Dzień bez awarii jest dniem straconym..

 Ależ miałam wczoraj dzień.. Niedospana po weekendzie po powrocie z pracy musiałam się położyć chociaż na pół godzinki bo nie dało się funkcjonować. Najpierw oczywiście naszykowałam sobie siatki z sianem, żeby mieć spokój na później. Założone pół godzinki przedłużyło mi się przez przypadek, przebudziłam się bo zmarzłam bo wygasło w piecu :P 

Jak tylko zeszłam na dół by pójść do konisk to okazało się, że właśnie jednego z nich przyprowadziła przed chwileczką sąsiadka. Mała, upierdliwa blondi zawsze wynajdzie słaby punkt w ogrodzeniu, żeby się ewakuować. Ruda i Dziadek czują większy respekt do sznurków i taśm więc w ich przypadku nie ma obawy.

No więc cóż. Najpierw poszłam poprawić sznurki, a następnie w samochód i do sklepu po elektryzator bo okazuje się, że stary wyzionął ducha. Dokupiłam od razu sprężynę na bramę z linek, żeby mieć opcję otwierania i zamykania ogrodzenia. Po powrocie trzeba było machnąć obiad, który finalnie zjedliśmy po 19 bo tyle zeszło mi objeżdżanie i wszelkie konieczne rzeczy do zrobienia "pomiędzy".

Dzień był szary, ale za to bardzo ciepły i taki hmm.. spokojny? nie wiem jak to ująć, ale w powietrzu był taki spokój. Miałam nadzieję na pracę z Rudą, no ale nie dało się. Musiałam je przeprowadzić co prawda na drugie pastwisko i chociaż to było fajną chwilką z nią spędzoną. Szła sobie za mną dotykając mnie pyskiem..

Muszę zacząć częściej przebywać z nimi na pastwiskach. To takie kojące... Cieszę się, że szuka ze mną jakiegokolwiek kontaktu, że nie jest zamknięta, aż tak.

Dzisiaj czekamy na przyjazd weterynarza żeby potwierdzić czy możemy świętować sukces i czy pojawi się źrebolek w przyszłym roku ;)


                                                fot. Dwa siwki z zaprzyjaźnionej stajni

Komentarze