że działa. Musi działać tylko trzeba wiedzieć co się robi. 

Podobnie było z wczorajszym sprawdzaniem. Rozwiesiłam wszystkie sznurki jak należy, sprawdzamy czy działa. Nie, nie działa. Coś kombinuje, zamienia kabelki, włącza, wyłącza, "sprawdź teraz" krzyczy.. Cofnęłam się i tłumaczę jak krowie na rowie, że działanie sprawdza się od początku zasilania, a nie od końca. Nie będę stała na końcu ogrodzenia by sprawdzić działanie pastucha bo tak to możemy stać do jutra. Najpierw trzeba sprawdzić bez podpinania do pastucha- u źródła, że tak powiem, żeby sprawdzić czy elektryzator jest w ogóle sprawny, następnie podpiąć do pastucha i sprawdzić na ogrodzeniu. W naszym przypadku między ogrodzeniem, a elektryzatorem jest jeszcze puszczony kabel. Każdą część trzeba sprawdzić po kolei zaczynając od źródła prądu... 

Przytaknął mój ci on i rzecze, że mam sprawdzić. Poodpinałam wszystkie kable i sprawdzam u źródła. Kawałkiem listka jak zawsze. Coś tam czuć, coś tu jest, ale trzeba na prawdę mocno się zastanawiać czy to pastuch czy mrówka po dłoni chodzi..  Dziękuję, do widzenia. Stałaby tam noc całą i nie ogarnąłby, że to akumulator jest słaby...

Ja wiem. Zna się na wielu rzeczach, robi dużo w domu. Wszelkie naprawy, przeróbki, remonty...Bez niego nie dałabym sobie rady. Jest moim bohaterem, który o mnie dba. Na pastuchu się nie zna, ale jak to rasowy facet- za nic w świecie się do tego nie przyzna ;)

A takie plakietki kupiliśmy do zawieszenia na płocie, aby przypadkiem ktoś mało uważny nie posądził nas o tortury prądowe 😂

fot. Plakietki na ogrodzenie.


wtorek, 22 października 2024

Dzień bez awarii jest dniem straconym..

 Ależ miałam wczoraj dzień.. Niedospana po weekendzie po powrocie z pracy musiałam się położyć chociaż na pół godzinki bo nie dało się funkcjonować. Najpierw oczywiście naszykowałam sobie siatki z sianem, żeby mieć spokój na później. Założone pół godzinki przedłużyło mi się przez przypadek, przebudziłam się bo zmarzłam bo wygasło w piecu :P 

Jak tylko zeszłam na dół by pójść do konisk to okazało się, że właśnie jednego z nich przyprowadziła przed chwileczką sąsiadka. Mała, upierdliwa blondi zawsze wynajdzie słaby punkt w ogrodzeniu, żeby się ewakuować. Ruda i Dziadek czują większy respekt do sznurków i taśm więc w ich przypadku nie ma obawy.

No więc cóż. Najpierw poszłam poprawić sznurki, a następnie w samochód i do sklepu po elektryzator bo okazuje się, że stary wyzionął ducha. Dokupiłam od razu sprężynę na bramę z linek, żeby mieć opcję otwierania i zamykania ogrodzenia. Po powrocie trzeba było machnąć obiad, który finalnie zjedliśmy po 19 bo tyle zeszło mi objeżdżanie i wszelkie konieczne rzeczy do zrobienia "pomiędzy".

Dzień był szary, ale za to bardzo ciepły i taki hmm.. spokojny? nie wiem jak to ująć, ale w powietrzu był taki spokój. Miałam nadzieję na pracę z Rudą, no ale nie dało się. Musiałam je przeprowadzić co prawda na drugie pastwisko i chociaż to było fajną chwilką z nią spędzoną. Szła sobie za mną dotykając mnie pyskiem..

Muszę zacząć częściej przebywać z nimi na pastwiskach. To takie kojące... Cieszę się, że szuka ze mną jakiegokolwiek kontaktu, że nie jest zamknięta, aż tak.

Dzisiaj czekamy na przyjazd weterynarza żeby potwierdzić czy możemy świętować sukces i czy pojawi się źrebolek w przyszłym roku ;)


                                                fot. Dwa siwki z zaprzyjaźnionej stajni

poniedziałek, 21 października 2024

Szary poniedziałek

Nie zrobiłam z końmi nic produktywnego w ten weekend. Wiecznie coś innego do zrobienia i tak oto straciłam mnóstwo czasu. Pomimo tego, że nic nie zrobiłam to wczoraj oprowadzając znajomą po pastwisku mile się zaskoczyłam. Kobyła podeszła do mnie, obwąchała dokładnie czy nie mam jakiegoś smakołyka dla niej i stała grzecznie gdy chciałam ją pogłaskać. Wygłaskałam jej szyję, a ona nie uchylała się od dotyku. To był chyba pierwsza taka sytuacja. Na pastwisku zawsze podchodzi, ale dlatego, że oczekuje, że dostanie coś do jedzenia. Tym razem obwąchała mnie, ale nie odeszła. Została i szturchnęła mnie pyskiem i stała do głaskania.
Zdaję sobie sprawę, że dla koni moglibyśmy nie istnieć. To zwierzęta, które rozpaczliwie potrzebują mieć przy sobie innego konia. Człowiek to istota, która karmi, czyści, czasami zmusza do zrobienia czegoś co nie ma sensu (bo cóż może znaczyć dla konia na przykład chodzenie na lonży?). Tak czy inaczej powinien traktować człowieka jako przewodnika, kogoś kto pokazuje drogę i chroni, a nie naraża na niebezpieczeństwo. I to właśnie muszę jej pokazać by cokolwiek móc zdziałać. 

Na szczęście pokój gościnny jest już skończony. Brakuje firanki i żyrandola, aby było idealnie. Powoli idziemy do przodu i zaczyna to wszystko jakoś wyglądać w końcu. Oby do przodu, oby starczyło funduszy, czasu i zdrowia na zrealizowanie wszystkiego co byśmy chcieli.

fot. Kotka o imieniu Kostka w słoneczny dzień wygrzewająca się na fotelu.


piątek, 18 października 2024

Bardzo szybki dzień

 

Cały dzień wczoraj zalatany. Po pracy wróciłam i od razu przesiadka do t4 i wycieczka po meble do Trójmiasta. Zanim tam dojechaliśmy, zanim chłopaki załadowali meble do auta to troszkę nam zeszło. Jeszcze szybki obiad na mieście i znów przebitka przez trójmiejskie korki w drodze powrotnej. Do domu dojechaliśmy, gdy robiło się szaro. Nawet bez zbędnych przebieranek (założyłam tylko buty i kurtkę stajenną) od razu ruszyłam pościelić koniom i wsypać im siana. Jeszcze nalewanie wody i tak oto zrobiło nam się ciemno. Poszłam jeszcze po marchewki i buraczki, które rozdzielone zostały do żłobów. Wpuściłam konie i weszłam z Rudą do boksu, żeby trochę ją pomiziać. Niedotykalska jest bardzo. Okolic pyska i głowy w ogóle nie można dotykać. Gdy odwróciłam się od niej tyłem i stanęłam przy wyjściu z boksu- podeszła do mnie i delikatnie dotykała chrapami moich pleców, by za chwilę pomajtać trochę górną wargą (koniarze wiedzą ;)) Postępy są naprawdę małe, ale są. Już samo to, że sama do mnie przychodzi i mnie dotyka. Sama nie jest chętna do dotyku, ale zaufanie troszkę wzrasta.

Cały czas czytam na temat koni płochliwych, koni prawopółkulowców ekstrawertykach i introwertykach. Ruda z pewnością należy do grupy introwertyków- ona nie jest aż tak naładowana energią. Czasami przypomina mi przepłoszonego zająca, który ukrywa się w krzakach, a gdy usłyszy coś niepokojącego to wystrzela przed siebie.

Jej odpalanie się za to wygląda już o wiele lepiej. Już nie ucieka przed siebie w panice. Odskakuje, wycofuje się gwałtownie, ale nie ucieka. Każdą wolną chwilę wieczorem poświęcam na szukanie wskazówek, jak sobie i jej z tym wszystkim pomóc.


fot. Widok z balkonu o zachodzie słońca.


czwartek, 17 października 2024

Z pamiętnika koniarza vol 2

 

Koniska powoli obrastają w mamucią sierść jak na jesień przystało. Jest słonecznie, troszkę wietrznie. Ogólnie zimno, ale nie ma tragedii.

Przedwczoraj wieczorem kobyłka wyjęta z boksu, wyczyszczona, założyliśmy czaprak i siodło. Dołączyłam dodatkowy element- strzemię. Nie było tragedii, nie zwróciła na nie większej uwagi także wszystko spoko. Wczoraj też popracowane- siodło założone z dwoma strzemionami. Wyszliśmy z Rudą ze stajni i oczywiście otarła się siodłem o wąskie drzwi, wyskoczyła jak poparzona do przodu. Na szczęście ja luzacko do tego podeszłam, nie odskoczyłam (a przy niej mi się to często zdarza po tym jak o mało mnie nie staranowała) więc i ona dalej nie panikowała tylko nerwowo się rozglądała. Na placu jej się udzieliła ta sytuacja i musiałam odczekać chwilę, aż się skończy płoszyć i furczeć na wszystko. Oczywiście źle nie było- bez mordowania ludzi ;) Ostatnio w ogóle zachowuje się bardziej stabilnie, nowe rzeczy ją straszą, ale nie reaguje już taką paniką.

Później odwinęłam jej te strzemiona, żeby poklepały ją trochę po boczkach no i kłus na lonży. Najpierw zdziwienie i zatrzymywanie, aby tylko nie klepało, ale za chwilę ogarnęła, że iść trzeba, a klepiące puśliska jej nie zjedzą. Pooklepywałam ją z każdej strony tymi puśliskami, siedzisko też. Wszystko w normie. Popodskakiwałam przy niej- też lekkie płoszonko, ale stabilnie. Napatoczył się Szczeżujski i zaproponował, że spróbuje nogi w strzemiona chociaż włożyć- bez przekonania, ale się zgodziłam. No to nie włożył nogi w strzemię bo jak tylko za siodło złapał to kobyła spanikowana zaczęła się gwałtownie cofać.
To ja spędzam z nimi ogrom czasu. To ja karmię, czyszczę, uczę... Ona mi jeszcze nie zaufała, ale widzę, że zaczyna. Widzę doskonale, że zaczyna szukać we mnie oparcia. Piękne to jest. Może niewidoczne dla wszystkich, ale ważne, że ja to zaczynam czuć. Dlatego tak bardzo nie panikuje, dlatego zareagowała tak na niego, a mi pozwalała wcześniej robić takie rzeczy.

Tak czy inaczej nie wiem, czy uda mi się ją ujeździć i czy nada się pod siodło. Często wątpię. Nawet jeśli ja na nią wsiądę to co z innymi? Ciężka sprawa...



fot. Ruda odpoczywająca w boksie.

wtorek, 15 października 2024

Piękno natury

 Widok za oknem, który mam w pracy nigdy nie przestanie mnie zachwycać. Pisałam już o nim jakiś czas temu- za oknem widzę drogę, a za drogą jezioro i las. Człowiek przyzwyczaja się do niektórych rzeczy i nie zachwycają już jak kiedyś- ale w tym przypadku nie da się nie zachwycać.

Dzisiaj, dosłownie pół godzinki temu tuż pod oknem przeszło mi stado łabędzi :) Szły sobie jeden za drugim najpierw chodnikiem, później przekroczyły drogę i poczłapały do jeziora. Coś wspaniałego.

We wrześniu za oknem nawet (również gęsiego) szły konie z pobliskiej stajni. Oczywiście z jeźdźcami ;) Ekipa wybrała się na wyprawę w teren i stukotem kopyt (moją ukochaną melodią) umilała mi pracę.

Także podtrzymuję- to co mam za oknem nigdy mnie nie znudzi i zawsze będzie radować swym pięknem. Bo nie ma nic piękniejszego niż matka natura 💓


A teraz ta część marudna- Znów nie zdążę nic zrobić dziś ze swoimi końmi bo pracuję do późna, a potem jeszcze lekarz :( Za chwilkę już o 16 będzie ciemno więc nie wiem jak przez zimę będę pracować z Rudą.. Pozostanie nam stajnia.



fot. Łabędź na jeziorze-nie z tego dnia akurat, ale to samo miejsce i możliwe że łabędź też ;)

wtorek, 8 października 2024

Z pamiętnika koniarza

 Poniedziałki to jedne z tych dni kiedy mogę podziałać więcej bo szybko kończę pracę. Wyszłam z pracy o 11.40, następnie zakupy i do domu. Mąż mój akurat kończył montować drzwiczki w pokoiku gościnnym i zabierał się za szykowanie drzewa. 

Najpierw ogarnęłam obiad i w tak zwanym międzyczasie machnęłam też sałatkę makaronową, chodziła za mną już od dłuższego czasu. Po obiedzie standardowe zadanie czyli pościelić koniom, napakować siatki sianem, ponalewać wody i naszykować wiaderka z jedzeniem na wieczór. Siatki na siano niewątpliwie mają swoje plusy- konie nie rozdeptują siana, nie zapychają się bo pobierają pokarm wolniej.. No i to na tyle jeśli chodzi o plusy ;) Minusem jest czas, który trzeba poświęcić na wypchanie siatek- trwa to o wiele dłużej niż rozdawanie siana luzem. No, ale mając na uwadze dobrostan moich koni oraz mojej kieszeni poświęcam się latając codziennie obwieszona siatami ze stodoły do stajni i odwrotnie. 

Jakoś tak mi wczoraj to ogarnianie wszystkiego szło, że nawet miałam sporo czasu na pracę z Rudą. Najpierw usiadłam na padoku, rozejrzałam się i zaczęłam układać w głowie to co chciałabym z nią zrobić tak żeby to miało ręce i nogi. Oczywiście w przypadku tego konia założenia, a rzeczywistość to rzeczy tak odległe od siebie jak ziemia od słońca... no ale coś tam nam się udało poczynić. Najpierw założyłam jej pas do lonżowania i podpięłam wypinacze. I nie wiem już teraz czy to ona- czy to może już ze mną jest coś nie tak bo oszalałam na punkcie swoich koni... w każdym razie po chwili zdjęłam jej wypinacze bo bałam się, żeby czegoś nie odwaliła i nie zrobiła sobie krzywdy. Później siodełko na plecki i na plac. Nareszcie kłusowała z siodłem na grzbiecie. Nadal cykała się klepania tybinek, ale udało się to przełamać. Ta klacz ma na prawdę wiele barier, ale na szczęście póki co udaje mi się znajdywać sposoby na ich skruszenie. 

Oprowadzałam ją też po placu, przechodząc przez drągi. Tu mnie zdziwiło jej opanowanie bo pomimo, że drążki spadały po uderzeniu kopytem i wpadały jej pod nogi, ona nie zwracała na to większej uwagi. W ogóle zachowywała się na prawdę spokojnie, była bardziej wyciszona. 

Na koniec wprowadziłam ją do poskromu żeby ją rozsiodłać i przeczyścić. To miała być również forma ćwiczenia wchodzenia do poskromu więc nie zawracałam sobie głowy zamykaniem belki za zadem, no ale głupia ja jednak konia do łańcucha podpięłam. Także ten... piękny, skórzany kantar uległ zniszczeniu. Następnym razem muszę podpiąć ją do sznurka od snopowiązałki, żeby ograniczyć niszczenie sprzętu. Tak czy inaczej siodełko zdjęte bez problemów. No i na koniec małe obciążanie grzbietu w poskromie. 

                                                    fot. Ruda o zachodzie słońca

poniedziałek, 7 października 2024

Trzeba sobie jakoś radzić

Te weekendy przemykają mi nie wiadomo kiedy, a sobota to już szczególnie. Od rana kawa, śniadanie, pranie, sprzątanie. A tu do sklepu trzeba podjechać, a tu jeszcze koniom posprzątać i tak oto dzień mam z głowy. W tę sobotę to miałam takie samozaparcie w sprzątaniu, że już po zmierzchu, ale przy reflektorze doprowadziłam do ładu ten nieszczęsny kawałek koło stajni. Nie było łatwo, bo leżało tam sporo gabarytów... I tu polecajka ode mnie: Jeśli ktoś ma gospodarstwo lub po prostu działkę to zaopatrzcie się w wózek magazynowy. Taki do wożenia cięższych rzeczy w sklepach budowlanych. No coś wspaniałego... Sama- bez pomocy uprzątnęłam syf składający się z ciężkich, starych mebli. Tym wózkiem również przewoziłam szafki do siodlarni. 
Mój niestety już powoli się rozpada bo widać ma swoje lata, my go dostaliśmy w spadku po poprzednich właścicielach, ale jak tylko wyzionie ducha to kupię następny. Na to na pewno pieniędzy nie pożałuję bo dawno nic mi tak nie ułatwiło pracy. W tym przypadku nawet nie tyle ułatwiło co w ogóle umożliwiło. Dzięki temu uprzątnęłam małe wysypisko całkiem sama, po swojemu czyli tak jak należy 😊Teraz obejście wygląda zdecydowanie estetyczniej. Niestety nie zrobiłam zdjęcia przed i po, a samego po nie ma sensu publikować :(



 fot. Widok z mojej działki na piękne pola sąsiada

wtorek, 1 października 2024

Pani Jesień

 Jesień wkroczyła..  Powietrze jest strasznie mroźne, słońce niby świeci, ale nie daje rady nagrzewać. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć czy we wcześniejszych latach październik był taki mroźny? Czy nie jest wcale tak źle tylko ja jestem mega zmarźlakiem? W tym sezonie ledwo wyciągnęłam jesienną kurtkę, a już będę chować ją z powrotem, żeby zastąpić ją zimową.

Jakiś taki szok to jest dla mnie. Było mega ciepło, potem się troszkę ochłodziło, ale nadal było ciepło, aż tu nagle trach i 2 stopnie rano..

No dobra, zmarzł mi ciepłolubny tyłek i dlatego smęcę. Ciężko jest mi się pogodzić z tym, że ciepło to już było i wróci najprędzej za pół roku, ale marudzenie nie wprowadzi zmian w prędkości krążenia ziemi wokół słońca więc trzeba zacisnąć zęby i robić co trzeba

Ruda kobyła coraz więcej akceptuje, jestem z niej mega dumna i oczywiście z moich pomocników. Czeka mnie też sprzątanie pod stajnią, śmieci sukcesywnie ubywa i wygląda to coraz lepiej. Ileż my tu już zrobiliśmy... powinnam robić zdjęcia przed i po- wtedy widać byłoby ogrom włożonej w to pracy.

A tymczasem.... Zostawiam tu taki sympatyczny widoczek uchwycony na wyjściu na przerwę w pracy ;)